— Rozumiem… — Henke potrząsnęła głową. — I pomyśleć, że pamiętam czasy, kiedy nic a nic nie znałaś się na polityce i nie cierpiałaś jej serdecznie.
— Nadal nie cierpię. Niestety jako patronka nie miałam wyjścia i musiałam nie tylko ją poznać, ale i zrozumieć, by nauczyć się walczyć za jej pomocą. Przynajmniej w graysońskim stylu. Na szczęście miałam najlepszych możliwych nauczycieli: Howarda Clinkscalesa i Benjamina Mayhewa.
— W to nie wątpię. Ale przyznam, że nadal nie do końca rozumiem, dlaczego przyznanie obywatelstwa byłym jeńcom ma stanowić policzek dla przeciwników.
— Bezpośrednio nie stanowi. Benjamin nie może nic podobnego zrobić, jak długo nie wystąpią bezpośrednio przeciwko niemu. Natomiast jest to posunięcie dla wszystkich, można by rzec, brutalnie oczywiste i potwierdza, że jest zdecydowany otworzyć Graysona na inne niż dotychczas zasady i podejście do podstawowych kwestii. I to bez podsuwania przeciwnikom celu do ataków innego niż własna osoba. To skomplikowana sieć niedomówień, intryg i podchodów, a ja trafiłam w sam jej środek jako dowódca Protector’s Own. Pojęcia nie mam, kto tak naprawdę będzie nią dowodził, ale nie zdziwiłabym się, gdyby wybór padł na Alfreda Yu. Natomiast oficjalnym, nominalnym i stałym dowódcą jestem ja. I to jest kolejny średnio subtelny policzek wymierzony przez Benjamina przeciwnikom. Nie dość, że im pomieszałam szyki, a niektórych solidnie wkurzyłam, zmartwychwstając, to zostałam mianowana dowódcą prywatnej floty Protektora. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że żaden nie mógł się nawet skrzywić na wieść o tym, gdyż reakcja obywateli Graysona na mój powrót nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że jakikolwiek sprzeciw zostałby uznany za zniewagę wobec mojej skromnej osoby. A na Graysonie za coś takiego płaci się krwią.
— Cholera! — powtórzyła z uczuciem Michelle Henke. — A mnie się wydawało, że to u nas wszystko kipi od intryg i politycy idą na noże. Przyznaję, że jestem pod wrażeniem twej znajomości rzeczy i przeciwnika.
— No pewnie — prychnęła Honor. — Mogłabyś choć uczciwie przyznać, że cieszy cię, iż sama nie musisz się w tym babrać.
— A cieszy — przyznała bezwstydnie Henke. — Skoro mowa o komplikacjach, wyprostowałaś już swoje finanse?
— Można tak powiedzieć — zaczęła Honor, po czym musiała zająć się obydwoma treecatami, które zdecydowały się usadowić na jej kolanach.
Odkąd Nimitz zdał sobie sprawę ze swego telepatycznego kalectwa, i on, i Samantha odczuwali silniejszą niż dotąd potrzebę fizycznego kontaktu zarówno ze sobą nawzajem, jak i z Honor. Podrapała go więc uczciwie za uszami i dopiero po dłuższej chwili zaczęła mówić dalej.
— Kompletne ich wyprostowanie potrwa znacznie dłużej. Willard i tak dokonał cudów w tak krótkim czasie, jaki miał do dyspozycji, ale półtora miesiąca to zdecydowanie za mało, żeby wyjaśnić tak skomplikowaną sytuację. Niestety twoja kuzynka uparła się raczej kategorycznie, że mam wrócić natychmiast, gdy tylko znajdę chwilę czasu, jak to zgrabnie ujęła. Nie wspominając o wcześniejszych, mniej natarczywych ponagleniach. Na szczęście wygląda na to, że kwestie finansowe uda się z grubsza załatwić.
— Z grubsza? Ładnie to brzmi, gdy mówi to ktoś mający trzydzieści albo czterdzieści miliardów.
