Выбрать главу

On jednakże był admirałem Republiki i miał swoje obowiązki, o których nie mógł tak po prostu zapomnieć. I dlatego zignorował instynkt samozachowawczy, zakończył procedurę i czekał, aż połączenie na wybranym kanale się ustabilizuje.

Mimo że był na to przygotowany, odruchowo zacisnął usta, widząc na ekranie kobietę w czerwono-czarnym uniformie Urzędu Bezpieczeństwa. Jej wąska twarz o ostrych rysach była zacięta i pełna nienawiści. Czuło się, że tylko czeka na pretekst, by otworzyć ogień, i to nie dlatego, że Jackson ją wkurzył. To było głębsze uczucie, wyrażające się ochotą do rozwalenia czegokolwiek. Theisman poczuł kolejne stado lodowatych mrówek na kręgosłupie.

— Jestem towarzysz admirał Thomas Theisman — oznajmił spokojnie. — A pani?

Przy trzech milionach kilometrów sygnał radiowy potrzebował ponad dziesięciu sekund na dotarcie do odbiorcy i drugie tyle, by odpowiedź dotarła do pytającego.

— Towarzyszka kapitan Eliza Shumate, Urząd Bezpieczeństwa — warknęła. — Co za interes macie w systemie Haven, Theisman?

Słysząc tę najbardziej znienawidzoną formę gramatyczną, od dawna zresztą nie używaną, Theisman zjeżył się wewnętrznie, ale odparł równie spokojnie jak poprzednio:

— To sprawa między mną a Komitetem, towarzyszko kapitan.

Coś mu podpowiadało, by nie używać nazwiska McQueen, i posłuchał owego wewnętrznego głosu — doświadczenie nauczyło go bowiem słuchać intuicji, zwłaszcza gdy była tak zdecydowana i niespodziewana.

— Komitetem — powtórzyła i nienawiść w jej oczach rozbłysła silniej.

Ponieważ na Theismanie nie wywarło to żadnego wrażenia, na jej twarzy pojawiły się pierwsze ślady szacunku.

— Tak, Komitetem — potwierdził z lodowatą uprzejmością. — Towarzysz komisarz LePic i ja mamy rozkaz natychmiast po przybyciu zameldować się u towarzysza przewodniczącego Pierre’a.

Na dźwięk tego nazwiska w oczach Shumate błysnęło coś jeszcze poza nienawiścią i podejrzliwością, choć nie był w stanie określić, co to było. Przyglądała mu się przez kilka sekund, a potem oświadczyła:

— Towarzysz przewodniczący Pierre nie żyje.

Theisman usłyszał za plecami czyjś jęk i poczuł, jak tężeje mu twarz. Nienawidził Pierre’a i wszystkiego, co ten zrobił, ale przyznawał mu jedno — trzymał za pysk całą tę bandę zwaną Komitetem Bezpieczeństwa Publicznego i zapewniał jako taką stabilizację. Opartą na terrorze, ale jakąś. Jego śmierć oznaczała, że ta stabilizacja się skończyła, a to mogło nader utrudnić mu wykonanie tego, co zamierzał. A biorąc pod uwagę nienawiść Shumate do Ludowej Marynarki i świerzbiący ją palec na spuście, na pewno skomplikuje…

— Przykro mi to słyszeć, towarzyszko kapitan — powiedział cicho i całkiem szczerze, choć z powodów, które tamtej nie mogłyby przyjść do głowy.

— Jestem pewna! — warknęła, nawet nie próbując udawać, że mu wierzy.

Ale powiedziała to i widać było, że minimalnie się odprężyła.

Theisman poczuł obok czyjąś obecność i kątem oka dostrzegł LePica. Towarzysz komisarz przybył na czas, by usłyszeć oświadczenie Shumate, bo był blady jak trup na urlopie. Niemniej jednak położył Theismanowi dłoń na ramieniu i podszedł bliżej, by znaleźć się w polu widzenia kamery, po czym przedstawił się:

— Towarzyszko kapitan Shumate, jestem towarzysz komisarz ludowy LePic przydzielony towarzyszowi admirałowi Theismanowi. To naprawdę straszna wiadomość. Jak umarł towarzysz przewodniczący?

— On nie umarł, towarzyszu komisarzu! Został zamordowany! Zastrzelony jak pies przez pachołków tej kurwy McQueen z jebanego Octagonu!

