— Dziękuję, admirale, nie wiedziałam, że ojciec się panem zajmował, ale przy pierwszej okazji powtórzę mu pańskie słowa. Jestem pewna, że będą dla niego wiele znaczyły.
— To najczystsza prawda, milady. I sam mu to wówczas powiedziałem — uśmiechnął się Caparelli. — Naturalnie wątpię, bym był pierwszym czy ostatnim, od którego to słyszał.
Po czym zamilkł na kilkanaście sekund, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie niewidzącym wzrokiem. Po chwili otrząsnął się, spojrzał przytomnie i powiedział energiczniej:
— Nie o tym wszakże chciałem z panią rozmawiać. A przynajmniej nie tylko o tym, gdyż najpierw musiałem się upewnić, że stan pani zdrowia pozwala na zaproponowanie pani zajęcia. A raczej dwóch zajęć. Chciałem równocześnie uprzedzić, że mamy zamiar wycisnąć z pani to co najlepsze, jak długo jest pani uziemiona w Królestwie. Wiem, że to brzmi groźnie i nieco dziwnie, ale zaraz wytłumaczę, o co konkretnie chodzi.
Usiadł wygodniej, założył nogę na nogę, a Honor miała czas, by opanować zaskoczenie. Thomas Caparelli bowiem nie cieszył się reputacją myśliciela. Nikt nie oskarżał go o głupotę, ale powszechnie uważano, że ma zwyczaj zmierzać najkrótszą i najprostszą drogą z punktu A do punktu B, rozwalając napotkane przeszkody, a nie obchodząc je. Pasował do tego jego wygląd — bary zapaśnika i korpus ciężarowca. Natomiast często słyszało się opinię, iż brak mu finezji, którą powinien mieć admirał, zwłaszcza na takim jak jego stanowisku.
Teraz czując jego emocje, gdy porządkował myśli, i rejestrując raczej okrężny sposób, w jaki przystąpił do rzeczy, zrozumiała, że opinie te były błędne. Być może było tak od początku, a być może Caparelli zmienił się od momentu zostania Pierwszym Lordem Przestrzeni i przekonania się, co w praktyce oznacza kierowanie wszystkimi działaniami nie tylko Królewskiej Marynarki, ale całych sił zbrojnych Sojuszu. Przysłowiowy słoń w składzie porcelany niewiele by tu zdziałał i niedługo pozostał na tym stanowisku. Caparelli nie lubił podchodów, do uprawiania których zmusiło go życie, ale opanował tę sztukę. Nie osiągnął też intelektualnego poziomu Hamisha Alexandra, ale był niesamowicie zdyscyplinowany, zdeterminowany i twardy — połączenie tych cech mogło budzić niemal lęk, ale równocześnie powodowało, iż był idealnym kandydatem na zajmowane stanowisko.
— Chodzi o to, by wykorzystać pani wiedzę i doświadczenie w akademii — podjął Caparelli. — Zdaję sobie sprawę, że wyspa Saganami leży dość daleko od szpitala pani ojca na Sphinksie, ale z drugiej strony to tylko parę godzin lotu, a będzie pani miała do dyspozycji środki transportu Królewskiej Marynarki. No i plan zajęć dostosowany do rozkładu leczenia.
Przerwał i spojrzał na nią pytająco.
Honor podrapała Nimitza za uszami i leciutko wzruszyła ramionami.
— Jestem pewna, że to się da zgrać. Ojciec może być cywilem, ale ma za sobą ponad dwadzieścia lat standardowych służby i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak nawet „ograniczona zdolność do służby” może kolidować z długotrwałą terapią — oceniła trzeźwo. — Powiedział mi już zresztą, że zrobi wszystko, by te dwie rzeczy dało się połączyć w miarę bezkolizyjnie. Rozmawiał też ze swoim kolegą, doktorem Heinrichem, o możliwości wykorzystania jego szpitala znajdującego się na Manticore. Zaoszczędziłoby mi to konieczności przelotów na Sphinksa i z powrotem.
— Byłoby to idealne rozwiązanie z punktu widzenia Królewskiej Marynarki, ale proszę mnie dobrze zrozumieć, milady: pani zdrowie jest najważniejsze. Jeżeli okaże się, że musi pani przebywać nawet dłuższy czas na Sphinksie, by je odzyskać i móc wrócić do służby, spodziewam się, że niezwłocznie mi to pani powie. Mam nadzieję, że rozumie to pani.
— Oczywiście, że rozumiem, sir — zapewniła Honor.
Ku jej zaskoczeniu Caparelli prychnął niedowierzająco.
