— Sądzę — skwitował zwięźle Lester.
Nawet teraz żaden z nich wolał otwarcie nie komentować faktu, iż tak dochodzenie, jak i werdykt komisji dobitnie udowodniły, że mimo wszelkich zmian Esther McQueen nie w pełni i nie do końca samodzielnie dowodziła Ludową Marynarką. Idiotyzm i całkowity brak kompetencji towarzysza admirała Portera wręcz biły po oczach każdego mającego choćby blade pojęcie o taktyce, a mimo to nikt ze składu komisji nie zaprotestował. Nie pozwolili na to jego patroni polityczni, jako że nic nie mogło oficjalnie skalać reputacji oficera tak lojalnego wobec Komitetu i tak oddanego zaprowadzaniu nowego ładu. Co znaczyło, że zamiast obiektywnej analizy zdarzeń, której potrzebowała flota, dochodzenie zakończyło się wybieleniem durnia odpowiedzialnego za masakrę.
— O tym samym myślałem — dodał po chwili Tourville. — Szkoda, że te dane nie dotarły do członków komisji przed zakończeniem dochodzenia. Nie żebym wierzył w cuda: pewnych osób nie da się przekonać, ale może choć wzbudziłyby wątpliwości. Widzisz, ja sam nie jestem do końca pewien, czy McQueen ma rację, bo nie wydaje mi się możliwe, żeby nawet czarodzieje z RMN zdołali wcisnąć w kadłub kutra reaktor, pełen zestaw węzłów beta i graser o mocy opisywanej przez Diamato.
— Tego tak do końca nie zrozumiałem — przyznał szczerze Honeker, co „uczciwemu” towarzyszowi komisarzowi nigdy by przez gardło nie przeszło: mógł być technicznym ignorantem, ale nie miał prawa tego powiedzieć. — Przecież pinasy mają reaktory pokładowe, a kuter jest większy od pinasy, prawda?
— Hmm… — Tourville podrapał się po brodzie, szukając najprostszego sposobu wyjaśnienia. — Rozumiem, dlaczego możesz tak myśleć, ale to nie jest kwestia wielkości. A raczej to jest kwestia wielkości, ale nie tylko i nie przede wszystkim. Pinasa posiada nieporównanie słabszy ekran niż jakakolwiek inna jednostka. Ma on nie więcej niż kilometr szerokości i to jest wszystko, na co stać pokładowy reaktor fuzyjny. Pinasa to na dobrą sprawę reaktor plus kadłub przeznaczone do przewozu określonej liczby ludzi na stosunkowo niewielkich odległościach, względnie do ostrzelania słabego celu, jak frachtowiec czy wojska naziemne bez wsparcia myśliwskiego. To nie był i nie jest okręt wojenny, choćby miniaturowy, z prawdziwego zdarzenia, tylko uzbrojony środek transportu. Kuter rakietowy z kolei to najmniejszy istniejący okręt wojenny, tyle że bez możliwości wejścia w nadprzestrzeń. Stąd podstawowa różnica wielkości: największa pinasa nie przekroczy tysiąca ton, podczas gdy najmniejszy kuter będzie miał trzydzieści tysięcy ton. Inaczej nie zmieści się w nim reaktor odpowiedniej mocy i sensowne uzbrojenie. Problem z reaktorami fuzyjnymi sprowadza się do tego, że praktycznie osiągnęliśmy już dawno granice ich miniaturyzacji.
Jeżeli zmniejszyć je bardziej, traci się za dużo na ich możliwościach i całość przestaje mieć sens. Dlatego nie sposób porównać reaktor pinasy i kutra. Zresztą weź pod uwagę jednostki kurierskie: są wielkości kutrów, nie mają w ogóle uzbrojenia, a i tak ledwie dało się w nie wcisnąć reaktor i hipernapęd. Kuter jest mały, ale musi być w stanie osiągać duże przyspieszenia. A to oznacza konieczność stosowania kompensatora bezwładnościowego wojskowego typu. Żeby mieć szansę na przetrwanie, kuter musi dysponować osłonami burtowymi, czyli musi mieć miejsce na ich generatory. I kilka innych rzeczy, które mają normalne okręty wojenne, bo inaczej nie będzie, choćby w niewielkim zakresie, skuteczną bronią. Czyli jak każdy okręt musi mieć nowoczesny reaktor fuzyjno-grawitacyjny, by móc dysponować sensowną energią. A są określone granice, do których, jak już mówiłem, można je zmniejszać. Naturalnie projektanci poszli na skróty i nie próbowali zbudować normalnego reaktora spełniającego wszystkie wymogi stawiane przed normalnymi reaktorami pokładowymi. Kutry mają za to olbrzymie kondensatory; biorąc pod uwagę stosunek wielkości do pojemności, i to potężniejsze niż superdreadnoughty. Służą one do zasilania dział energetycznych, jeżeli kuter jest w nie wyposażony, i do stawiania ekranu. Tego ostatniego bez kondensatorów nie zdołałby szybko dokonać żaden okręt, bo nie ma wystarczająco wydajnego źródła energii. Samo utrzymanie ekranu wymaga jej sporo, dlatego nawet znajdujące się na orbicie parkingowej okręty mają czynny przynajmniej jeden reaktor, który doładowuje kondensatory. A kuter ma tylko jeden reaktor, którego utrzymywanie w ciągłym ruchu też wymaga energii. I dlatego każdy konstruktor, projektant czy choćby technik stoczniowy powie ci, że coś takiego jak superkuter Diamato po prostu nie może istnieć. Albo musi być znacznie większy, niż on twierdzi. Albo też mieć znacznie mniejszą siłę rażenia, niż napisał w raporcie.
