Выбрать главу

A Mueller okazał się najlepszym taktykiem w parlamentarnych potyczkach. Co prawda i on, i jego sojusznicy mogli posuwać się do celu jedynie drobnymi kroczkami tu coś skubnąć, tam coś uszczknąć z pozycji Protektora, gdyż była zbyt silna na poważniejsze posunięcia, ale Mueller był cierpliwy. Uwagę Benjamina IX coraz bardziej pochłaniała wojna, a nikt nie jest w stanie równocześnie bacznie pilnować polityki zagranicznej i wewnętrznej. Po prostu zabraknie mu czasu i energii. Dlatego przekonał współopozycjonistów, by działali cicho i ostrożnie, nie zwracając na siebie uwagi. Może nie przynosiło to szybkich rezultatów czy poklasku, ale z czasem powinno przynieść to, czego dotąd nie udało im się w inny sposób osiągnąć.

Mimo takiego podejścia on sam jako przywódca opozycji znalazł się na świeczniku i stał się powszechnie znany jako przeciwnik reform. Oprócz korzyści przynosiło to także niemiłe konsekwencje — każdy niezadowolony z reform, jeśli tylko postanowił działać, udawał się do niego. Najdziwniejsi ludzie chcieli się z nim spotkać, by zapoznać go ze swymi planami, nieproszonymi radami czy zgoła genialnymi pomysłami, legalnymi bądź nie. Dlatego słysząc ton Crawforda, wiedział, że teraz będzie miał do czynienia z takimi, łagodnie rzecz ujmując, dziwakami.

Z drugiej strony nigdy nie było wiadomo, kiedy jakieś narzędzie z pozoru dziwaczne może okazać się przydatne. Dlatego nikogo nie odsyłał bez osobistego spotkania i krótkiej choćby rozmowy.

— Zaprowadź ich do mojego gabinetu… — oficjalnego. I niech ktoś ma na nich oko… hmm… najlepiej Hughes.

— Rozumiem, milordzie. — Buckeridge skłonił głowę i oddalił się majestatycznie.

Patrząc w ślad za nim, Mueller uśmiechnął się — Buckeridge nie lubił sierżanta Steve’a Hughesa nie z jakiegoś konkretnego powodu, ale z założenia, ponieważ ten był świeżym nabytkiem i nie pochodził z domeny. Crawford Buckeridge uważał, że do patrona powinni mieć dojście jedynie zaufani ludzie, a godni zaufania byli wyłącznie ci, których rodziny od pokoleń wiernie służyły rodowi Muellerów. Sam Mueller częściowo podzielał to zdanie i dlatego najdyskretniejsze zadania zlecał właśnie im, ponieważ ich wierności i milczenia mógł być pewien. Natomiast miał świadomość, iż musi iść z duchem czasu, choćby mu się to prywatnie nie podobało. A Hughes był właśnie żywym symbolem nowych czasów i całkiem dobrze radził sobie z nową techniką zalewającą Graysona. I lepiej niż ktokolwiek w domenie potrafił programować komputery. Poza tym był wysoki, chudy i nie przywiązany do rodzinnych stron. I już parokrotnie udowodnił swą użyteczność zarówno dla Gwardii Muellera jako takiej, jak i dla samego patrona.

Na dodatek był zatwardziałym konserwatystą i osobą prawie nazbyt religijną, co było dużym osiągnięciem w tak teokratycznym środowisku jak graysońskie. I prawdziwą rzadkością. Najwyraźniej religijność nie przeszkadzała mu jednak w opanowaniu techniki sprowadzonej do jego świata przez heretyków, których nienawidził.

Muellerowi to dziwne połączenie zupełnie nie wadziło. Był zadowolony z cennego nabytku, jako że Hughes okazał się godny zaufania i inteligentny, a te dwie cechy nie zawsze szły w parze u gwardzistów z rodów od pokoleń służących jego rodzinie.

Hughes zjawił się jakieś pięć lat temu i Mueller z początku traktował go bardzo nieufnie, ale im bardziej ten udowadniał, że jest odpowiedzialny i konserwatywny, tym bardziej podejście patrona ulegało zmianie. W efekcie Hughes zaczął dostawać stopniowo coraz delikatniejsze zadania. Naturalnie nie te zupełnie nielegalne — Mueller podobnymi rzeczami zajmował się rzadko, a jeśli już, to wykorzystywał gwardzistów, których wierności był całkowicie pewien. Hughes jednak udowodnił wystarczająco, że w podstawowym zakresie jest godzien zaufania, i Mueller od pewnego czasu używał go do zadań, które mogły okazać się będącymi na pograniczu prawa.

Takich jak to spotkanie w oficjalnym gabinecie.

