Выбрать главу

Prawdziwego oficera poznaje się po tym, czy potrafi zdać sobie sprawę z tego, co jest ważniejsze, i czy ma dość odwagi, by postąpić zgodnie z tą świadomością. Wydałam kiedyś rozkaz poddania okrętu jednemu z moich najlepszych przyjaciół, mimo że był gotów walczyć do końca, tak jak sądzę, ja bym była gotowa na jego miejscu. Ale moim ważniejszym obowiązkiem w tamtej sytuacji było dopilnowanie, by jego ludzie przeżyli, zamiast ginąć niepotrzebnie w walce, której nie można było wygrać, a zadanie strat nieprzyjacielowi nie uzasadniało takiego poświęcenia. Była to trudna decyzja. Jedna z najtrudniejszych, jakie w życiu podjęłam, i omal nie skończyła się dla mnie śmiercią przez powieszenie. Ale nawet pewność, że skończę na sznurze, nie zmieniłaby moich priorytetów i wydałabym taki sam rozkaz. Wierzę, że doradziłaś Elvisowi Santino, by się wycofał, i powodem był nie strach, lecz zdrowy rozsądek i słuszna ocena sytuacji. I na pewno nie przyszło ci to łatwiej niż mnie rozkazanie McKeonowi, by poddał okręt, bo obie te decyzje są sprzeczne z tradycjami Królewskiej Marynarki. Ale tradycje nie są świętością i trzeba zdać sobie sprawę, skąd się wzięły i dlaczego takie, a nie inne zachowania zostały za tradycje uznane. Marnowanie okrętu, a tym bardziej większej liczby okrętów, nie jest czymś, co zrobiłby Edward Saganami i jego następcy. Ani czymś, co by pochwalił. Gdyby istniała choć niewielka szansa zwycięstwa lub gdyby w grę wchodziły inne ważne powody, jak honor królowej czy ryzyko utraty zaufania sojusznika, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale obrona systemu planetarnego nie przedstawiającego dla nas prawie żadnej wartości z pewnością nie jest wystarczającym powodem do poświęcenia ludzi i okrętów w samobójczej szarży na przeważające siły wroga. Ty to pojęłaś i dobrze doradziłaś swemu dowódcy. On nie był w stanie tego zrozumieć, bo był tchórzem. I dlatego zginął, zabijając przy okazji wszystkich na okręcie flagowym i większość pozostałych będących pod jego rozkazami. Dla mnie nie ulega wątpliwości, które z was wykazało cechy godne królewskiego oficera. I dlatego właśnie cię tu zaprosiłam.

Jaruwalski uniosła brwi w niemym pytaniu. Honor zaś uśmiechnęła się jak zwykle krzywo i wyjaśniła:

— Od niecałych dwóch tygodni jestem komendantem Zaawansowanego Kursu Taktycznego i mam trzech doświadczonych zastępców. Pomimo obowiązków wykładowcy taktyki w akademii, bo i tym uznała za stosowne obarczyć mnie Admiralicja, już zauważyłam pewne rzeczy, które chciałabym zmienić. Nieco przerobić program tu, położyć większy nacisk tam… i chcę, żebyś pomogła mi to zrobić.

— Ja, ma’am?! — Jaruwalski była pewna, że się przesłyszała.

Honor roześmiała się, widząc jej minę.

— Ty. Potrzebuję adiutanta, Andrea. Kogoś, czyjemu osądowi mogłabym ufać, kto zrozumiałby, co chcę osiągnąć, i dopilnował, by te wysiłki nabrały zorganizowanego charakteru. I kogoś, kto mógłby mnie zastąpić od czasu do czasu na wykładzie. Ten ktoś musi też być żywym przykładem tego, jak należy postępować… pomimo ceny, jaką być może przyjdzie potem za to zapłacić.

Jaruwalski pobladła, oczy się jej zaszkliły, a dolna warga zadrżała.

— Poza tym mam jeszcze jeden, znacznie mniej szlachetny powód, by zaproponować ci to zajęcie — dodała nieco innym tonem Honor.

— Mma pani, ma’am? — spytała, stłumionym głosem Jaruwalski.

Honor udała, że tego nie słyszy, podobnie jak lekkiego zająknięcia się na początku.

— Oczywiście, że mam! — Honor uśmiechnęła się złośliwie. — Sama pomyśclass="underline" napluję komuś, kto jest martwy, prosto w kaprawe ślepka, rehabilitując oficera, którego karierę próbował złamać, i była to ostatnia rzecz, którą w swoim wszawym życiu próbował zrobić. Santino w grobie by się przewracał, gdyby go miał! Takiej okazji po prostu nie mogłam przepuścić!

Rozdział XII

— Kim mówili, że są? — spytał Samuel Mueller.

— Mówili, że są inwestorami szukającymi miejsca pod nowe kopuły do hodowli bydła, milordzie — odparł Crawford Buckeridge, osobisty służący patrona.