— Chyba się pogubiłem, Lester. Twierdzisz w końcu, że Diamato ma rację czy że musiał się pomylić?!
— Mówię, że zgodnie z każdą przeprowadzoną przeze mnie analizą musiał się pomylić… ale to, co stało się z okrętami Jane Kellet, przemawia za tym, że miał rację. I to właśnie najbardziej mnie niepokoi. Javier Giscard jest dobrym taktykiem, ja, bez fałszywej skromności, też nie najgorszym. Na dodatek mam Shannon i Jurija do pomocy… I żadne z nas nie zdołało wymyślić sposobu obrony przed tymi superkutrami, bo żadne z nas nie potrafi określić, jakie mogą być ich parametry, a więc ich możliwości. I coś jeszcze ci powiem: prawie równie bardzo niepokoi mnie to, co Diamato napisał o zasięgu i przyspieszeniu tych cholernych rakiet, którymi ktoś ich ostrzelał od tyłu w czasie walki z kutrami, czy czym tam były te drobnoustroje. Jeśli te dane są choćby zbliżone do rzeczywistości, ten, kto nimi dysponuje, ma taką przewagę, że od samego myślenia o tym można zacząć cierpieć na bezsenność.
— Uważasz więc, że McQueen ma rację, postępując ostrożnie? — spytał poważnie Honeker.
— Uważam — odparł równie poważnie Tourville. — Równocześnie jednak rozumiem, dlaczego niektórzy ciągle pytają, gdzie są te superbronie, skoro od czasu „Ikara” atakowaliśmy, na mniejszą co prawda skalę, ale wzdłuż całego północnego odcinka frontu, i nie spotkaliśmy się z niczym, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Skoro przeciwnik je ma, to powinien ich użyć, tak dyktuje logika… a jeśli ich nie użył, to znaczy, że ich nie ma, więc powinniśmy zmobilizować, co się da, i atakować bez przerwy, zaczynając od zaraz.
— Rozumiem… — Honeker przyjrzał się rozmówcy z pewnym współczuciem.
Choć Tourville nie wymienił nazwiska Saint-Justa, obaj wiedzieli, że właśnie o nim mówił per „niektórzy”. A znając Lestera, Honeker wiedział, jak ciężko przyszło mu przyznać Oscarowi rację w czymkolwiek. Nie miał mu tego zresztą za złe, bo im lepiej poznawał praktyczną stronę toczenia wojny, tym bardziej podzielał zastrzeżenia oficerów liniowych co do znajomości żołnierskiego fachu i taktyki dowództwa sił UB.
Honeker pojął przez te lata jeszcze coś — że Tourville jest naprawdę inteligentnym oficerem i doskonałym taktykiem. Skoro Lester Tourville czegoś się obawiał — jak choćby niemożności rozwiązania sprzeczności występujących w raporcie Diamato — to nie należało tego lekceważyć.
Obojętne czy rozumiałoby się techniczną stronę problemu czy nie.
— Czyli podstawowe założenia operacji „Scylla” pochwalasz — odezwał się po chwili Honeker. — Zwłaszcza biorąc pod uwagę ochotę do lania przeciwnika zaraz i jak najmocniej.
— Oczywiście, że pochwalam. Fakt, możemy ponieść straty, ale to dotyczy każdego natarcia, które warto przeprowadzić. A naprawdę poważne straty moglibyśmy ponieść tylko w sytuacji, gdyby przeciwnik domyślił się, gdzie uderzymy, i skoncentrował tam wszystko, co będzie w stanie wyskrobać z defensywnej dyslokacji sił, jaką przyjął. Nic na to nie wskazuje, a na dodatek wymagałoby to znacznie odważniejszego podejścia do rozmieszczenia sił niż to, które obowiązuje w ostatnim czasie. Co naturalnie potwierdza, że należy atakować teraz, zanim wróg odzyska strategiczną równowagę. Ale McQueen także ma rację w kwestii tego, że najpierw sami musimy skoncentrować niezbędne do tego siły i zgrać je. Sam wiesz, jak rozrosła się 12. Flota od zakończenia operacji „Ikar”, a przecież jeszcze nie przybyły wszystkie przydzielone do tej akcji okręty. I zaskakująca liczba członków załóg jest zielona jak szczypiorek na wiosnę, zwłaszcza w świeżo utworzonych związkach. Część z nich nie zgrała się nawet na poziomie eskadr czy flotylli. Poza tym im więcej okrętów budujemy, tym mniej jest na każdym doświadczonej załogi maszynowej i techników… Od samego początku było ich za mało, ale teraz to już błędne koło. Zdołaliśmy wreszcie jako tako wyszkolić tylu, ilu było potrzebnych, by stocznie nasiliły produkcję, więc żeby obsadzić nowe jednostki, pozabieraliśmy kogo się dało ze starych i teraz wszędzie odczuwamy większe niż dotąd braki wyszkolonego personelu. I tak będzie, dopóki stocznie nie zwolnią tempa, a nie zwolnią, bo potrzebujemy większej liczby okrętów. Zgadzam się, że to lepsza sytuacja od posiadania zbyt małej liczby okrętów i zbyt małej liczby wyszkolonych ludzi, ale lepsza nie znaczy dobra.