Pracował w zupełnie innym — mniejszym i wygodniejszym, ale nie wywierającym stosownego wrażenia, za to wyposażonym w pewne ciekawostki. Dlatego też nie miał najmniejszego zamiaru wpuszczać do niego kogokolwiek. Na wszelki wypadek zgarnął z blatu biurka kilka chipów i parę kartek odręcznych notatek. Włożył je do szuflady i przekręcił stary, ale nadal skuteczny zamek szyfrowy.

Potem nałożył marynarkę, poprawił krawat i powoli wyszedł z pomieszczenia.

* * *

Dwaj mężczyźni grzecznie siedzieli na wskazanych przez Buckeridge’a fotelach. Między nimi stał stolik z filiżankami z kawą i Mueller pochwalił w duchu służącego — filiżanki należały do zwykłej, codziennej zastawy. Najwyraźniej Crawford uznał, że goście mogą się przydać, toteż należy zachować zasady gościnności, ale nie sądził, by byli bardzo użyteczni (a na pewno uznał ich za nieuczciwych), toteż nie wyjął specjalnej zastawy.

Naturalnie żadna z tych myśli nie znalazła odzwierciedlenia na twarzy Muellera, gdy szedł energicznie w stronę gości pilnowanych przez stojącego tuż za progiem sierżanta Hughesa. Mijając go, patron kiwnął głową, ale nie zatrzymał się. Słysząc jego kroki, obaj mężczyźni wstali i odwrócili się z uprzejmymi minami.

— Dzień dobry panom — powitał ich Mueller, usiłując stworzyć wrażenie pewnego siebie, zapracowanego i uczciwego człowieka. — Jestem patron Mueller. Co mogę dla panów zrobić w tak miły i słoneczny ranek?

Goście spojrzeli po sobie, zaskoczeni jego radosnym nastrojem i Mueller z trudem stłumił uśmiech. Nie musiał tego robić, ale lubił wprowadzać ludzi w błąd co do własnej osoby.

— Dzień dobry, milordzie — odezwał się starszy. — Nazywam się Anthony Baird, a mój przyjaciel to Brian Kennedy. Reprezentujemy pewną korporację zainteresowaną inwestowaniem w rolnictwo i chcielibyśmy zająć panu chwilę.

Po czym rzucił wymowne spojrzenie na postać w czerwono-żółtym uniformie stojącą przy drzwiach.

Mueller pozwolił sobie na leciutki uśmiech i potrząsnął głową ze smutkiem.

— To wystarczyło, by uzyskać spotkanie ze mną, panie Baird — oznajmił radośnie — ale wątpię, czy pan i pan… Kennedy macie jakieś pojęcie o rolnictwie. Proponuję przejść do rzeczy, czyli do prawdziwego powodu waszej wizyty. Szkoda marnować czas.

Tym razem zaskoczył ich bardziej. Spojrzeli najpierw na siebie, potem na Hughesa.

— Sierżant należy do mojej osobistej gwardii — dodał chłodniej Mueller.

Obaj natychmiast przestali się gapić na podoficera — podawanie w wątpliwość lojalności gwardzistów zawsze było ryzykowne. Co prawda obecnie nie musiało oznaczać nieprzyjemnej śmierci, ale nikt przewidujący tak nie postępował w obecności tegoż gwardzisty. Wypadki w końcu mogą się zawsze zdarzyć.

— Rozumiem, lordzie Mueller, i przepraszam — powiedział pospiesznie Baird. — Chodzi o to, że cóż… nie byliśmy przygotowani… to jest chciałem rzec…

— Że spodziewaliście się panowie półgodzinnego macania słownego i stopniowego przechodzenia do tematu — podpowiedział uprzejmie Mueller. I parsknął śmiechem, widząc minę Bairda.

— Przepraszam, panie Baird, nie powinienem być tak bezpośredni, ale pozycja lidera opozycji wśród patronów spowodowała, że stałem się logicznym celem wszystkich niezadowolonych z postępowania Protektora Benjamina. Sporo z nich uznało za stosowne dołożyć starań, by nie zwrócić oficjalnej uwagi Miecza, co, przyznaję, napawa mnie smutkiem. Osobiście uważam, że uczciwy człowiek nie musi się niczego obawiać tylko dlatego, że otwarcie wyraża swoje niezadowolenie z postępowania władz. Religia nakazuje nam postępowanie zgodne z tym, co uważamy za prawe i słuszne. Mogę jednakże zrozumieć, dlaczego nie wszyscy tak uważają, toteż moje słowa nie wynikały z braku szacunku dla panów, lecz z braku czasu. Wolę krótkie i jasne postawienie sprawy zamiast tracenia czasu na wzajemne obwąchiwanie się i używanie półsłówek, niedomówień et cetera.