Znali się od ponad trzydziestu lat, więc nie musiał mówić nic więcej — wystarczyła intonacja, z jaką wypowiedział pierwsze słowo. Buckeridge’owie od pokoleń służyli Muellerom, toteż patron miał do niego zaufanie, aczkolwiek ograniczone. Przed pełnym powstrzymywała go jedna kwestia — otóż Crawford był głęboko religijny. Zabójstwo wielebnego Juliusa Hanksa poważnie nim wstrząsnęło. Jeszcze poważniej zaś to, iż zorganizował je William Fitzclarence, podobnie jak zamach na dzieci w domenie Mueller.

Crawford nie popierał reform Mayhewa, ale gdyby wiedział, że jego patron był wspólnikiem Fitzclarence’a, zapewne nie zachowałby tej wiedzy wyłącznie dla siebie. I to, że Samuel Mueller nie miał pojęcia o planowanym zamachu, niczego by nie zmieniło, bo po prostu by mu nie uwierzył. Ponieważ nie wiedział, nadal wiernie mu służył.

Sam Mueller wielokrotnie zastanawiał się, co mogło pchnąć Fitzclarence’a i Marchanta, bo ten drugi z pewnością maczał w tym palce, do zorganizowania zamachu na wielebnego Hanksa. I nie znalazł odpowiedzi. Było to zresztą pytanie zupełnie nieważne, jako że obaj od dawna nie żyli, a nikt go z nimi nie powiązał. Poza tym ich pomysły i metody były niewiarygodnie prostackie i był szczęśliwy, że pozbył się tak niekompetentnych sojuszników.

Nauczył się, że przemoc zarówno jawna, jak i skryta nie jest rozwiązaniem. Bynajmniej nie z powodów moralnych, jako że jednym z jego milszych marzeń sennych było wysadzenie promu, na którym zginęli zarówno Honor Harrington, jak i Benjamin Mayhew, ale dlatego że była bezproduktywna. Zwłaszcza odkąd Harrington zmartwychwstała. Kolejny zamach byłby tylko następnym powodem do chwały, a gdyby się udał, zostałaby męczenniczką. Przedsmak tego, do czego to prowadziło, miał przez ostatnie dwa lata. A wtedy winna była Ludowa Republika, a nie przeciwnicy reform. Na zmianę jego stanowiska wpłynęła świadomość, że jest już zbyt wielu zwolenników reform gotowych kontynuować je w razie śmierci Harrington czy Protektora. Po głębokim zastanowieniu doszedł do wniosku, że jedynym sposobem, by temu przeciwdziałać, jest stworzenie legalnej organizacji mającej na celu spowolnienie reform, ale wyłącznie przy użyciu zgodnych z prawem i konstytucyjnych metod. Ponieważ Mayhewowi udało się zinstytucjonalizować proces reformatorski, podobnie należało działać, by bieg wydarzeń odwrócić. A więc stworzenie instytucji, która by to umożliwiała, stało się celem Muellera.

Nie oznaczało to, że zerwał wszystkie swoje nielegalne kontakty. Większość wykorzystywał jedynie do zbierania informacji, ale nadal dysponował ludźmi gotowymi do działania. Tyle że byli dobrze ukryci i nie było ich wielu. Utrzymywał te kontakty ze szczególną ostrożnością, ale w końcu był patronem, a na dodatek przywódcą legalnej opozycji, toteż czuł się w miarę bezpieczny. Mayhew musiał zachowywać szczególną delikatność, podejmując jakiekolwiek kroki przeciwko niemu, żeby nie wyglądało na to, że próbuje oczernić czy mścić się na kimś tylko dlatego, że ten ktoś się z nim nie zgadza i głośno to mówi.

Uśmiechnął się pogardliwie przy tej ostatniej myśli jedenaście standardowych lat temu nikt na Graysonie nie miał żadnych doświadczeń w systemie rządów opartych na podziale władzy. Gdyby było inaczej, zdołaliby powstrzymać Mayhewa, nim ten zaczął szaleć. Ponieważ nie mieli doświadczenia, nie zdołali, a gdy ten przywrócił moc konstytucji spisanej w czasie wojny z Masadą, udało mu się też przywrócić autokratyczną władzę Protektora. Patroni nie byli w stanie temu zapobiec.

Musieli więc nauczyć się, jak działać w nowym systemie, a to wymagało czasu. Tym dłuższego, że Protektorowi można było zarzucić różne rzeczy, ale historię znał dobrze, a politykiem był bystrym. Skutecznie wykorzystał chwilową niemoc patronów, by maksymalnie ograniczyć zakres ich władzy i prawie zapewnić dziedziczność tytułu Protektora. W końcu nauczyli się, jak mu się przeciwstawiać, w czym pomogła autonomia, jaką cieszyli się w domenach. Tam właśnie mieli solidne poparcie ludności oraz kontrolę nad organami administracji i służbami porządkowymi.