Na zachodnim skraju zatoki balansowała zachodząca Manticore A, na wschodnim zaś wyraźnie widać było Manticore B, mimo iż zaczynało zmierzchać. Bryza powoli przybierała na sile, a na północy zaczynały gromadzić się chmury, z których zgodnie z planem specjalistów od kontroli pogody nocą miał spaść deszcz. Stado mew przeleciało nad zboczami i poza tym, że były szaro-zielone, nie dało się zauważyć różnic, tak szybko zanurkowały nad wodę. W rzeczywistości miały rozdwojone ogony i łuski, gdyż nie były to ptaki, lecz jaszczurki. Powietrze wypełniły ich wysokie, melodyjne głosy, gdy kolejno opadały na wodę za linią raf, po czym unosiły się na falach jak korki. Zapach ziemskich róż, którymi obsadzony był taras, dopełniał całości.
— Przypuszczam, że bez trudu przyzwyczaiłabym się do takich dekadenckich luksusów, gdybym się postarała — zauważyła zza olbrzymich okularów przeciwsłonecznych Allison. — Byłoby to trudne dla kogoś lubiącego purytańską prostotę, ale możliwe. Całkiem możliwe.
— Pewnie — prychnęła Honor, biorąc następne ciastko czekoladowe ze stojącego na stole talerza.
Musiała przyznać matce rację, bo sama łatwo się do pewnych rzeczy przyzwyczajała i wiedziała, że nader niechętnie by się z nimi rozstała. Jedną z nich był fakt posiadania pochodzącej z Graysona kucharki, Susan Thorn, nazywanej przez wszystkich „panią Thorn”.
Pani Thorn także należała do klanu LaFolletów, choć przez małżeństwo. Była ciotką Mirandy czy kimś podobnym — Honor zawsze miała problemy ze skomplikowaną strukturą klanową rodzin graysońskich. Jako osoba starej daty preferowała tradycyjne formy towarzyskie, toteż zwracanie się do niej przez patronkę po imieniu w ogóle nie wchodziło w grę. Poza tym była zwolenniczką teorii, że kuchnia nie została właściwie sprawdzona, dopóki nie upieczono w niej pierwszych ciasteczek i karmelków. Biorąc pod uwagę, jakie ciasteczka piekła, Honor całkowicie się z nią zgadzała. Podejrzewała też, że kucharce nader odpowiadał pracodawca, który dzięki podwyższonemu metabolizmowi był w stanie wypychać się po uszy słodkościami, nie musząc martwić się o nadwagę i figurę. Czyli dwa stałe problemy niezwykłej wręcz wagi dla każdej szanującej się graysońskiej damy.
Co nie zmieniało faktu, że pani Thorn mowę odebrało, gdy Alfred Harrington pierwszy raz zawędrował do kuchni Harrington House. Gdy odzyskała głos, donośnie i wyraźnie oznajmiła, że kuchnia to kobieca domena i żaden chłop nie ma tam niczego do szukania. Bo nawet ci, którzy twierdzą, że lubią gotować, tak naprawdę tylko się bawią, a jeśli któryś przypadkiem coś potrafi, to zostawia taki bałagan, że się go potem godzinami sprząta.
Ponieważ perora nie wywarła na Alfredzie najmniejszego wrażenia, zostały jej dwie możliwości — zgrzytać zębami albo złożyć wymówienie. Zanim dojrzała do tego drugiego, okazało się, że Alfred Harrington jest naprawdę dobrym kucharzem, a sprząta po sobie odruchowo. Ona była lepsza w pasztetach, ciastach i pieczywach, on w zupach i mięsach, a w przyrządzaniu warzyw byli równie dobrzy. Po tygodniu Alfred był jedynym domownikiem (wliczając Honor), który nie tylko był mile widziany w kuchni, ale mógł też zwracać się do niej po imieniu. Pozwoliła mu nawet by ją nauczył jak zrobić patentowaną sałatkę szpinakową, co nigdy dotąd w stosunku do nikogo nie miało miejsca.
