— Albo też nie będą mieli innego wyjścia, niż ich użyć, bo będą przyparci do muru — odbił piłeczkę Saint-Just. — Załóżmy, że masz rację i te bronie istnieją. Od operacji „Ikar” minął ponad rok standardowy. W tym czasie przeprowadziliśmy z pół tuzina mniejszych ataków i nigdzie nie użyli przeciwko nam niczego nowego. Przypuśćmy, że mają nowe kutry i nowe rakiety o parametrach będących wypadkową ocen twoich i moich analityków. Fakt, że ich później nie użyli, może świadczyć o tym, że ich po prostu nie mają. Mieliśmy pecha i natknęliśmy się na próbne serie podczas testowania, natomiast okazało się, że prototypy nie spełniają pokładanych w nich nadziei albo też mają tyle defektów, że ich usuwanie trwa do tej pory i Królewska Marynarka nie wprowadzi ich do użycia przez wiele miesięcy. I dlatego tym ważniejsze jest kontynuowanie ataków. Musimy uderzać często, twardo i tak szybko, jak to możliwe, bo wtedy nie zdążą wyprodukować tylu tych nowych broni, by miało to jakiekolwiek strategiczne znaczenie.
— To możliwe — przyznała McQueen. — Nie należy jednak zapominać, że miało to miejsce ponad rok temu. Nawet jeśli to były egzemplarze próbne, specjalistom tej klasy ten czas wystarczył na usunięcie wad. Może nie wszystkich, ale najważniejszych na pewno. A to oznacza skierowanie nowych wzorów do produkcji, bo ostatnio to my zachowywaliśmy inicjatywę. Przeciwnik zdaje sobie sprawę równie dobrze jak my, że używając dotychczasowych metod, nieprędko zdoła nam ją odebrać. Podobnie jak i z tego, że z każdym udanym atakiem jego sytuacja się pogarsza, a nasza polepsza. Skoro dotąd nie użył choćby ograniczonej liczby nowych rakiet czy kutrów, by przejąć tę inicjatywę lub choćby powstrzymać nas przed kolejnymi atakami, to dlatego że postanowił poczekać, aż będzie miał ich tyle, by zaatakować w wybranym przez siebie czasie i miejscu. I to tak, że przerwie front. A wtedy będziemy mieli poważne problemy. Jak dotąd odbiliśmy dziewięć systemów planetarnych, z których żaden nie ma istotnego znaczenia strategicznego, więc sytuacja wroga nie jest dramatyczna. I choć przykro mi to mówić, nadal jest tak, że atakujemy te cele, które możemy, a nie te, które byśmy chcieli zaatakować, bo na to jesteśmy jeszcze za słabi.
Zrobiła krótką przerwę, niby to przyglądając się rozmówcy, ale kątem oka uważnie obserwując Pierre’a. Ten zmarszczył brwi, ale równocześnie prawie niedostrzegalnie skinął głową. Najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dla McQueen był to dowód, że co najmniej czytał jej sprawozdania i wyciągał z nich właściwe wnioski. A co ważniejsze, że nawet jeśli podzielał w jakimś stopniu podejrzenia Saint-Justa, iż ona celowo hamuje tempo ataków, by dłużej pozostać niezastąpioną, miał świadomość, że nie jest to ani jedyny, ani główny motyw jej postępowania.
— Nie przeczę, że takie czekanie jest ryzykownym posunięciem — dodała. — Ale ja na ich miejscu tak właśnie bym postąpiła. I zrobiłabym wszystko, by utrzymać przeciwnika w przekonaniu, nie mam żadnej cudownej broni. Wyprodukowanie każdej nowej broni można zrównoważyć stworzeniem innej albo zmianą doktryny, toteż jej przedwczesne użycie dałoby nam czas na opracowanie środków zaradczych.
— Oboje zwróciliście uwagę na niezwykle istotne kwestie — oznajmił Pierre, nim Saint-Just zdążył zareplikować, zamykając tym samym dalszą dyskusję w tej sprawie.
Wiedział, że Oscar jest coraz bardziej zaniepokojony rosnącą popularnością McQueen wśród załóg Ludowej Marynarki, a nawet wśród części komisarzy ludowych, ale wiedział też, że jest on zbyt zdyscyplinowany i lojalny, by podjąć samowolnie jakiekolwiek kroki przeciwko niej. Zdawał sobie także sprawę z tego, że szef Urzędu Bezpieczeństwa jest znacznie bardziej wyczulony na zagrożenia wewnętrzne. Zgadzał się z jego oceną McQueen, ale nabierał coraz większego przekonania, że troska o wewnętrzne bezpieczeństwo powodowała, iż Oscar lekceważył lub wręcz ignorował zagrożenie, jakie stanowiły siły zbrojne Sojuszu. Od operacji „Ikar” siły te pozostawały w defensywie, ale Pierre był świadom, że to nie będzie trwało wiecznie i że do pokonania Sojuszu wiedzie jeszcze daleka droga.
