Alec Dimitri wpatrywał się z przerażeniem w holomapę systemu, z której zniknęły dokładnie wszystkie symbole oznaczające własne okręty, nie licząc nieco uszczuplonych liczebnie kutrów. I to zniknęły, nie oddając nawet jednego strzału. Na ich miejscu unosiły się szczątki, wraki i coraz więcej kapsuł ratunkowych — ich liczba rosła, w miarę jak milkły zagłuszacze i komputery identyfikowały coraz więcej radiolatarni ratunkowych wśród dryfujących szczątków.
Z otępienia wyrwał go dotyk czyjejś dłoni na ramieniu — drgnął, odwrócił się i zobaczył oficer łącznościową. Ta aż się cofnęła, widząc wyraz jego twarzy, a zwłaszcza oczu, ale Dimitri wziął się w garść — po paru głębokich oddechach zmusił się do rozwarcia kurczowo zaciśniętych szczęk i zaczął dostrzegać bezpośrednie otoczenie.
W centrum dowodzenia panowała absolutna, niczym nie zmącona cisza, toteż gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał nienaturalnie głośno:
— O co chodzi, Jendra?
— Przyszła… — kobieta w uniformie pełnego komandora przełknęła ślinę i zaczęła jeszcze raz: — Otrzymaliśmy wiadomość od przeciwnika adresowaną do admirała Theismana. Najwyraźniej nie dowiedzieli się o jego odwołaniu… to od ich dowódcy, towarzyszu admirale.
— Od White Havena? — upewnił się Dimitri.
Skinęła w milczeniu głową.
— Co to za wiadomość?
— Nadana otwartym tekstem, towarzyszu admirale odparła, podając mu przenośny holoprojektor.
Dimitri wziął go, nacisnął ostrożnie i nad urządzeniem pojawiła się holoprojekcja mężczyzny w czarno-złotym mundurze admirała Royal Manticoran Navy. Miał ciemne włosy i błękitne oczy o tak zimnym wyrazie, jakiego Dimitri jeszcze nigdy u nikogo nie widział.
— Admirale Theisman — oznajmił rzeczowo White Haven. — Wzywam pana do natychmiastowego poddania systemu i pozostałych jednostek. Zademonstrowaliśmy, że możemy przełamać i przełamiemy każdy zbrojny opór, czy to stawiany przez okręty, czy przez umocnienia, nie narażając się na ostrzelanie i na straty. Nie sprawia mi przyjemności zabijanie ludzi, którzy nie mogą odpowiedzieć walką, ale zrobię to, jeśli się pan nie podda, ponieważ nie mam zamiaru narażać niepotrzebnie swoich ludzi. Ma pan pięć minut na przyjęcie moich warunków i kapitulację. Jeśli po upływie tego terminu nie podda się pan, wydam polecenie otwarcia ognia… A obaj wiemy, jaki będzie rezultat. Czekam na pańską odpowiedź. White Haven.
Holoprojekcja zniknęła.
A Dimitri jeszcze przez kilkanaście sekund wpatrywał się w miejsce, w którym się znajdowała, nim oddał holoprojektor oficerowi łącznościowemu. Przez ten czas jakby zapadł się w sobie; teraz spróbował wyprostować ramiona, co średnio mu wyszło. Odwrócił się ku Sandrze Connors i zmusił do powiedzenia niewyobrażalnego:
— Nie widzę żadnej możliwości dalszej obrony systemu, towarzyszko komisarz. Nie chcąc skazywać ludzi na bezsensowną śmierć, zmuszony jestem poddać bazę DuQuesne i system Barnett.
Rozdział XXXVI
— Towarzysz admirał Theisman proszony na mostek! Towarzysz admirał Theisman proszony na mostek natychmiast!
Thomas Theisman uniósł gwałtownie głowę znad czytnika, słysząc dobiegający z głośników wstrząśnięty głos Jacksona. Nie był zachwycony dowódcą jednostki kurierskiej, choć musiał przyznać, że ten doskonale nadawał się na to stanowisko. Towarzysz porucznik Jackson był bowiem solidny, flegmatyczny, przewidywalny i całkowicie pozbawiony ciekawości. Tacy jak on nigdy nie odczuwają potrzeby zapoznania się z treścią dokumentów przewożonych w zablokowanych i zabezpieczonych bankach pamięci. Co z punktu widzenia bezpieczeństwa stanowiło atut, natomiast nie rekomendowało ich na żadną inną posadę poza listonoszem w żadnej flocie.