Cała nienawiść, która stopniowo odpływała z jej twarzy i głosu, wróciła, i to ze zdwojoną siłą. Słuchając jej, Theisman zaklął w duchu — teraz wszystko już było jasne: McQueen spróbowała usunąć Komitet i nie udało jej się. Chciał się odezwać, lecz poczuł silny uścisk dłoni LePica i nie powiedział słowa, pozwalając mu kontynuować rozmowę.

— To jeszcze gorsza wiadomość, towarzyszko kapitan. Ale z tego, że patrolujecie system, wnoszę, że sytuacja została opanowana. Możecie powiedzieć coś więcej?

— Nie znam wszystkich szczegółów, sir — przyznała. — Z tego co wiem, nikt nie zna. Na pewno kurew jedna chciała złapać wszystkich członków Komitetu, zrobić z nich zakładników i przejąć władzę. Po wszystkich wysłała Marines, ale nie wszędzie jej się udało. Nie była gotowa i tylko dlatego tak się to skończyło. Marines mieli zbroje i ciężką broń i w ciągu trzech minut wybili pluton policji, trzy drużyny Gwardii i całą osobistą ochronę towarzysza przewodniczącego, a on sam zginął w strzelaninie. Resztę członków Komitetu poza towarzyszem sekretarzem Saint-Justem złapała i zamknęła w Octagonie. Z towarzyszem sekretarzem prawie się jej udało, ale to okazało się jej zgubą.

— A Flota Systemowa? — spytał LePic, korzystając, że zrobiła przerwę na złapanie oddechu.

— W przeważającej większości pozostała bierna — odparła Shumate, nie kryjąc ulgi. — Wyglądało na to, że dwa superdreadnoughty chcą interweniować, ale towarzysz komodor Heft i jego eskorta okrętów Urzędu Bezpieczeństwa zniszczyli je, nim miały w pełni gotowe ekrany. To nauczyło resztę tych kutasów, ze nie warto pomagać zdrajcom!

I uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją.

A Theisman zgrzytnął w duchu zębami, bo było dlań oczywiste, że żądny krwi ubek zamordował bez żadnej potrzeby dziewięć czy dziesięć tysięcy ludzi, podczas gdy wystarczyło wezwać dowódców obu okrętów do zaniechania jakiegokolwiek działania. O ile w ogóle jakieś podjęli, bo najprawdopodobniej była to tylko zboczona wyobraźnia gnoja. Gdyby okazali się na tyle głupi, by go nie posłuchać, miałby święte prawo ich zniszczyć. Ale o żadnym wezwaniu do kapitulacji towarzyszka kapitan nie wspomniała.

— Próbowaliśmy zdobyć Octagon, ale nie udało się, a suka cały czas nadawała, że towarzysz sekretarz jest zdrajcą — ciągnęła tymczasem towarzyszka kapitan Shumate. — Kiedy więc zaczęły przechodzić na jej stronę jednostki Marines, towarzysz sekretarz Saint-Just nie miał wyjścia i nacisnął guzik.

— Guzik?! — nie zrozumiał LePic.

Towarzyszka kapitan Shumate potwierdziła ruchem głowy.

— Jaki guzik?! — zażądał kategorycznie odpowiedzi LePic.

— Ten, który detonował kilotonowy ładunek umieszczony w piwnicy Octagonu, sir — wyjaśniła zwięźle. — Wystarczył, by zniszczyć cały budynek i zabić wszystkich zdrajców.

— A ludność cywilna? — spytał Theisman odruchowo.

— Cóż… najbliższe trzy wieże mieszkalne też zostały zniszczone, więc straty były duże. Nie mogliśmy ewakuować mieszkańców, bo uprzedzilibyśmy zdrajców, co im grozi. A trzeba ich było zlikwidować. Z tego co słyszałam, szacunkowo zginęło jeden koma trzy miliona cywilów.

LePic z trudem przełknął ślinę — szacunkowo znaczyło, że są to dane wstępne lub zaniżone, a to z kolei oznaczało, że zabito więcej cywilów niż w czasie rewolty Lewelerów, kiedy walki toczyły się w różnych częściach miasta i nie dało się uniknąć strat wśród ludności cywilnej. Teraz dałoby się, gdyby komuś na tym zależało, ale nie zależało, więc cywile zginęli… bo ewakuacja mogła ostrzec McQueen!