Выбрать главу

— A… ale… Wasza Wysokość, ja nie mogę… to jest nie mam czasu ani doświadczenia potrzebnych do…

— Wystarczy, Mości Księżno — przerwała jej Elżbieta i Honor pierwszy raz miała okazję usłyszeć jej zdecydowany, monarszy ton.

I zamknęła usta.

Elżbieta III pokiwała z uznaniem głową.

— Tak już lepiej — oceniła. — Nie lubię, gdy ktoś kłamie, choćby wynikało to z błędu w myśleniu, a nie ze złej woli. A ty jesteś w błędzie, Honor, bo masz więcej doświadczenia niż przeważająca większość książąt obojga płci w Królestwie Manticore!

Pierwszy raz zwróciła się do Honor po imieniu, ale ta była zbyt zaskoczona, by zwrócić na to uwagę.

— W całym państwie nie ma ani jednego arystokraty, który pod względem zakresu władzy czy odpowiedzialności mógłby się równać z graysońskim patronem — dodała królowa. — Dopilnowała tego sto lat temu Elżbieta I. A ty jesteś patronką od dziesięciu lat standardowych i doskonale sobie radzisz. W porównaniu z tamtymi obowiązkami to będzie dziecinada.

— Może przesadziłam z brakiem doświadczenia — przyznała Honor — ale na pewno nie z brakiem czasu. Miałam dużo szczęścia, że na Graysonie mogłam większość obowiązków zwalić na barki Howarda Clinkscalesa, ale teraz w grę wchodzi drugi zestaw takich samych obowiązków. Żaden oficer liniowy nie jest w stanie dysponować wystarczającym czasem, by właściwie wywiązać się z kierowania tak wielką majętnością.

— Doprawdy? — spytała uprzejmie Elżbieta. — To znaczy, że powinnam poważnie porozmawiać o jego zaniedbaniach z earlem White Haven na przykład. Tak?

— Nie! Nie miałam na myśli… — Honor ugryzła się w język i wzięła głęboki oddech.

Argument był nieuczciwy, ale Elżbieta nie miała o tym pojęcia, a ona sama nie zamierzała jej tego uświadamiać.

— Wiem, co miałaś na myśli — powiedziała cicho królowa. — I szczerze mówiąc, nie dziwi mnie, że tak uważasz. To jedna z cech, które naprawdę w tobie lubię. Zwyczajowo wielcy posiadacze ziemscy poświęcają wiele uwagi administrowaniu tymiż posiadłościami, ale od tej reguły zawsze istniały i będą istnieć wyjątki. Jednym z nich jest earl White Haven, który jest zbyt cenny dla Royal Manticoran Navy i dla całego Królestwa, by mógł siedzieć w swoim hrabstwie i macać kury. Dlatego ma zastępcę równie skutecznego jak twój Clinkscales, który zarządza wszystkim podczas jego nieobecności. Dokładnie tak samo powinno być w twoim przypadku. Tak sobie nawet myślałam, że dobrze powinien sprawdzić się w tej roli twój przyjaciel Willard Neufsteiler. O ile naturalnie Sky Domes nie splajtują bez niego.

Honor zamrugała gwałtownie zaskoczona, że królowa zna aż tak dobrze szczegóły i orientuje się, że z Willardem łączy ją przyjaźń, a nie tylko interesy. Elżbieta natomiast kontynuowała najspokojniej w świecie:

— Znajdziemy jakieś rozwiązanie. A fakt, że przez dobry rok standardowy będziesz tu uwiązana z powodów medycznych, na pewno sprawie nie zaszkodzi. Dopilnujesz fazy organizacyjnej, a to zawsze jest najtrudniejsze, choć sądzę, że doświadczenia z organizacji Domeny Harrington będą ci wielce pomocne. Podobnie jak i to, że tereny te nie są jak dotąd zamieszkane. Czas w tych okolicznościach nie jest aż tak istotny. A potem… cóż, jesteś podobnie jak Hamish Alexander zbyt cenna dla floty i dla Korony, byś mogła nudzić się w domu — królowa uśmiechnęła się krzywo. — Z pewnością nadejdzie taki czas, i to raczej szybciej, niżbym sobie tego życzyła, kiedy będę musiała ponownie wysłać cię na wojnę. I tym razem możesz nie mieć tyle szczęścia, więc skoro nie chcesz moich medali, to, do cholery, pozwól, bym dała ci co innego, póki jeszcze mam ku temu okazję. Czy wyraziłam się jasno, lady Harrington?

— Tak, Wasza Wysokość — odparła Honor, nie kryjąc wzruszenia.