— Tylko dwadzieścia dziewięć — poprawiła ją Honor. — A jak niby mam mówić? Pamiętasz mój stan posiadania w akademii? Teraz mam więcej pieniędzy, niż mogłabym potrzebować do końca życia, uwzględniając prolong. Oczywiście, że jest to nieporównanie lepsze od bycia biedną, ale po przekroczeniu pewnej granicy są to już tylko abstrakcyjne cyfry. Nie przeczę, że duże pieniądze są nader użytecznym narzędziem, dzięki któremu już mogłam zrobić parę rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy bym nie zrobiła, ale prawdę mówiąc, wolałabym zostawić wszystko tak, jak rozporządziłam w testamencie. Ja ich nie potrzebuję, a Willard, Howard i Sky Domes robili z nich doskonały użytek, zanim nie wróciłam.
— Wiesz, jesteś nienormalna — oceniła poważnie Henke. — Ktoś tak lekceważąco odnoszący się do takiej góry pieniędzy powinien zostać zamknięty i pilnie strzeżony, żeby sobie przypadkiem krzywdy nie zrobił!
— Willard powiedział mniej więcej to samo — przyznała Honor z westchnieniem. — Ale nie miałam wyjścia, kiedy mi pokazał, co sama kazałam zrobić. A kazałam większość fortuny pozostawić do dyspozycji w formie funduszu następnemu patronowi Harrington. Którym jestem ja sama. Można też uznać, że skoro nie umarłam, testament jest nieważny. To ostatnie oczywiście nie wchodzi w grę, bo niby jak miałabym postąpić? Powiedzieć Macowi i pozostałym: słuchajcie, strasznie was przepraszam, ale musicie oddać to, co wam zapisałam, bo tak się złożyło, że żyję, co jest chamstwem z mojej strony, ale tak wyszło?
— Ale ty rzeczywiście nie umarłaś — zauważyła przytomnie Henke, myśląc równocześnie o ukochanym dziesięciometrowym slupie znajdującym się na Sphinksie, który Honor zapisała jej.
— No to co z tego? Tyle się nakombinowałam, żeby każdy miał jakąś miłą niespodziankę, kiedy mnie szlag trafi, i teraz mam zacząć od nowa? Poza tym zawsze uważałam odbieranie prezentów za szczyt chamstwa. A na dodatek mimo tych zapisów moja fortuna i tak solidnie wzrosła podczas mojej nieobecności. Skoro więc przetrwała bez tych darowizn, niech zostaną tam, gdzie są. Kiedy w końcu naprawdę zejdę z tego świata, wykonawca mojej nowej ostatniej woli będzie miał znacznie mniej roboty.
— Hmm… — mruknęła Henke.
Michelle była kuzynką Elżbiety III ze strony matki jej ojcem był earl Gold Peak, minister spraw zagranicznych w rządzie Cromarty’ego i jeden z zamożniejszych parów Królestwa. Nigdy nie musiała martwić się o pieniądze, choć kwoty, które miała do dyspozycji do momentu ukończenia akademii, były nieporównywalnie niższe niż te, które otrzymywali jej rówieśnicy z najwyższego szczebla arystokracji. Patrząc na to z perspektywy czasu, przyznawała ojcu rację, choć jako dziewczyna miała doń o to czasami pretensje. Potem jednakże miała aż za dużo okazji, by zobaczyć, co stało się z jej kolegami, których rodzice nie dopilnowali, by w porę uświadomili sobie, że pieniądze nie rosną na drzewach.
I dlatego właśnie mogła obiektywnie ocenić, że naprawdę niewielu zamożnych ludzi mogło równać się z Honor, jeśli chodziło o stosunek do pieniędzy. Najprawdopodobniej dlatego, że dla nich pieniądze i władza, jaką dawały, były sensem życia: to dzięki nim byli tym, kim byli, i mogli kształtować świat, w którym żyli. Logiczne więc było, że troszczyli się, i to czasami bardzo, o własny stan posiadania.Zupełnie inaczej rzecz miała się z Honor, ponieważ pieniądze nie miały wpływu na to, kim była, co robiła i jak podchodziła do obowiązków. Owszem, ułatwiały jej życie i zwiększały możliwości działania, ale stanowiły tylko pomoc w wypełnianiu tego, co uznała za swój obowiązek, nie kształtowały ani jej sukcesu, ani też jej osobistego życia.