Выбрать главу

— Czyżbyś zakładał, że chcę ci proponować zdradę interesów ludu albo podobne bezeceństwo? — zdziwił się Theisman.

LePic prychnął pogardliwie i odpalił:

— Skądże znowu! Chcesz mi po prostu powiedzieć, że do grobowej deski pozostaniesz lojalny wobec towarzysza przewodniczącego Pierre’a i towarzysza sekretarza Saint-Justa, których uważasz za dwóch największych przywódców w dziejach ludzkości. Tylko nie chcesz ich zawstydzać swoimi wiernopoddańczymi pochwałami i dlatego wyciągnąłeś mnie na ten uroczy spacerek w spokojny wieczór, zamiast zaprosić do swego gabinetu, gdzie mikrofony mogłyby nagrać każde słowo dla potomności!

Theisman spojrzał na niego zdumiony niespotykanym połączeniem złośliwości i humoru, po czym parsknął śmiechem.

— Brawo, towarzyszu komisarzu! — pochwalił. — W takim razie jeśli wolno spytać: skoro założyłeś, że przemyśliwam zdradę, dlaczego ze mną wyszedłeś? Chyba że zabrałeś ze sobą kieszonkowy dyktafon, żeby złapać mnie na gorącym uczynku?

— Gdybym chciał to zrobić, miałem aż za dużo okazji w ciągu ostatnich trzech lat i obaj o tym dobrze wiemy — burknął LePic niechętnie.

Theisman przyjrzał się jego profilowi — widać było, że LePic nie jest szczęśliwy. Nie dziwiło go to. Byli pod wieloma względami do siebie podobni. On także nie czuł zadowolenia, że przyszło mu planować, jak pozbyć się we flocie cywilnych władz państwa, którego był admirałem.

— Sądzę, że wiemy — przyznał po chwili ciszy. — I właśnie dlatego zaprosiłem cię na ten spacerek.

Stanął, a LePic odruchowo zrobił to samo, odwracając się tak, by widzieć jego twarz.

— W takim razie do rzeczy: chciałbym się dowiedzieć, co też zamierza zrobić towarzysz komisarz LePic, gdy wrócimy do Noveau Paris?

— Kiedy my co?! — wykrztusił LePic, czując nagle serce w gardle.

Odwołanie do stolicy mogło oznaczać tylko jedno — szefowie odkryli, że osłaniał Theismana, i teraz odwołują obu, żeby się z nimi rozliczyć za zdradę.

— Nie wiesz?! — zdziwił się Theisman.

— O czym?!

— Przepraszam, Dennis: rozkazy nadeszły z Octagonu, ale dotąd zawsze wiedziałeś o nich, jeśli nie wcześniej, to równocześnie ze mną. Już dobrze, mówię, nie wkurzaj się. Ja… to jest my zostajemy odwołani do systemu Haven, żebym mógł objąć dowództwo Floty Systemowej z tobą jako komisarzem ludowym.

— Żebyś…?!

LePic stracił zdolność mowy. Gapił się jedynie na Theismana wytrzeszczonymi oczyma i z na wpół otwartymi ustami, próbując zrozumieć, co się dzieje. Komitet musiał zwariować, chcąc dać Theismanowi Flotę Systemową. To dowództwo powierzano zawsze najbardziej wiernym i lojalnym, bo wisiało nad Komitetem niczym megatonowy miecz Damoklesa. Ten, kto nią dowodził, miał największą szansę wybić członków Komitetu i przejąć władzę, więc musiał to być ktoś, komu Pierre i Saint-Just całkowicie ufali. A Theisman…

I nagle go olśniło.

Theisman nienawidził Komitetu. Ale Komitet o tym nie wiedział. Urząd Bezpieczeństwa Saint-Justa też nie wiedział… bo niejaki Dennis LePic im o tym nie powiedział!

Zamknął z trzaskiem usta, przełknął ślinę i spojrzał na Theismana już normalnie, za to z czymś na kształt podziwu. Właśnie dotarło do niego, że Komitet dał jednemu ze swych najgroźniejszych wrogów doskonałą broń na samych siebie i jeszcze zaprosił go, by jej użył. I że to, z czym się już pogodził, czyli że obaj zginą, gdy rzecz się wyda, wcale nie musi nastąpić. Jeżeli będą dowodzili Flotą Systemową…

— Chcesz wiedzieć, co ja zrobię?! — spytał z niedowierzaniem, odzyskując głos. — Istotne jest to, co ty zrobisz! To nie ja wariuję stopniowo od trzech lat!

