Выбрать главу

I spojrzał wyczekująco, nie kończąc.

Harkness uśmiechnął się złośliwie.

— Byłoby miło, sir, ale obiecałem, że przestanę majstrować w komputerach Królewskiej Marynarki w zamian za pewne uprzejmości związane z dalszymi przydziałami i z niesprawdzaniem poprzednich… no i zdaje się, że przy okazji uzgodniliśmy też nieruszanie mojej teczki w JAG-u. Tak więc jak pan widzi, nie powinienem w ogóle wysłuchiwać podobnych propozycji.

— Ależ chodzi o jak najszczytniejszy cel — dodał przekonująco Ashford.

— No — zgodził się bez przekonania Harkness. — A mnie się coś wydaje, że po prostu chce się pan na kimś odegrać albo zwyczajnie mieć towarzystwo, sir.

— To też — przyznał radośnie Ashford, po czym dodał już zupełnie poważnie: — Ale poza tym, jak właśnie sprawdził doświadczalnie komandor Tremaine, zaskoczenie jest naprawdę skuteczną metodą nauczenia się czegoś. A ja wolałbym, żeby moi ludzie najedli się dzięki mnie trochę wstydu na ćwiczeniach, zamiast przekonać się w walce, ile kosztuje nadmierna pewność siebie.

— W tym jest dużo prawdy — dodał Tremaine.

— Cóż… — Harkness wzruszył ramionami. — Skoro obaj tak twierdzicie, to mogę spróbować pomóc panu kapitanowi… Pod warunkiem że pan się na to zgodzi, sir.

Ostatnie zdanie skierowane było do Scotty’ego.

— Ja? — zdumiał się tenże i uniósł pytająco brew.

— Pan, sir — potwierdził Harkness. — Wygląda na to, że jestem pańskim nowym pierwszym mechanikiem, sir. Wiem, że to oficerskie stanowisko, ale w kadrach zdecydowali, że skoro poświęciłem tyle lat na pilnowanie pana i całą resztę, to pan to przeżyje, sir. Chyba że woli pan kogoś innego…

— Kogoś innego?! — Tremaine pokiwał głową. — Czy ja wyglądam na durnia?!

Harkness uśmiechnął się szeroko i otwierał już usta, ale Scotty był szybszy:

— To było pytanie retoryczne, bosmanie Harkness! Czyli nie wymagające odpowiedzi — dodał na wszelki wypadek, gdyby Harkness wolał udać głupiego. — Natomiast żeby nie było wątpliwości: nie wolę nikogo innego.

— A to dobrze — odetchnął bosman sir Horace Harkness, PMV, CGM i DSO. — Bo wygląda na to, że się pan mnie tak łatwo nie pozbędzie, sir. Teraz to już nawet profos by nie poradził.

Rozdział XI

Honor była tak zakopana w papierkowej robocie związanej z prowadzeniem Zaawansowanego Kursu Taktycznego, że nie usłyszała pukania do drzwi gabinetu. Dotarło do niej dopiero drugie pukanie, a raczej towarzyszące mu znaczące chrząknięcie.

Uniosła głowę znad ekranu i spojrzała pytająco na MacGuinessa.

— Przyszła komandor Jaruwalski, ma’am — oznajmił James MacGuiness tonem zarezerwowanym wyłącznie na okazje, gdy byli sami i gdy uznał, że podopiecznej należy się reprymenda.

Honor uśmiechnęła się.

A w jego oczach coś błysnęło, ale mina pozostała poważna i pełna wyrzutu. Toteż Honor czym prędzej udała skruszoną.

— Tak jest, Mac — przytaknęła grzecznie. — Mógłbyś ją wprowadzić?

— Za moment, ma’am — odparł już nieco normalniejszym tonem i podszedł do biurka.

Panował na nim nieład twórczy składający się z: papierów, chipów, elektrokart, pozostałości lunchu, zaschniętych resztek po placku cytrynowym na talerzyku, w trzech czwartej opróżnionej miski selera, nie pierwszej czystości kubka po kakao i pustego kufla po piwie. Honor jak zawsze z rozbawionym podziwem obserwowała, jak Mac „zniknął” wszystko poza papierami i chipami, które teleportowały się uporządkowane do odpowiednich pojemników podobnie jak elektrokarty, które ułożyły się w zgrabny stosik. To nie miało prawa być takie szybkie i proste jak wyglądało, a Mac zdążył jeszcze poprawić kwiatki w wazonie i obrzucić krytycznym spojrzeniem jej uniform. Zmarszczył brwi, widząc pyłek na jej prawym ramieniu, zdmuchnął go i oznajmił:

— Teraz mogę wprowadzić gościa, ma’am.

