Выбрать главу

— O rzeźbę — westchnęła Honor.

— O rzeźbę?! — powtórzyła uprzejmie Henke.

— Właśnie. Choć w zasadzie powinnam powiedzieć RZEŹBĘ — drukowanymi literami, z ozdobnikami i pewnie jeszcze z kwiatkiem zamiast wykrzyknika.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż bełkoczesz bez sensu i nie mam pojęcia, o co ci chodzi? — upewniła się Henke.

— Co?! Aha, czyli nie byłaś w Austin od chwili ogłoszenia — nieco przedwczesnego — mojego zejścia?

— Nie licząc przylotu po ciebie pinasą, na lądowisku, nie byłam.

— Aha, czyli w Siedzibie Patronów też nie byłaś! To wszystko wyjaśnia.

— Co wyjaśnia, do cholery?! — Mike Henke w końcu straciła cierpliwość.

— Wyjaśnia, dlaczego nie widziałaś skromnej rzeźby z brązu, czterometrowej wysokości, ustawionej na ośmiometrowej kolumnie z obsydianu i stojącej na placu przy głównych schodach Północnego Portyku Sali Patronów, bo i tak to gmaszysko nazywają. Żeby nie było wątpliwości: rzeźba przedstawia mnie, a Portyk Północny jest wejściem głównym, więc każdy, kto ma coś do załatwienia w gmaszysku, musi dostać się tam którymś z kompleksu wejść i przejść koło tego drobiażdżku, mając rzeźbę na wysokości oczu.

Tym razem elokwentna z natury Michelle Henke straciła głos i gapiła się na nią wytrzeszczonymi oczyma. Honor patrzyła na nią znaczniej spokojniej, choć wcale spokoju nie czuła. Zdążyła się już nieco przyzwyczaić do myśli o posiadaniu własnego pomnika, ale doskonale pamiętała, co nią targnęło, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Była to kolejna z zafundowanych jej przez Benjamina niespodzianek, choć w tym akurat wypadku była skłonna mu wierzyć, gdy się zaklinał, że na pomysł wpadło Konklawe Patronów, a nie on. On jedynie nie wspomniał jej o istnieniu posągu, bo chciał zobaczyć jej reakcję, gdy znajdzie się z nim twarzą w twarz. A raczej twarzą w kolumnę, biorąc pod uwagę wysokość paskudztwa.

Choć uczciwość nakazywała przyznać, że określenie „paskudztwo” nie było sprawiedliwe. Honor nigdy nie miała upodobania do brązowych pomników bohaterów, ale musiała przyznać, że rzeźbiarz naprawdę się postarał. Naturalnie było ją na to stać jedynie w tych krótkich momentach, gdy nie zgrzytała zębami z bezsilnej wściekłości.

Uwiecznił ją, gdy wsparta na Mieczu Stanu czekała, aż patronowi Burdette przyniosą jego miecz. Nie ulegało wątpliwości, że starannie obejrzał nagranie całego wydarzenia, jak też hologramy jej i Nimitza, oddał bowiem wszystko naprawdę wiernie, jeśli nie liczyć dwóch szczegółów. Pierwszym był właśnie Nimitz, który siedział na jej ramieniu, podczas gdy naprawdę usadowił się wtedy na jej miejscu w Komnacie Konklawe, ale to akurat była w stanie zrozumieć i darować artyście. Drugiego darować nie była w stanie. Pomnikowa Honor miała szlachetny, skupiony i spokojny wyraz twarzy, ona zaś zbyt dobrze pamiętała ten dzień i to oczekiwanie, by uwierzyć, że tak właśnie wtedy wyglądała.

Widząc, że Henke dalej się na nią gapi, dotknięta niemotą przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją.

To najwyraźniej pomogło Henke wyjść z szoku, bo spytała niepewnym, ale już słyszalnym głosem:

— Czterometrowy?

— Na ośmiometrowej kolumnie — powtórzyła Honor. — Robi cholerne wrażenie, muszę przyznać. Gdy go zobaczyłam, miałam ochotę się zastrzelić. Wtedy byłabym przynajmniej uczciwie martwa.

— Cholera! — Henke potrząsnęła głową, nadal nie mogąc wyjść z podziwu, i zachichotała złośliwie. — Zawsze uważałam cię za drągala, ale dwanaście metrów to trochę za dużo nawet jak na ciebie.

— Poczucie humoru ci się wyostrzyło! — warknęła Honor. — Jak byś się czuła, przechodząc koło… koło tego czegoś za każdym razem, gdy musisz wziąć udział w obradach?

— Normalnie. W końcu to nie mój pomnik. Natomiast mogę zrozumieć, że na tobie wywiera nieco przytłaczające wrażenie.

— Ładnie to ujęłaś! — prychnęła Honor.