— Rozmawiałem z kilkoma pani dowódcami: Markiem Sarnowem, earlem White Haven, a nawet Yanceyem Parksem — wyjaśnił spokojnie. — I każdy z nich ostrzegł mnie, że jeśli naprawdę chcę, by stawiała pani zdrowie ponad to, co uzna pani za swój obowiązek, muszę wynająć godnego zaufania nadzorcę z pałą. A najlepiej paru.
— To lekka przesada, sir. — Honor poczuła, że się rumieni. — Jestem córką lekarzy i starczy mi rozumu, by nie ignorować opinii lekarza, zwłaszcza tego, który mnie aktualnie leczy.
Caparelli uśmiechnął się złośliwie.
— Kapitan chirurg Montoya nie ujął tego w ten sposób — oznajmił i uśmiechnął się szerzej, widząc, jak jej rumieniec zmienia barwę na ciemniejszą. — No dobrze… skończymy z tym tematem… Jeśli da mi pani słowo, że poinformuje mnie pani natychmiast, gdy zajdzie potrzeba zmniejszenia czasu poświęcanego akademii ze względów medycznych.
— Daję słowo, sir! — wykrztusiła Honor.
— Doskonale! W takim razie wyjaśnię szczegółowo, co wymyśliliśmy razem z admirałem Cortezem.
Zaskoczenie Honor było tak duże, że uniosła brwi, nim zdołała nad tym odruchem zapanować. Sir Lucien Cortez był Piątym Lordem Przestrzeni odpowiedzialnym za personel Królewskiej Marynarki. Okazał się geniuszem w kwestii organizowania załóg na nowe okręty. Akademia naturalnie podlegała jemu i zrozumiałe było, iż szczególnie się nią interesował, ale zaskoczyło ją, że aż do tego stopnia, by zająć się tym, w jaki sposób zostanie wykorzystany zwykły komodor czasowo przydzielony do jej kadry.
Zaskoczenie to szybko minęło, gdy uświadomiła sobie, że czy się jej to podoba czy nie, nie jest już „zwykłym komodorem”.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Caparellego:
— Jak pani wiadomo, systematycznie powiększaliśmy liczebność roczników przyjmowanych do akademii, ale wątpię, by ktoś, kto się w niej nie znalazł na krótki choćby czas, zdał sobie w pełni sprawę ze skali zmian. Choćby z tego, że nieco ponad połowa kształconych tam midszypmenów nie pochodzi z Królestwa Manticore, lecz z państw sojuszniczych, a około trzydziestu procent z Graysona. Odkąd Grayson przyłączył się do Sojuszu, akademię ukończyło ponad dziewięć tysięcy oficerów ich marynarki.
— Wiedziałam, że jest ich wielu, ale nie, że tak wielu przyznała.
— Nie pani jedna. Ostatni rocznik liczył osiem i pół tysiąca ludzi, z czego tysiąc stu pochodziło z Graysona. Poza tym zmodyfikowaliśmy program, tak by nauka trwała trzy lata standardowe, a rocznik zaczynający ją w tym roku będzie liczył jedenaście tysięcy.
Honor wytrzeszczyła zdrowe oko — jej rocznik, kończąc akademię, składał się z dwustu czterdziestu jeden midszypmenów… ale było to trzydzieści pięć lat temu. Akademia stale się rozbudowywała, zwłaszcza od wybuchu wojny, ale jedenaście tysięcy…
— Nigdy nie sądziłam, że jest ich aż tylu — przyznała.
Caparelli pokiwał głową.
— Chciałbym, by było ich dwukrotnie więcej — oznajmił. — Ale nie da się tego osiągnąć bez strat jakościowych, a jednym z ważniejszych powodów, dla których jak dotąd nie najgorzej radzimy sobie z prowadzeniem tej wojny mimo liczebnej przewagi wroga, jest różnica w wyszkoleniu oficerów i tradycje wpajane im od pierwszego dnia. Nie chcąc pozbywać się tej przewagi, nie możemy bardziej skrócić okresu nauki. Powołaliśmy do służby wielu rezerwistów i zorganizowaliśmy kursy dla znacznie większej niż dotąd liczby mustangów, ale i to nie załatwia sprawy. Większość rezerwistów potrzebuje trzy-, czteromiesięcznego kursu odświeżającego, a mustangi dłuższego, choć wszyscy są podoficerami z dużym doświadczeniem bojowym. Nieco obniżyliśmy kryteria, które trzeba spełnić, by zostać oficerem, ale poza naprawdę wyjątkowymi przypadkami muszą mieć za sobą co najmniej pięć lat standardowych służby liniowej w stopniu podoficerskim.