— Dziękuję. — Baird usiadł i założył nogę na nogę.
Czuł się znacznie pewnej niż w czasie pierwszego spotkania i nawet jednym gestem nie zareagował na obecność sierżanta Hughesa.
— Powiedział pan, że to ważne — zagaił Mueller.
Baird skinął głową.
— Bo jest ważne, lordzie Mueller. Po pierwsze, chciałem omówić kwestię dodatkowego wsparcia finansowego. Niespodziewanie weszliśmy w posiadanie kwoty, którą możemy panu przekazać, o ile uda się to zrobić bez wzbudzania uwagi Miecza. Nie jest wielka: trzy czwarte miliona austenów.
— Trzy czwarte miliona… — Mueller podrapał się po brodzie, za wszelką cenę nie chcąc okazać radości. — Sądzę, że damy sobie z tym radę. W przyszłym tygodniu organizujemy piknik w Domenie Coleman. Spodziewamy się kilkunastu tysięcy ludzi i żaden z nich na pewno nie będzie w stanie dać więcej niż kilka austenów, ale znajdzie się wśród nich dość zaufanych, by dało się przepuścić tę kwotę oficjalnie. Jak długo będzie to gotówka, zawsze mogą powiedzieć, że trzymali ją w domu, bo nie mają zaufania do banków, i nikt nie zdoła im udowodnić, że tak nie było. Elektroniczne wpłaty i przelewy trudniej jest ukryć.
— Sądzę, że da się dostarczyć gotówkę. Właściwie to ta forma nam też jest na rękę, bo jak pan słusznie zauważył, nie pozostawia śladów.
— Doskonale! — uśmiechnął się Mueller.
Gość odpowiedział uśmiechem, lecz przelotnym. Szybko spoważniał, usiadł prosto i pochylił się lekko w fotelu.
— Jest jeszcze jedna kwestia wymagająca rozważenia, lordzie Mueller. Wie pan, że na następnym Konklawe Patronów Protektor zamierza zainicjować nowy pakiet reform?
— Słyszałem o tym — przyznał ostrożnie Mueller — ale obawiam się, że nie znam szczegółów. Protektor zbyt dobrze jak na mój gust nauczył się strzec swych tajemnic. Niestety wraz z Prestwickiem wymienili prawie wszystkich urzędników i z mianowanych przez patronów przed reformami pozostało naprawdę niewielu. Są nadal wierni, ale jedynie z rzadka udaje im się dowiedzieć czegoś istotnego o planach rady czy samego Protektora…
— Rozumiem… — Baird pokiwał głową współczująco. — My nigdy nie posiadaliśmy tak dobrych dojść, ale dlatego też od chwili rozpoczęcia reform straciliśmy znacznie mniej źródeł informacji, bo nikt nie wymienia młodszych urzędników, kierując się podejrzeniami o brak lojalności. Zbierając fragmenty uzyskanych przez każdego z nich danych w całość, dysponujemy w miarę prawdopodobnym obrazem tego, co Benjamin planuje. A to, co zaplanował tym razem, jest wysoce niepokojące.
— Tak? — Mueller wyprostował się odruchowo w fotelu.
Baird zaś uśmiechnął się smętnie.
— Słyszał pan o petycji władz San Martin z prośbą o przyłączenie planety do Gwiezdnego Królestwa?
— Oczywiście, że słyszałem. Od tygodni trąbią o tym we wszystkich wiadomościach.
— Wiem, że trąbią, toteż nie miałem zamiaru sugerować, że pan o tym nie wie, lordzie Mueller. Było to pytanie retoryczne i wprowadzenie do tematu. — Baird powiedział to prawie przepraszająco.
Mueller chrząknął i dał mu znak, by kontynuował.
— Jak pan wie, obie izby parlamentu San Martin zgodnie poprosiły o przyjęcie San Martin w skład Gwiezdnego Królestwa Manticore jako czwartej planety członkowskiej. Jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak stanowczo wcześniej domagano się przywrócenia pełnej autonomii, ale jeśli dokładnie wczytać się w tekst prośby, okaże się, że San Martin wcale nie pozbywa się autonomii. Ma zostać czwartą planetą Królestwa, rządzoną przez gubernatora mianowanego przez królową, ale zatwierdzonego przez parlament. Będzie miał do pomocy radę, której członków w połowie desygnuje królowa, w połowie parlament.