Głos dobiegający z głośnika był wręcz histeryczny, co spowodowało, że Theisman zareagował bez wahania, a ponieważ na tak małej jednostce jak kurier prawie tyle samo czasu zabierało dotarcie na mostek co połączenie się z nim, rzucił czytnik i wybiegł z kabiny. Na korytarzu znalazł się szybciej, niż urządzenie gruchnęło o podłogę.
Biegnąc w stronę schodni prowadzącej na mostek, zastanawiał się, co też mogło aż tak wstrząsnąć flegmatykiem Jacksonem. Podróż z systemu Barnett przebiegała tak rutynowo, że obaj z Dennisem omal nie umarli z nudów, a z nadprzestrzeni wyszli bez żadnych problemów i to dopiero co…
Pokonał ostatnie stopnie i wpadł na mostek, odruchowo szukając wzrokiem głównego ekranu wizyjnego. Był przełączony na funkcję taktyczną. To, co pokazywał, tłumaczyło stan psychiczny Jacksona aż za dobrze. Ledwie trzy miliony kilometrów od nich znajdowały się dwa krążowniki liniowe, a ich symbole pulsowały sygnałami radarów i lidarów artyleryjskich, czemu towarzyszyło ciche, acz uporczywe ćwierkanie sygnału alarmowego. Wszystko to oznaczało, że krążowniki mają jednostkę kurierską w namiarach i są gotowe do odpalenia rakiet.
Wyczuł obecność Jacksona i spojrzał w bok — dowódca kuriera był blady, spocony i wyraźnie trzęsły mu się ręce.
— O co chodzi, towarzyszu poruczniku? — spytał Theisman, zmuszając się do mówienia spokojnym basem, wiedząc, że to najszybciej uspokaja podkomendnych.
— Ja… nnnie wiem, towarzyszu admirale — zająknął się zapytany.
Po czym widać było, jak bierze się w garść, jakby udzieliła mu się jakaś część spokoju Theismana. Po drugim głębokim oddechu odchrząknął i zameldował mniej więcej jak rasowy oficer:
— Wiem tylko, że z nadprzestrzeni wyszliśmy normalnie i wszystko było w porządku, dopóki ta parka nagle nie oświetliła nas radarem i nie kazała natychmiast przestać przyspieszać pod groźbą strzelania. No to wykonałem rozkaz. Kazali mi się przedstawić, więc zrobiłem to. A oni… oni powiedzieli, że nie akceptują mojej identyfikacji! I kazali mi niezwłocznie opuścić system, towarzyszu admirale! Powiedziałem im, że nie mogę, że mam na pokładzie pana i towarzysza komisarza LePica i że mam rozkaz dostarczyć was do stolicy. Usłyszałem, że nikt, to jest żadna jednostka Ludowej Marynarki, nie zostanie wpuszczony do systemu, a kiedy oświadczyłem, że otrzymałem rozkazy bezpośrednio z Octagonu i od Komitetu, kazali mi pana sprowadzić i…
I zamilkł, unosząc bezradnie ręce. Zdecydowanie nie wyglądał na dowódcę najmniejszego nawet okrętu, ale jeśli choć połowa z tego, co powiedział, była zgodna z prawdą, trudno było mu się dziwić. Sam Theisman poczuł zimne mrówki maszerujące po krzyżu, niemniej jednak zmusił się do spokojnego kiwnięcia głową i ruszył ku konsoli radiowej. Obsługująca ją chorąży zerwała się z fotela i cofnęła tak szybko, że omal nie potknęła się o własne nogi, chcąc jak najszybciej oddalić się od niego. Theisman nie zareagował i zajął jej miejsce.
Lata minęły, odkąd ostatni raz osobiście nawiązywał łączność z jakimś okrętem, ale takich rzeczy się nie zapomina — palce odruchowo poruszały się po pulpicie, a on próbował wyobrazić sobie, co się stało. Bo coś stało się na pewno, i to coś dużego, a drastycznego. A w Ludowej Republice oznaczało to poważne zagrożenie dla każdego, kto miał pecha znaleźć się w okolicy. Instynkt samozachowawczy wył, aby nie nawiązywał łączności, tylko zrobił, co kazano: zawrócił i opuścił system. Mógł wydać stosowne polecenie Jacksonowi i ten bez wahania wykonałby je. A długie wakacje gdzieś na Ziemi czy Beowulfie byłyby naprawdę miłą perspektywą dla eks-oficera Ludowej Marynarki.