— To dobrze — rzekła cicho królowa.

Po czym rozsiadła się wygodniej, wyciągnęła nogi i posadziła na kolanach Ariela. A potem uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła:

— Skoro mamy już za sobą część oficjalną, przejdziemy do następnej. Doskonale wiem, że zrobisz, co będziesz mogła, żeby uniknąć dziennikarzy, ale nie sądzę, by ci się to udało. Równie dobrze zdaję sobie sprawę, że poprzekręcają twoją opowieść, bo niechlujstwo i ignorancja są w tym fachu powszechne, na co istnieją niezliczone dowody. Tak więc teraz chciałabym usłyszeć całą historię ze wszystkimi szczegółami i bez przekłamań.

Rozdział VII

— I co pan o nim sądzi, komandorze?

Komandor Prescott David Tremaine odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos, i odruchowo wyprostował, rozpoznając kontradmirał Eskadry Czerwonej, damę Alice Truman. Spodziewał się, że przyśle po niego kogoś, gdy będzie chciała go zobaczyć, a tymczasem zjawiła się osobiście i stała w otwartych drzwiach prywatnej sali odpraw HMSS Weland. Była taka, jaką ją zapamiętał: złotowłosa, zielonooka i nie do zdarcia. Nim zdążył zrobić krok w jej stronę, powstrzymała go gestem.

— Proszę zostać i podziwiać widok — poleciła i podeszła do imponującego okna, przy którym stał.

Okna takie stanowiły prawdziwą rzadkość na stacjach kosmicznych, których zewnętrzne kadłuby zawsze znajdowały ważniejsze wykorzystanie. Dlatego też większość przebywających na nich musiała zadowolić się widokiem ekranów, o ile nie gołych ścian. Tęsknota do okien była zresztą całkowicie nielogiczna, gdyż obraz na ekranach można było przybliżyć, widząc szczegóły niemożliwe do zobaczenia gołym okiem, ale była także bardzo ludzka. W świadomości, że widzi się coś na własne oczy, a nie poprzez elektroniczne przekaźniki, było coś głęboko zadowalającego i uspokajającego. Nawet dla doświadczonych oficerów wiedzących, że każdy obraz widziany przez nich na mostku jest elektroniczny, a mimo to prawdziwy. To, że Truman zdołała dostać przydział pomieszczeń, z których jedno miało okno widokowe, świadczyło, że cieszyła się względami dowództwa. Czego po jej zachowaniu absolutnie nie było widać. Wielu oficerów jej rangi znacznie formalniej potraktowałoby meldującego się do służby świeżo mianowanego komandora nie mającego na dodatek jeszcze trzydziestu siedmiu lat standardowych. To, że tak nie postąpiła, było miłe, ale nie musiało niczego więcej oznaczać. Podobnie jak i to, że oboje służyli razem, i to dwukrotnie pod rozkazami lady Harrington. Prawdę mówiąc zresztą, nie spodziewał się, by go zapamiętała. Za pierwszym razem Truman w randze komandora dowodziła lekkim krążownikiem Apollo, podczas gdy on był młodszym oficerem na niszczycielu Troubadour, a Honor dowodziła ciężkim krążownikiem Fearless będącym jednostką flagową tej niewielkiej eskadry. Mimo to wszyscy, którzy wtedy pod nią służyli, mieli to dziwne podejście „my kontra świat”, choć zostawało ich coraz mniej…

Za drugim razem, a było to ledwie cztery lata standardowe temu, był oficerem na pokładzie krążownika pomocniczego Wayfarer dowodzonego przez Honor, Truman zaś była jej zastępczynią i mianowanym kapitanem, ale dowodziła innym krążownikiem pomocniczym. Wtedy nie spotkali się ani razu, mimo iż służyli w tej samej eskadrze.

A teraz Truman była kontradmirałem, czyli ledwie trzy stopnie dzieliły ją od Pana Boga: wiceadmirałowie i admirałowie też musieli gdzieś się zmieścić. No i po tym, co osiągnęła rok temu w systemie Hancock, należała już do szlachetnie urodzonych, toteż nierozsądne z jego strony byłoby żywienie jakichś złudnych nadziei.

— Bardzo mi się podoba, ma’am — przyznał. — Jest… jest cudowny!

Truman uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie szczerość i entuzjazm.

— Dokładnie to samo czułam, widząc pierwszy raz Minotaura — przyznała, pamiętając aż za dobrze te uczucia i ceniąc je sobie, jako że po awansie na stopień flagowy nie miała już szans na dowodzenie jakimkolwiek królewskim okrętem.