Выбрать главу

Elżbieta skinęła głową niczym pogrążona we śnie i przeniosła wzrok na Nimitza.

Ten siedział nieruchomo, ale jego oczy błyszczały niczym para szmaragdów, gdy odwzajemnił jej spojrzenie.

Przez długą chwilę tak Królowa, jak i Ariel trwali niczym posągi.

— Honor… — powiedziała w końcu Elżbieta stłumionym od emocji głosem, po czym odchrząknęła i powtórzyła normalniej: — Honor, chcesz mi powiedzieć, że naprawdę nauczyłaś Nimitza i Samanthę tego, co myślę, że nauczyłaś?

— Prawdę mówiąc nie. Nauczyła ich doktor Arif, a ja byłam za bardzo zajęta w akademii i na Zaawansowanym Kursie Taktycznym, by samej nauczyć się dobrze języka migowego, w czym zresztą przeszkadza mi niesprawność lewej ręki. Miranda tłumaczyła dlatego, że najlepiej zna migowy. Na szczęście dla mnie i Nimitza nasza więź jest tak głęboka, a znaki w większości tak intuicyjne, że mogę je zrozumieć prawie że podświadomie, koncentrując się na tym, co mi wysyła wraz z nimi. Natomiast Nimitz i Samantha rzeczywiście opanowali język migowy. Samantha zapewniła mnie, że jest w stanie nauczyć tego każdego treecata w ciągu paru godzin, jako że jej nadajnik telepatyczny jest w pełni sprawny. Cały proces opóźnimy my, ludzie, ponieważ będziemy potrzebowali znacznie więcej czasu.

— Mój Boże! — westchnęła Królowa niemal nabożnie, a jej brązowe oczy pałały prawie równie silnie jak ślepia Nimitza. — Chcesz mi powiedzieć, że po tylu latach wreszcie będę mogła naprawdę porozmawiać z Arielem? A Monroe z Justinem?

— Właśnie to chcę powiedzieć — potwierdziła łagodnie Honor. — Co prawda język migowy w tej chwili bardziej przypomina prymitywny dialekt niż standardowy angielski, ale to będzie się zmieniać tym szybciej, im większej wprawy obie strony będą nabierać. I daję słowo, że Nimitz z Mirandą nie ćwiczyli tego występu. To, co powiedział, było dla niej takim samym zaskoczeniem jak dla nas wszystkich. Natomiast sądzę, że było widać, że to działa.

— Mój Boże! — westchnęła ponownie Elżbieta. — Po czterystu latach udowodniłaś, że są tak samo inteligentne jak my.

— Żadne takie, Wasza Wysokość! Tej zasługi akurat w żaden sposób nie uda się na mnie zwalić! — oznajmiła ostro Honor. — Byłam jedynie człowiekiem, którego, treecat stracił możliwość telepatycznej komunikacji z pozostałymi, a matka była na tyle inteligentna, by znaleźć rozwiązanie, i która miała dość pieniędzy, by wynająć doskonałą lingwistkę, by pomysł wprowadziła w życie. Jeśli ktoś tu dokonał czegoś wybitnego, to doktor Arif. Proszę uprzejmie być wdzięczną jej, a mnie w to nie mieszać!

Elżbieta III otrząsnęła się błyskawicznie z pierwszego zaskoczenia, uśmiechnęła krzywo i powiedziała pokornie:

— Tak, psze pani.

Andrew LaFollet i Ellen Shemais z trudem stłumili prawie identyczne napady chichotu.

— Mam jednak nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że z dziennikarzami tak łatwo jak ze mną ci nie pójdzie? — spytała uprzejmie Elżbieta. — Już widzę te tytuły: HARRINGTON NAWIĄZAŁA KONTAKT Z NOWYMI OBCYMI! Albo SALAMANDRA ZNÓW UDERZA!

— Nie będzie żadnych takich tytułów — zapewniła słodko Honor. — A to dlatego, Wasza Wysokość, że w odpowiedzi na prośbę jednego z lojalnych poddanych to Wasza Wysokość skłoni doktor Arif do ogłoszenia tego osiągnięcia w pałacu, a Ariel będzie demonstrował nowo uzyskany dar mowy dziennikarzom.

— Co proszę?! Nie przypiszę sobie zasług za coś, co będzie tyle znaczyło dla wszystkich adoptowanych!

— Wasza Wysokość sobie niczego nie przypisze, zaszczyty spadną na tego, na kogo powinny, czyli na doktor Arif i moją rodzicielkę. Jestem pewna, że moje nazwisko pojawi się we wstępach kilku pierwszych monografii doktor Arif na ten temat, ale to będzie już po ucichnięciu całego zamieszania. Ja chcę tylko mieć trochę czasu na opuszczenie planety, zanim dziennikarze zaczną znów na mnie polować! I prawdę mówiąc, jest to doskonała okazja do spłacenia jakiejś tam drobnej części długu, który, jak Wasza Wysokość z uporem twierdzi, zaciągnęło u mnie Gwiezdne Królestwo. Nadal co prawda uważam, że tak nie jest, ale jestem gotowa w tej sytuacji bezwstydnie wykorzystać błąd Waszej Wysokości.