— Gdybym wariował, jak to ująłeś, już zrobiłbym coś głupiego — zauważył rozsądnie Theisman. — A wówczas nie chłodzilibyśmy sobie tyłków na tym wietrze. Co zaś się tyczy tego, co zrobię, odpowiedź jest prosta: nie wiem. Nie mam ochoty ginąć i nie dam się zabić bez walki, ale nie mam również zamiaru ginąć na marne. A dokładnie tak by się stało, gdybym… gdybyśmy zrobili cokolwiek bez starannego zaplanowania. Natomiast jak słusznie zauważyłeś, przeszła mi ochota na posłuszne wykonywanie rozkazów bandy kłamców i rzeźników.

— Czyli? — zachęcił go nerwowo LePic.

— Czyli mam zamiar doprowadzić do końca tejże bandy skurwysynów, natomiast nie powiem ci w tej chwili jak, bo tego nie wiem. Najpierw musimy znaleźć się w Haven i zostać dowódcami Floty Systemowej. A potem rozeznać się w sytuacji. Jeśli nadarzy się okazja, wykorzystamy ją. Jeśli nie, stworzymy takową. Jak dotąd nie zrobiłem nic poza myśleniem, ale uczciwość nakazuje porozmawiać z tobą, zanim zacznę działać. Zasłużyłeś na to, osłaniając mnie i wiedząc, co to oznacza dla ciebie i rodziny, jeśli zrobię coś, co nie wypali. Ale jest też i drugi powód: potrzebuję tego, żebyś mnie krył bardziej niż kiedykolwiek, a jeśli coś zaczniemy, żebyś mi pomógł i był u mego boku. Nie będę cię oszukiwał. Sytuacja jest taka: nawet jako dowódca Floty Systemowej mam niewielkie szansę na osiągnięcie czegokolwiek poza śmiercią własną i masy innych osób. Najprawdopodobniej albo UB zorientuje się, nim będziemy gotowi, albo zaczniemy za wcześnie. W obu wypadkach zginiemy; jeśli się da, walcząc, jeśli nie — nas rozstrzelają. Trzecia możliwość jest taka, że uda nam się częściowo i rozpoczniemy wojnę domową, z której skorzysta przeciwnik, co też skończy się naszą śmiercią. Czwarta i najmniej prawdopodobna jest taka, że uda nam się wytłuc Komitet i przejąć władzę. Z drugiej strony taka okazja nie powtórzy się, a będziemy mieli realne szanse na sukces, więc zbrodnią wobec Republiki byłoby nie spróbować, spróbujemy więc, a jeśli nam się uda…

Urwał wyczekująco.

A Dennis LePic spojrzał mu w oczy i po długiej jak wieczność sekundzie powoli skinął potakująco głową.

Rozdział XXXIII

— Przyszedł towarzysz generał Fontein, towarzyszu sekretarzu — zapowiedział Sean Caminetti.

Oscar Saint-Just uniósł głowę, słysząc głos swego osobistego sekretarza, gdy ten zaanonsował gościa. Starszy i niepozorny Erasmus Fontein wyglądał jak zaprzeczenie bezwzględnego i nader inteligentnego agenta Urzędu Bezpieczeństwa. Poza naturalnie samym Saint-Justem nikt nie osiągał podobnego efektu.

— Dziękuję, Sean — powiedział Sant-Just, dając równocześnie sekretarzowi znak, by wyszedł.

A potem przyjrzał się gościowi. W przeciwieństwie do większości osób wezwanych do gabinetu Saint-Justa Fontein spokojnie podszedł do swego ulubionego fotela i usiadł bez śladu wahania czy obawy. Poczekał, aż powierzchnia mebla dostosuje się do jego kształtów, po czym rozsiadł się wygodniej, przekrzywił głowę i przyjrzał się szefowi.

— Chciałeś mnie widzieć? — To było stwierdzenie, nie pytanie.

Ten prychnął cicho.

— Nie dramatyzuj. Zawsze miło mi, kiedy wpadniesz, co się ostatnio rzadko zdarza, ale żebym zaraz czegoś od ciebie chciał… Może po prostu chciałem cię znów zobaczyć…

Fontein uśmiechnął się lekko, doceniając poczucie humoru Saint-Justa, o które podejrzewało go naprawdę niewiele osób.

— Tak na serio, to jak się zapewne domyśliłeś, chciałbym z tobą pogawędzić o McQueen — dodał już poważnie towarzysz sekretarz Urzędu Bezpieczeństwa.

— Domyśliłem się. Nie było to zbyt trudne, zwłaszcza jeśli wie się o tym, jaka jest nieszczęśliwa z powodu przyspieszenia operacji „Bagration”. Do którego ją zmusiłeś.