Po czym oddalił się majestatycznie z pełną tacą, na której jednakże nic nie brzęknęło, zostawiając za sobą gabinet czysty i uporządkowany jakby za sprawą magii.

Nimitz bleeknął radośnie, a wyciągnięta obok niego na podłodze Samantha zawtórowała mu.

Honor nie była pewna, czy rozweselił ich magiczny zgoła sposób, w jaki Mac stworzył porządek z chaosu czy też spokojne zdecydowanie, z jakim zorganizował ją samą, ale w sumie było to bez znaczenia.

— Nie — oświadczyła, wybierając pierwsze wyjaśnienie. — Ja też nie mam pojęcia, jak on to robi.

Odpowiedzią były kolejne dwa bleeknięcia i bezgłośny telepatyczny śmiech obojga.

Pogroziła im pięścią i odchyliła fotel, czekając na zapowiedzianego gościa.

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że James MacGuiness był najbogatszym stewardem w dziejach Royal Manticoran Navy, o ile w ogóle w niej służył. Honor zapisała mu w testamencie czterdzieści milionów dolarów, a Mac zbyt dobrze ją znał, by próbować je oddać, gdy powróciła z martwych. Większość ludzi dysponujących taką gotówką sama najęłaby sobie służbę. MacGuiness nie dość, że tego nie zrobił, to stanowczo dał do zrozumienia (bo nigdy słowa na ten temat nie powiedział), że zamierza pozostać stewardem Honor.

Próbowała go przekonać, by pozostał na Graysonie jako majordom Harrington House, jako że okazał nadzwyczajny talent do kierowania służbą. Która zresztą w opinii Honor była zdecydowanie zbyt liczna, ale jej o to akurat nikt nie pytał. Nie włożyła w to serca, choć wiedziała, że Clinkscalesowi i rodzicom będzie brakowało wszechobecnej a niezauważalnej skuteczności Maca oraz że Samantha pozostawiła tam młode. Kociaki były już w odpowiednim wieku do chwilowej adopcji, a dorosłych treecatów było dość, by ich przypilnować mimo wybitnego talentu całej trójki do psot. Wśród treecatów była to normalna procedura w stosunku do matek, które adoptowały ludzi, gdy młode osiągnęły wiek 2-3 lat standardowych. Samantha była bardziej potrzebna Nimitzowi, nadal mającemu problemy w wyniku utraty telepatycznego głosu, i dlatego proces uległ przyspieszeniu.

Ale MacGuiness był przybranym ludzkim rodzicem kociaków przez ponad dwa lata standardowe i Honor wiedziała, jak ciężko było mu zostawić te puszyste rozrabiaki mające wrodzony talent do tworzenia wokół chaosu. Czuła też ich żal z powodu jego odejścia, a przecież nie musiał jej towarzyszyć. Na jej własne „pośmiertne” życzenie Admiralicja zgodziła się na jego odejście ze służby, by na stałe pozostał w Harrington House. Honor zrobiła to nie dlatego, że uznała, iż jest na Graysonie niezbędny, ale dlatego, że dzięki niej wziął udział w zbyt wielu bitwach, i chciała, by choć po jej śmierci był bezpieczny.

Tylko że gdy się okazało, że zmartwychwstała, nic z tego nie wyszło. Nadal zresztą nie do końca miała świadomość, jak Mac postawił na swoim. Nigdy na ten temat nie dyskutowali — nie było potrzeby. Dzięki jakiejś odmianie umysłowego judo jak zwykle osiągnął to, co chciał, unikając jakiejkolwiek rozmowy, i zjawił się na pokładzie Paula Tankersleya przed odlotem, zachowując się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Królewskiej Marynarce też nie powiodła się próba wprowadzenia zwyczajowego porządku. MacGuiness nigdy się ponownie nie zaciągnął i nie wykazywał ku temu skłonności… a wyglądało na to, że nikt w RMN nie był tego świadom. Jako cywil nie miał prawa przebywać w roli stewarda na pokładzie okrętu Jej Królewskiej Mości czy jakiegokolwiek innego obiektu wchodzącego w skład Królewskiej Marynarki. A fakt, że miał dostęp do supertajnych materiałów, powinien doprowadzić kontrwywiad floty do zbiorowego stanu przedzawałowego.

A tymczasem wszędzie wokół panowały cisza i spokój.