Honor, która nigdy nie zamierzała zostać członkiem Stowarzyszenia Snobów Kucharskich i Winnych, z radością zostawiła ojcu układanie zestawów posiłków i dyskusje na temat różnic między potrawami graysońskimi a innymi (najczęściej z tradycyjnej kuchni Sphinksa). Matka nie miała nigdy nic przeciwko temu, że ojciec rządził w kuchni, a ponieważ dla Honor liczył się tak naprawdę produkt końcowy, dała ojcu wolną rękę. Okazało się to słuszną decyzją gdyż jego współpraca z panią Thorn zaczęła przynosić zgoła doskonałe efekty.
Honor skończyła ciastko i spojrzała na wygodną grzędę zainstalowaną na niskim, kamiennym murku ograniczającym taras od strony morza. Pochrapywały na niej dwa treecaty, a jej zainstalowania dopilnował osobiście Mac. Grzęda była luksusowa, rozgałęziona i zarówno Nimitz, jak i Samantha polubili ją od pierwszego razu.
— Pamiętasz to okropne poparzenie słoneczne, jakiego się nabawiłaś w pierwszym tygodniu pobytu na Saganami? — spytała nieco sennie Allison.
— Oczywiście, że pamiętam! Nimitz zresztą też. Mam nadzieję, że to nie jest wstęp do kolejnego wykładu z cyklu: „A przecież ci mówiłam”.
— Skądże znowu. Zawsze uważałam, że gdy ktoś się oparzy, prawda ta najskuteczniej do niego dotrze, więc nie ma sensu w kółko powtarzać ostrzeżeń. Nawet do ciebie dotarło, prawda, kochanie? — zakończyła z anielskim uśmiechem.
Honor zachichotała, choć wtedy nie było jej do śmiechu.
Beowulf był planetą suchą i piaszczystą — posiadał duże kontynenty i niewielkie, choć głębokie morza. Nie miał zaś gór i silnego odchylenia osi, co powodowało na przykład na Gryphonie ekstremalne warunki pogodowe o każdej porze roku. Brak dużych akwenów morskich sprawiał, że nie istniał łagodzący klimat czynnik. Allison wychowała się w klimacie kontynentalnym charakteryzującym się długimi i gorącymi latami i równie długimi, mroźnymi zimami. Honor zaś wychowała się na Sphinksie, gdzie pory roku były długie, ale chłodne — wiosny deszczowe, lata niezbyt upalne, jesienie niezbyt różniące się od lata i majestatyczne zimy. Dlatego też była całkowicie nieprzygotowana na klimat panujący na wyspie Saganami i na całej planecie Manticore znajdującej się znacznie bliżej słońca niż Sphinx. Wyspa Saganami leżała kilkadziesiąt kilometrów od równika. Allison ostrzegała ją, co to oznacza, ale Honor miała ledwie siedemnaście standardowych lat, pierwszy raz pełną samodzielność (a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało) i zbyt wielką przyjemność sprawiały jej ciepło i zmniejszona grawitacja, by pamiętała o matczynych ostrzeżeniach.
Efektem, jak należało się spodziewać, było jedno z bardziej spektakularnych poparzeń słonecznych w dziejach ludzkości.
— A dlaczegóż to, szlachetna rodzicielko, poruszyłaś ten temat? Zazwyczaj coś takiego jest wstępem do homilii na temat nieszczęść, jakie czekają córki nie słuchające ze stosowną rewerencją rodziców, a zwłaszcza rodzicielek. Czyżbyś odkurzała umiejętności z myślą o młodym pokoleniu?
— Skądże znowu! Na to jest zdecydowanie za wcześnie, a sama wiesz, że jeśli zacznie się za wcześnie trenować, to szczyt możliwości osiągnie się przedwcześnie. Poczekam, aż nauczą się chodzić, zanim zacznę na nich ćwiczyć rodzicielskie judo. W końcu z tobą nie najgorzej mi poszło, prawda?
— Tak mi się wydaje — oceniła Honor, częstując się kolejnym ciasteczkiem i zapraszając matkę gestem.
Allison potrząsnęła przecząco głową — nie miała przyspieszonego metabolizmu, toteż wielokrotnie z zazdrością obserwowała męża i córkę z zapałem pałaszujących wszystko, co im się pod rękę nawinie, bez zwracania uwagi na takie drobiazgi jak kalorie. Pocieszała się tym, że bez problemu znosiła dłuższe przerwy między posiłkami, o czym nie omieszkała informować ich słodko, gdy któreś za długo się zasiedziało i w środku nocy zaczynało robić remanent w lodówce i w szafkach.