Выбрать главу

— Alice Truman w przyszłym tygodniu odlatuje do Trevor Star — dodał cicho Caparelli. — Zanim pani dotrze na Graysona, Ósma Flota powinna być gotowa. Wygląda na to, że przeciwnik uparł się zdobyć stację Grendelsbane, i musiałem skierować część superdreadnoughtów rakietowych do wzmocnienia jej obrony, ale udało nam się osiągnąć minimum sił przewidzianych przez plan. Część skrzydeł jest niedostatecznie wyszkolona według mojej oceny, ale…

Wzruszył wymownie ramionami z żalem, jaki czuje każdy dobry dowódca wysyłający ludzi do walki.

— Rozumiem, sir — powiedziała równie cicho, myśląc o tych, których znała i którzy wezmą udział w operacji, bo znajdowali się na wyznaczonych do niej okrętach.

Scotty Tremaine, Horace Harkness, Alice Truman, Rafael Cardones, kontradmirał Eskadry Czerwonej Alistair McKeon dowodzący jedną z eskadr lotniskowców i kilkunastu innych, którzy zwykle towarzyszyli jej w bitwach.

— Dziękuję, że pan mi powiedział — Honor zmusiła się do uśmiechu. — Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, jak ciężko jest wysyłać do walki ludzi, nie mogąc wraz z nimi w tej walce uczestniczyć.

— Trudno się tego nauczyć… a przynajmniej z tym pogodzić — przyznał, ponownie spoglądając na panoramę miasta. — Oto siedzę tu sobie w piękne jesienne popołudnie, a gdzieś tam setki tysięcy ludzi zmierzają w bój, ponieważ ja kazałem im to zrobić. I na mnie będzie spoczywała odpowiedzialność za to, co się z nimi stanie… a ja nie mogę już absolutnie nic uczynić, by w jakikolwiek sposób wpłynąć na ich los.

— Ile by panu żołdu nie płacili, to i tak za mało, sir — Honor zacytowała jedno ze starych i ciągle aktualnych powiedzeń.

Caparelli uśmiechnął się do niej ironicznie.

— Żadnemu z nas nie płacą dość, pani, ale jak nas nie stać na dowcip, nie powinniśmy się zaciągać — zrewanżował się równie starym powiedzonkiem, doskonale naśladując wymowę marynarza z epoki żaglowców.

Kontrast i zaskoczenie były tak silne, że Honor parsknęła śmiechem i dopiero po dłuższej chwili zdołała się opanować. Spojrzała na niego groźnie, kiedy jej się to w końcu udało, i oznajmiła:

— Przychodzi mi na myśl kilka powiedzonek wręcz idealnie pasujących do sytuacji, ale obawiam się, że żadnego z nich nie uznałby pan za komplement, sir.

— Cóż, już nie powinno mnie to zaskakiwać. Przyzwyczaiłem się, że naprawdę niewiele osób potrafi docenić, jak subtelną i delikatną mam osobowość.

— Subtelność i delikatność jakoś nie są pierwszymi cechami, jakie mi się z panem kojarzą, sir — przyznała, po czym dodała innym tonem: — Chciałam jednak skorzystać z okazji i zaprosić pana na małe spotkanie zorganizowane przez moją rodzicielkę i Mirandę w przyszłym miesiącu. Jeśli je dobrze zrozumiałam, będzie to kameralna impreza na jakieś zaledwie trzysta osób. Coś w rodzaju pożegnania przed powrotem na Graysona. Jej Wysokość zgodziła się uczestniczyć i mam nadzieję, że pan też wyrazi zgodę.

— Będę zaszczycony, milady — odparł całkowicie poważnie.

— Doskonale. W takim razie pozostaje mi tylko skłonić Nimitza, Samanthę i Farraguta do obmyślenia stosownego powitania dla kogoś tak subtelnego i delikatnego jak pan, sir — oznajmiła z niewinnym uśmiechem. — Znając tę trójkę, jestem pewna, że spotka pana niespodzianka. Może pan na przykład odkryć, że byłby pan bezpieczniejszy, prowadząc pierwszą falę operacji „Buttercup”…

Rozdział XXXII

— Nie przespacerowałbyś się kawałek, Dennis?

Komisarz ludowy Dennis LePic omal nie potknął się o własne nogi, słysząc to uprzejme i wypowiedziane zupełnie zdawkowym tonem zaproszenie towarzysza admirała Thomasa Theismana. Na szczęście nikt z jego przełożonych z Urzędu Bezpieczeństwa nie znał go aż tak dobrze, by wiedzieć, że Theisman uważa spacerki za marnotrawstwo czasu.