— W tej jednakże chwili najważniejsze jest uzgodnienie, w jaki sposób zareagujemy na skutki ucieczki Harrington — dodał. — Operacje wojskowe zostały zaplanowane i przygotowania trwają, tak że w tej chwili nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy. Za to Huertes nie popuści: będzie chciała uzyskać od nas odpowiedź i jeśli jej nie otrzyma, skomentuje nasze milczenie tak, jak jej się spodoba. Nie możemy na to pozwolić, podobnie jak i na to, by do ludzi w Lidze Solarnej docierała jedynie wersja przedstawiona przez Królestwo Manticore.
— Obawiam się, że nie bardzo będziemy w stanie temu przeciwdziałać, towarzyszu przewodniczący — powiedział Boardman z wahaniem, ale nie wlazł pod stół, gdy Pierre spojrzał na niego ostro.
— Proszę to wyjaśnić! — polecił zwięźle.
— Huertes zgłosiła się do mnie, kiedy usłyszała tę historię. A jej źródłem był komunikat wydany przez rządy Królestwa Manticore i Protektoratu Grayson. Do nas dotarła ona znacznie później niż poprzez Beowulf do całej Ligi Solarnej.
Pierre kiwnął głową prawie wbrew własnej woli. Gwiezdne Królestwo dysponowało olbrzymią przewagą czasu, ponieważ kontrolowało wszystkie terminale Manticore Wormhole Junction. I z całą pewnością wykorzystało to w kampanii propagandowej na obszarze Ligi Solarnej.
— A to oznacza, że wszystko co zrobimy w Lidze, będzie już tylko reakcją, a nie przedstawieniem swojej wersji — dodał nieco pewniej Boardman. — U siebie jesteśmy w stanie stworzyć wiarygodną wersję, ale w Lidze Solarnej będziemy mieli do czynienia z wersją przeciwnika uznaną już za prawdę. Poza tym obawiam się, że jest jeszcze coś, o czym my nie mamy pojęcia, a o czym Huertes czyli wszyscy w Lidze — już wie.
— Co? — zapytał krótko Saint-Just.
Esther McQueen skrzywiła się w duchu — bezsensem było żądanie informacji na ten temat, skoro Boardman właśnie przyznał się do ignorancji.
— Nie próbuję się nawet domyślać, towarzyszu sekretarzu — oświadczył Boardman. — Natomiast z jej tonu i sposobu zadawania pytań wnoszę, że wie więcej, niż powiedziała. Wyglądało to tak, jakby chciała, żebyśmy złożyli oświadczenie, które mogłaby następnie zdemaskować jako kłamliwe.
— Przecież wie, że zełgaliśmy w sprawie śmierci Harrington! — burknęła Wanda Farley, sekretarz do spraw technologii.
Przez całą dyskusję o nowych broniach siedziała jak mysz pod miotłą, a teraz nagle nabrała energii.
— Poza tym nie podoba mi się to — dodała. — Kim ona, do cholery, jest, żeby sobie tak z nami pogrywać.
McQueen w ostatnim momencie ugryzła się w język, by nie palnąć, że pierwszą prawdziwą dziennikarką, z jaką obecni mieli do czynienia od czasu wyrzucenia z Republiki UFI. I to na dodatek dziennikarką świadomą, że chodzi o najlepszy materiał w całej tej wojnie. Jak dotąd zagraniczni reporterzy pozwalali sobą manipulować propagandzie i wszyscy obecni w tej sali przywykli do tego. Teraz przyszło przebudzenie, ale jeszcze nie nadeszła świadomość konsekwencji. A te będą niemiłe, bo zostali złapani na kłamstwie na najwyższym szczeblu. Ba, dostarczyli spreparowane nagranie potwierdzające to kłamstwo. Urażona duma zawodowa, bo wśród akredytowanych dziennikarzy było paru uważających się za uczciwych i dobrych, i obawa utraty wiarygodności spowodowały, że wszyscy co do jednego reporterzy byli wkurzeni na Komitet. A poza tym musieli coś zrobić, by odzyskać twarz w oczach odbiorców, więc należało się spodziewać, że po raz pierwszy od ponad pół wieku Komitet będzie miał do czynienia z dociekliwymi dziennikarzami chcącymi dojść prawdy, którzy będą prześladować jego członków na każdym kroku i szukać własnych źródeł informacji. Jedynym sposobem, by tego uniknąć, było wyrzucić ich wszystkich poza granice Republiki, tak jak postąpiono z United Faxes Intergalactic. Byłby to jednak równocześnie najlepszy sposób na przekonanie wszystkich, nawet najgłupszych w Lidze Solarnej, że władze Ludowej Republiki mają coś do ukrycia, łżą i będą łgały nadal. A na to nie mogli sobie pozwolić.