Prezydent zostanie automatycznie jej przewodniczącym, czyli de facto będzie premierem San Martin z ramienia królowej. Obywatele zaś wybierać będą dwa zestawy deputowanych: jeden do parlamentu planetarnego, drugi do Izby Gmin Królestwa Manticore. Pewne kwestie nadal jeszcze pozostają niejasne, jak na przykład to, czy na San Martin powstanie arystokracja, ale jedno, co widać już w tej chwili, to że San Martin ma stać się częścią Królestwa, ale przy kilkunastowarstwowym zabezpieczeniu istniejących instytucji, co umożliwi rozmycie się jego autonomii w strukturze całego Królestwa Manticore.
Mueller przytaknął ruchem głowy — wiedział o tym wszystkim, ale nie okazywał zniecierpliwienia. Po pierwsze był pod wrażeniem skrótowej i równocześnie pełnej analizy, którą usłyszał, po drugie chciał poznać tok myślowy gościa. Większość dotychczasowych sojuszników z grona patronów z zasady nie spoglądała dalej niż na kwestię polityki wewnętrznej Graysona. Ci, którym się to zdarzało, koncentrowali się na sprawach mających związek z pozycją Graysona i jego zobowiązaniami wobec Sojuszu oraz naturalnie prowadzeniem wojny z Ludową Republiką. Bardziej odległymi problemami nie interesował się prawie nikt. Dlatego też sporym zaskoczeniem było to, iż reprezentant organizacji złożonej z przedstawicieli klas średniej i niższej tak dobrze i dokładnie przeanalizował problem San Martin.
— Przepraszam, że zacząłem od spraw, które pan zna, lordzie Mueller, ale jest ku temu powód. Otóż według naszych źródeł kwestia San Martin ma bliski związek z projektami zmian, które Protektor chce przedstawić na Konklawe. Kanclerz Prestwick i pewni inni członkowie rady nakłaniają go mianowicie, by Grayson postąpił dokładnie tak samo jak San Martin.
— Co?! — Muellera podniosło prawie do pionu i tak zamarł, przyglądając się Bairdowi wytrzeszczonymi oczyma.
Baird pokiwał smętnie głową.
— Dostaliśmy podobne ostrzeżenia z kilku źródeł — powiedział cicho. — Różnią się jedynie drobiazgami, co do najważniejszego są zgodne. Najwyraźniej kanclerz i jego poplecznicy uważają, że skoro San Martin może zostać przyłączony do Królestwa Manticore, zachowując prawie nienaruszone instytucje wewnętrzne i ich autonomię, to tak samo może być z Graysonem.
— Przecież to niedorzeczność! Idiotyzm! — Muellerem dosłownie zatrzęsło. — Przymusowy udział w Sojuszu już zagraża naszym najświętszym instytucjom i obyczajom! Nawet ten cymbał Prestwick powinien zrozumieć, że bliższy związek oznacza koniec naszego sposobu życia! Stalibyśmy się państwem świeckim wciągniętym w tę samą degenerację i brak zasad moralnych co Królestwo!
No i naturalnie władza i samodzielność patronów zostałyby drastycznie ograniczone — ale tego wolał głośno nie mówić. Już dotychczasowe reformy Mayhewa niezwykle wzmocniły pozycję Protektora, pozwalając mu wtrącać się w sprawy, które powinny pozostać w gestii patronów. W oficjalne powody zmian ani Mueller, ani nikt z grona patronów nie wierzył nawet przez moment — chodziło o stopniowe pozbawienie ich historycznie należnej autonomii. Natomiast to była kwestia wewnętrzna, z którą radzili sobie, jak mogli. Zupełnie czym innym było to, co teraz usłyszał, bo dawało okazję heretykom z Królestwa do wtrącania się w te wewnętrzne sprawy. A nawet nie tyle dawało okazję, ile wręcz było otwartym zaproszeniem do mieszania się w nie swoje sprawy. Gdyby do tego doszło, sprawy przybrałyby jeszcze gorszy obrót. A wymuszone kontakty graysońskiej młodzieży z pochodzącą z Królestwa, zamożniejszą i niemoralną, musiałyby mieć katastrofalne skutki dla porządku społecznego.
— Zarówno ja, jak i moi przyjaciele w zupełności się z panem zgadzamy — oznajmił spokojnie Baird. — Ale nie w tym rzecz. Kanclerz musi zdawać sobie sprawę, jakie będą konsekwencje dla Kościoła czy naszego stylu życia, i sam fakt, iż wysunął podobny pomysł, oznacza, że dąży właśnie do radykalnych zmian. Zapewnienia o zachowaniu wewnętrznej autonomii i nienaruszalności religii będą jedynie maskowaniem prawdziwych intencji: przekształcenia naszego świata w niewolniczy duplikat Gwiezdnego Królestwa Manticore.