LePic go znał i wiedział. Prawdę mówiąc, poznał go aż za dobrze i zbyt dobrze rozumiał, by jego szefowie z UB to tolerowali. Gdyby rzecz jasna mieli tego świadomość. To, że obaj żyli, świadczyło, że nie mieli. I co ważniejsze, że nikt w kwaterze głównej UB nie podejrzewał, co robi od ponad trzech lat standardowych towarzysz komisarz Dennis LePic.

Ta decyzja nie przyszła mu łatwo, jako że był głęboko przekonany o konieczności zreformowania starego systemu. A jednak okazała się prostsza, niż się spodziewał. Wątpliwości zaczął mieć znacznie wcześniej, ale były tak słabe, że prawie zdołał je ukrywać sam przed sobą. Punktem przełomowym była pusząca się Cordelia Ransom z mściwą satysfakcją skazująca na śmierć Honor Harrington i przy tej okazji uświadamiająca i udowadniająca wszystkim obecnym swą pogardę dla wszystkich wojskowych. I dla samej idei uczciwości.

To, co nastąpiło potem, było naprawdę trudne dla LePica. Najpierw usiłował sobie wmówić, że przypadek Ransom to patologia i że reszta Komitetu nie jest do niej podobna. Do pewnego stopnia była to prawda — Ransom była sadystką czerpiącą przyjemność z upokarzania i łamania swoich ofiar, a potem z ich śmierci. Rob S. Pierre ani Oscar Saint-Just nie byli sadystami w najmniejszym nawet stopniu. Postępowanie Ransom zmusiło jednak LePica do poważnego przeanalizowania postaw pozostałych przywódców nowego ładu. A kiedy przyjrzał się im dokładnie i przemyślał to, co zobaczył, odkrył rzeczy jeszcze straszniejsze. Towarzysz sekretarz Oscar Saint-Just działał bowiem całkowicie beznamiętnie i nie kierował się żadnymi pobudkami osobistymi, a miał na rękach krew milionów mężczyzn, kobiet i dzieci zamordowanych z zimną krwią w imię utrzymania się przy władzy. Śmierć większości z nich nie była potrzebna, by wprowadzić nowy ład. W porównaniu z nim Cordelia Ransom była równie niebezpieczna co rozwydrzony gówniarz bijący się w piaskownicy z rówieśnikami o łopatkę.

A Rob Pierre pozwalał mu mordować, mając pełną świadomość, co i po co jest robione.

A potem Dennis LePic przyjrzał się samej duszy Ludowej Republiki Haven Roba S. Pierre’a i odkrył potwora. Potwora, któremu wiernie, a nawet gorliwie służył od dnia, w którym flota starego ustroju spróbowała przejąć władzę. A ci, których dla potwora szpiegował i pilnował, zbyt często byli właśnie tacy jak Thomas Theisman — dobrzy, oddani ideom Republiki i zwykłej godności dokładnie tak samo jak on. Tylko uczciwsi i bystrzejsi, bo rozpoznali potwora znacznie szybciej i przez to znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bo potwór niszczył ich natychmiast, gdy tylko zaczął podejrzewać, że przejrzeli jego przebranie.

Po tym odkryciu miał ochotę zrezygnować ze służby, ale szybko zdał sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Przełożeni zażądaliby wyjaśnień, a prawdziwa odpowiedź, którą w końcu by z niego wydobyli, oznaczałaby śmierć. Bo herezję we własnych szeregach Urząd Bezpieczeństwa tępił jeszcze bardziej zdecydowanie niż zdrajców i wrogów ludu. A gdyby nawet jakimś cudem udało mu się wyłgać i zostać zwykłym cywilem, byłoby to postępowanie godne tchórza. Uciekałby przed konsekwencjami tego, co zrobił, zupełnie jak niejaki Piłat z opowieści religijnych.

Uczciwemu człowiekowi, a za takiego się uważał, pozostawała tylko jedna droga: trwać na stanowisku i pozornie robić to, co robił do tej pory, a naprawdę chronić tych, których chronić mógł. I tak też postąpił, delikatnie zmieniając treść i wymowę regularnych meldunków, by jak najskuteczniej osłaniać ludzi, na których miał donosić. A w pierwszej kolejności Theismana, którego niechęć do Komitetu, starannie zresztą ukrywana, zmieniła się w końcu w lodowatą nienawiść, gdy ten pozwolił Ransom zamordować Harrington. Theisman uważał, że ma wobec Harrington dług honorowy. Pamiętał, jak potraktowała jego i jego załogę, gdy byli jej jeńcami. Nie był w stanie spłacić tego długu, co w równej mierze rozwścieczyło go i zawstydziło, by nie rzec zhańbiło. Ale nawet to nie wyjaśniało siły jego nienawiści.