— Rozumiem… — Elżbieta przyglądała jej się uważnie długą chwilę, po czym uśmiechnęła się powoli. — Cóż, biorąc pod uwagę, ile wysiłku kosztuje mnie zmuszenie cię do przyjęcia jakiegoś prezentu, skoro w końcu chcesz ode mnie czegoś, to niech już będzie.

— Doskonale — ucieszyła się Honor.

I ruszyła ku bocznym drzwiom sali balowej.

— Wiesz… — zaczęła z namysłem po paru krokach Elżbieta. — Jak się tak zastanowić, to powinnam już wcześniej zrobić coś jeszcze. Nie tyle dla ciebie jako takiej, ile dla patronki Harrington. I dla wszystkich innych patronów z Graysona.

— Przepraszam, nie rozumiem — przyznała Honor, przystając.

— Grayson jest naszym najważniejszym, najwierniejszym i najodważniejszym sojusznikiem od początku tej wojny — oznajmiła całkowicie poważnym tonem Elżbieta III. — Zaczynali, mając znacznie gorszą pozycję i dochody niż Erewhon, i dokonali nieporównanie więcej. A jeśli tak jak się spodziewam, operacja „Buttercup” zakończy się sukcesem, to w znacznej części będziemy zawdzięczać to Graysonowi, tak z powodu rozwiązań technicznych, na które sami byśmy nie wpadli, jak i z racji tego, jak Marynarka Graysona walczy u naszego boku.

Umilkła, a Honor przytaknęła:

— To wszystko prawda, Wasza Wysokość — przyznała, nie kryjąc dumy ze swojego drugiego świata. — To faktycznie zadziwiający ludzie.

— Właśnie. I dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś wracając, zawiozła wiadomość ode mnie do Protektora Benjamina.

— Wiadomość?

— Owszem. Poinformuj go, proszę, że uznałabym za wielki zaszczyt, gdyby Miecz Graysona zaprosił na oficjalną wizytę państwową Koronę Manticore.

Ktoś za nimi cichutko westchnął. Honor podejrzewała, że była to pułkownik Shemais. Sama omal nie potknęła się z wrażenia. Które było całkowicie zrozumiałe, jako że ostatnią oficjalną wizytę głowa Gwiezdnego Królestwa Manticore w innym państwie złożyła naprawdę dawno temu. Konkretnie osiem lat standardowych przed podbojem przez Ludową Republikę Haven Roger III odwiedził Republikę San Martin. Królowa była zbyt zajęta i zbyt ważna dla Sojuszu, by ryzykować jakąkolwiek podróż poza zasięg sprawdzonej co do skuteczności ochrony zapewnionej w systemie Manticore, a równocześnie oddalenie od nerwowego centrum prowadzenia wojny, jakim była stolica Królestwa.

— Czy Wasza Wysokość jest pewna? — spytała Honor. — Jako patronka Harrington uważam, że to doskonały pomysł, ale jako księżna Harrington muszę się zastanowić, czy to dobra pora na tak długą nieobecność. Sama podróż w obie strony to ponad tydzień standardowy, a Grayson dostanie szału i nie ma cudów: wizyta krócej niż dwa tygodnie nie potrwa. Co daje razem prawie miesiąc standardowy i to w czasie, w którym nadejdą wiadomości, czy Ósma Flota zdołała utrzymać tempo natarcia po pierwotnym sukcesie pierwszych uderzeń.

— Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę — odparła Elżbieta. — I sądzę, że właśnie dlatego pora jest wręcz idealna. Chciałabym przybyć, gdy Konklawe Patronów zacznie już sesję, bo to logiczne. Wtedy też oboje z Benjaminem będziemy mogli wydawać wspólne komunikaty o zwycięstwach, co da olbrzymie korzyści propagandowe. A fakt, że akurat wtedy będę na Graysonie, pozwoli mi tym dobitniej zademonstrować wdzięczność Gwiezdnego Królestwa wobec graysońskiego sojusznika. A to, że zdecydowałam się być akurat w tym okresie z dala od Manticore, będzie miało olbrzymi wpływ na wzrost morale tak naszego społeczeństwa, jak i reszty naszych sojuszników: skoro tak postąpiłam, musiałam być pewna wygranej, prawda? Jeśli Benjamin się zgodzi, uważam, że to będzie najlepszy moment. Poza tym naprawdę chciałabym go poznać osobiście, a na dodatek jeśli wezmę ze sobą stryja Ansona i Allena, załatwimy masę spraw przy okazji spotkań międzynarodowych. I to o wiele szybciej, niż udałoby się normalnymi kanałami.