Henke zachichotała z nieco większą sympatią, ale w oczach błysnęły jej diabelskie ogniki — wyobraziła sobie minę Honor na widok tej „niespodzianki” Protektora.

— I nie rozbiorą go? — upewniła się.

— Nie rozbiorą — potwierdziła ponuro Honor. — Zagroziłam, że jeśli toto zostanie, nigdy nie użyję głównego wejścia. Usłyszałam, że jest im przykro z tego powodu, ale istnieje prywatne wejście dla patronów. Gdy usłyszeli, że nie odbiorę Klucza, poinformowali mnie, że nie mogę tak postąpić, bo byłoby to bezprawne. W końcu oznajmiłam, że każę moim gwardzistom wysadzić to coś którejś nocy. Zapewnili mnie, że rzeźba jest ubezpieczona, a rzeźbiarz zostawił sobie formę i będzie bardziej niż szczęśliwy, mogąc ją odlać ponownie, byle mu zapłacili. Oświadczyli, że zapłacą.

— Oj, nie mogę! — jęknęła Henke, trzymając się za brzuch i płacząc ze śmiechu.

Honor starała się wytłumaczyć samej sobie, iż ma zbyt mało przyjaciół, by któregoś własnoręcznie ukatrupić tylko dlatego, że przejawia chore poczucie humoru. Po parunastu sekundach udało się. Głównie dlatego, iż uświadomiła sobie, że oni wszyscy mają tę niezrozumiałą cechę.

— No proszę — Henke otarła łzy. — Okazuje się, że zmartwychwstanie jest nieco bardziej skomplikowane, niż można by sądzić. A co z naruszeniem przez ciebie konstytucji?

— Nawet o tym nie wspominaj! — jęknęła Honor.

— Co proszę?! Słyszałam, że to już załatwione, co się stało?

— Załatwione to to jest — burknęła Honor. — Benjamin zdecydował, że najprościej będzie włączyć Flotę Elizium w skład sił zbrojnych Graysona, i tak też zrobił.

— No to w czym problem?

— A w tym, że stworzył specjalną formację. Nawet ładnie ją nazwał: Jego Własna Protektora Eskadra. Uszy więdną, jak się to słyszy, prawda? Dlatego wszyscy określają ją mianem „Protector’s Own”. Kupił wszystkie zdobyczne okręty, oznajmił, że będzie jednostkę rozbudowywał, i zrobił mnie jej oficjalnym dowódcą, a kadrze zaproponował wstąpienie do niej.

— Przepraszam, jakiej znowu „kadrze”? — spytała łagodnie Henke. — Choć podejrzewam, że będę żałowała własnej ciekawości…

— Benjamin zaproponował wstąpienie do jednostki wszystkim zbiegłym jeńcom i stworzył specjalną organizację tej formacji. Nazwa „eskadra” nie odzwierciedla rzeczywistości, bo okrętów ma już na co najmniej grupę wydzieloną. A jeżeli choć część z tych, których o to podejrzewam, skorzysta z propozycji, będzie dysponował załogami dla całej floty. Ma zamiar zaprzysiąc ich jako swoich osobistych wasali, po czym oficjalnie mianować mnie dowódcą całości, ponieważ jestem Championem Protektora. Planuje dodać do istniejących jednostek superdreadnoughty wraz ze stosowną osłoną, a Matthews już zaciera ręce na samą myśl o tym.

— Benjamin może to zrobić? — zdziwiła się Henke. — Włos mi się jeży na myśl, jaki wrzask podniósłby się w parlamencie, gdyby Betty choć wspomniała o podobnym pomyśle.

— Może. Konstytucja daje Protektorowi jako jedynemu na całej planecie prawo do organizowania nowych jednostek wojskowych złożonych z osobistych wasali. To jedno z zabezpieczeń wpisanych w nią przez Benjamina Wielkiego. Zabezpieczeń i symboli władzy Miecza. Naturalnie jednostka taka musi wejść w skład regularnych sił zbrojnych, ale na specjalnych zasadach. Dlatego też przynajmniej nominalnie będzie pod rozkazami Wesleya Matthewsa jako głównodowodzącego Marynarki Graysona. Tylko należy pamiętać, że na Graysonie niezwykle poważnie traktuje się przysięgę osobistej wierności i gdyby kiedykolwiek doszło do konfliktu między flotą a Protektorem, „Protector’s Own” stanie po jego stronie. Poza tym jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy: praktycznie cały personel to obcokrajowcy, a dowódcą została „ta obca baba”, czyli ja. Konserwatywni patroni zostali tym tak zaskoczeni, że nie bardzo wiedzieli, czy paść trupem z wrażenia, czy podnieść wrzask pod niebiosa. W sumie nie zrobili nic, bo po pierwsze im się nie opłacało, po drugie nie mogli, biorąc pod uwagę wielki festiwal z okazji mojego powrotu. I na to właśnie liczył ten cwaniak.