Выбрать главу

Tyle że absolutnie nikt na San Martin, a już na pewno nie jego stryjowie, kuzyni, siostrzeńcy, szwagrowie i dalsi krewni, w to nie uwierzyli. Manuel i Hector stali się martwymi bohaterami, a żywi członkowie rodziny sercem i duszą członkami ruchu oporu.

I zapłacili za to drogo.

Majątek i pieniądze stracili od razu, podobnie jak reszta zamożniejszych obywateli, w ramach rabowania gospodarki planety w celu podreperowania finansów Ludowej Republiki. Potem bezpieka zaczęła polowanie na nich, które następnie kontynuowało UB. Część członków rodziny obojga płci została zabita w walkach z oddziałami partyzanckimi, część aresztowana. Ci drudzy po prostu zniknęli. Inni padli w rajdach na partyzanckie bazy. Gdy Sojusz odbił planetę, przy życiu nie pozostał nikt z Ramirezów, a w oczach wszystkich mieszkańców nie kolaborujących z okupantem rodzina zyskała status symbolu.

A potem Ramirezowie wrócili.

Jako pierwszy wrócił brygadier Royal Manticoran Marine Corps Tomas Ramirez, który nie wiedzieć jakim cudem został przydzielony wprost idealnie, bo na dowódcę sojuszniczych sił okupacyjnych. Taka zbieżność kwalifikacji i stanowiska w siłach zbrojnych dowolnej nacji zdarza się niezwykle rzadko, więc musiało to być dzieło przypadku.

Już to stanowiło emocjonujące przeżycie, zwłaszcza dla tych, którzy pamiętali jego rodzinę albo i jego samego. A potem wrócił ojciec, i to dosłownie z Piekła, toteż efekt na całym San Martin był wręcz piorunujący. Kult bohatera nie był nigdy bliski sercom mieszkańców planety, ale prawie udało im się w niego popaść, gdy zdali sobie sprawę, że nadal żyje jeden ze wzorów ruchu oporu.

W ciągu jednej nocy zakończyły się kłótnie o wybory, bo jednogłośnie i prawie nie pytając zainteresowanego o zgodę, wysunięto kandydaturę Jesusa Ramireza na prezydenta. Pozostali kandydaci poza jednym na wieść o tym wycofali się czym prędzej. Uparta kobieta dotrwała do dnia głosowania i uzyskała 1,4% głosów. Uznała swą porażkę publicznie jeszcze przed zamknięciem lokali wyborczych. I w ten sposób pierwszym prezydentem nowej Republiki San Martin został Jesus Ramirez. Co tak mieszkańcy planety, jak i Sojusz, a zwłaszcza Królestwo Manticore przyjęli z prawdziwą ulgą, jako że wszystkim zależało na stabilności San Martin.

Przyglądając się minie Cromarty’ego, Elżbieta doszła do wniosku, że ulga ta być może nastąpiła nieco przedwcześnie.

— No dobrze — przerwała przedłużające się milczenie. — Co dokładnie teraz wymyślili?

— Cóż… — Cromarty podrapał się za uchem i wzruszył ramionami. — Ujmując rzecz najprościej, prezydent Ramirez polecił swemu ambasadorowi wybadać, jak byśmy zareagowali, gdyby San Martin poprosiło o przyłączenie jako czwarta planeta do Gwiezdnego Królestwa Manticore.

— Że co proszę?!

Widząc jej minę, premier pokiwał głową.

— Generalnie rzecz biorąc, moja reakcja była taka sama, gdy ambasador Asencio wyłuszczył, z czym przychodzi — powiedział współczująco. — Wyskoczyli z tym jak diabeł z pudełka, bez żadnego uprzedzenia.

— On mówi poważnie? — Elżbieta doszła już do siebie. — A jeśli tak, to skąd mu to przyszło do głowy i jakim cudem chce postawić na swoim?! Jest popularny, fakt, ale nie jest Bogiem, a jego rodacy cenią sobie niepodległość, co udowadniali przez ostatnich ponad trzydzieści standardowych lat. Coś mi się wydaje, że niedługo pobędzie prezydentem.

— Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, to jestem przekonany, że mówi jak najbardziej poważnie — odparł spokojnie Cromarty. — Dowodzi tego list przekazany przez ambasadora, a powody takiej decyzji i analiza sytuacji są jak najbardziej logiczne. Podaje korzyści zarówno dla San Martin, jak i dla nas, z których główną jest zabezpieczenie terminalu Trevor Star. Poza tym zbadał kwestię zaskakująco dokładnie pod względem precedensów prawnych, opierając się na tych stworzonych przy przyłączeniu systemu Basilisk. Co prawda twój stryj spędza weekend na Gryphonie, ale zagoniłem prawników z MSZ-u, by sprawdzili wnioski Ramireza, i dostałem od nich wstępną analizę. Są zgodni co do tego, że ma rację: Korona przy zgodzie parlamentu ma prawo włączyć do Gwiezdnego Królestwa planety całkowicie legalnie.

— A co z jego rodakami? Powieszą go, a jeśli nie, to przynajmniej pozbawią urzędu za to, że chce ich sprzedać.

— Wątpię, by tak uważał, a jeszcze bardziej wątpię, by obawiał się, że poczują się sprzedani. Najwyraźniej to wcale nie jest jego pomysł. Wpadło na to kilku prominentnych członków senatu, i to niezależnie od siebie, tylko nikt nie miał odwagi, by oficjalnie to zaproponować. Z przypadkowej rozmowy wyszło, że podziela ich punkt widzenia, co skłoniło ich do podjęcia działań. W efekcie otrzymał ich zgodę na oficjalne zbadanie tej możliwości. Debata na ten temat odbyła się niespełna dwa tygodnie temu przy drzwiach zamkniętych.

— Chcesz powiedzieć, że to oficjalny krok zaakceptowany przez senat?

— Tak napisał w liście. A jeśli to prawda, to istnieje realna szansa na realizację bez oporu mieszkańców San Martin. I przyznam, że nie widzę powodu, dla którego Ramirez miałby nas w tej kwestii okłamywać.

— Mój Boże! — Elżbieta III przytuliła Ariela i zamilkła pogrążona w analizowaniu możliwości, o których się właśnie dowiedziała.

Problem, co zrobić z zaanektowanymi przez Ludową Republikę Haven, a zdobytymi przez Sojusz planetami, istniał od dość dawna, konkretnie od zdobycia pierwszej z nich. Wiedziała, że część członków parlamentu, zwłaszcza centrystów i lojalistów, chciałaby przyłączyć je do Gwiezdnego Królestwa. Byłoby to rozwiązanie najprostsze, a równocześnie zwiększające zarówno wielkość, jak i populację państwa, a w perspektywie napędzające jego gospodarkę. Wszystko to były ważkie argumenty, biorąc pod uwagę fakt, że toczyli wojnę z najpotężniejszym sąsiadem w okolicy. Z drugiej strony wiadomo było, że na oficjalną wieść o tym pomyśle przywódcy opozycyjnych partii stratują się nawzajem w wyścigu do mównicy, by zdusić pomysł w zarodku.

Liberałowie dostaliby spazmów na samą myśl, że Królestwo Manticore chce stać się brutalnym imperialistycznym mocarstwem. Wrzawa, jaką podnieśli, gdy wypłynęła kwestia przyłączenia systemu Basilisk, którego jedyna planeta zamieszkana była przez bandę dzikusów z epoki kamiennej, byłaby niczym w porównaniu z awanturą na wieść o planach przyłączenia do Manticore planety zamieszkanej przez ludzi.

Zjednoczenie Konserwatywne byłoby przerażone raz dlatego, że tworzyli je izolacjoniści do szpiku kości, dwa że oznaczałoby to przyjęcie wielu nowych obywateli nie mających doświadczeń w funkcjonowaniu w arystokratycznym społeczeństwie. Czyli takich, po których trudno spodziewać się stosownego szacunku dla lepszych z urodzenia, a gdy taki lepszy zacząłby się tego zbyt nachalnie domagać, mógłby wziąć po pysku. Była to więc dla nich perspektywa nie do przyjęcia.

Postępowcy zachowaliby się spokojniej, jak długo mogliby na nowych terenach bez przeszkód działać i organizować swoją machinę wyborczą. Natomiast to, że istnieją tam już rozmaite partie, co nieuchronnie zmniejszyłoby ich zdolność do pozyskania nowych wyborców, stałoby im kością w gardle.

Natomiast część obywateli nie ogłupiona ideologią czy wyliczeniami wyborczymi obawiałaby się czegoś innego. Tego mianowicie, że spora rzesza obcokrajowców mogłaby zniszczyć ten specyficzny społeczny amalgamat, dzięki któremu Gwiezdne Królestwo było tym, czym było, i tak wiele osiągnęło mimo relatywnie niewielkiej populacji.