Warunki te powodowały inne, czasami bardziej destrukcyjne napięcie niż konieczność szybkiego decydowania. Wszyscy bowiem, od zwykłych dyżurnych zaczynając, wiedzieli, że tak na dobrą sprawę są w pewien sposób bezradni właśnie z powodu zwłoki czasowej. Wszystkie dane, jakie do nich docierały, były przestarzałe. Mieli na ich podstawie stworzyć spójny obraz sytuacji, ustalić prawdopodobne zamiary wroga i wszystkie możliwe jego opcje, a tymczasem wrogie (czy własne) floty, których symbole widać było na olbrzymiej holomapie, mogły już nie istnieć. Ba, mogły w przypadku bardziej oddalonych systemów nie istnieć od tygodni.
Co gorsza, wszyscy wiedzieli też, że informacje o rozmieszczeniu sił wroga, jego inicjatywach dyplomatycznych, wydajności przemysłu czy zamieszkach są jeszcze bardziej przestarzałe niż te o ruchach własnych okrętów. Było to nieuniknione, gdyż dane ze zwiadu musiały najpierw dotrzeć do sztabu związku taktycznego, który tenże zwiad wysłał, a dopiero potem mogły być przekazane kurierem do Dziupli. Informacje z innych źródeł, zwłaszcza od agentów wywiadu, docierały z jeszcze większym opóźnieniem z uwagi na konieczność zachowania tajemnicy i niezdekonspirowanie źródła. Jeszcze więcej czasu potrzeba było na dotarcie informacji z neutralnej prasy i innych źródeł nie znajdujących się na terenie Ludowej Republiki, a częstokroć to one właśnie okazywały się kluczowe.
I dlatego właśnie członkowie personelu Dziupli czuli się jak kierowcy prowadzący wóz po lodzie — w danym momencie sytuacja mogła wyglądać jasno i uporządkowanie, w następnym mógł zapanować chaos, a oni byli bezsilni. To właśnie nastąpiło, gdy Esther McQueen przeprowadziła atak na głębokie tyły Sojuszu. Wtedy sytuacja była nawet gorsza, gdyż wszyscy od dawna żywili przekonanie, że nic podobnego nie może nastąpić, i takie też analizy otrzymywali od nich przełożeni.
Czyli Pat Givens, która zresztą w pełni podzielała ich opinię, i sir Thomas Caparelli, na którego szerokich barkach spoczywała największa odpowiedzialność — podejmowania decyzji w oparciu o dane, analizy i prognozy opracowane w Dziupli. Givens nie zazdrościła mu tego; w skrytości ducha bała się tej odpowiedzialności. Była bowiem szefem wywiadu floty i Drugim Lordem Przestrzeni, a więc gdyby coś przydarzyło się Caparellemu, musiałaby przejąć jego obowiązki do czasu mianowania nowego Pierwszego Lorda. Miała szczerą nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie.
W dawno minionych czasach pokoju na widok Caparellego wszyscy obecni zerwaliby się i zamarli w pozycji zasadniczej, ale zwyczaj ten stał się jedną z pierwszych ofiar wojny. Co Givens w pełni aprobowała — ani jej, ani jego autorytet nie były tak chwiejne, by trzeba je było podbudowywać ciągłym strzelaniem obcasami i salutowaniem. A oboje od dawna pracowali z dyżurnymi wachtami Dziupli i wiedzieli, że jest z nich większy pożytek, gdy mogą spokojnie myśleć, zamiast martwić się takimi duperelami jak oddanie na czas honorów.
Caparelli uważał podobnie, gdyż wydał oficjalny rozkaz zabraniający przerywania wykonywania obowiązków wyłącznie dlatego, że ktoś wyższy stopniem wszedł do pomieszczenia. Co naturalnie nie przeszkadzało dowodzącemu obecną wachtą kontradmirałowi Eskadry Zielonej Bryce’owi Hodgkinsowi pospieszyć na jego spotkanie, ledwie go dostrzegł.
Givens poszła jego śladem znacznie spokojniej i po wymianie kurtuazyjnych ukłonów z Caparellim omal nie uśmiechnęła się złośliwie, patrząc na tę grę pozorów. Caparelli nie był w stanie przeczytać wszystkich meldunków i analiz opracowywanych przez wywiad floty i przedstawianych mu każdego ranka. Nikt nie byłby w stanie tego zrobić, bo doby nie wystarczało na zapoznanie się z takim ogromem materiału. Givens wiedziała natomiast, że czytał, i to starannie, skrót tych informacji i zestawienie tych uznanych za najważniejsze. Zdołał też jakimś cudem znaleźć w ciągu dnia czas, by przejrzeć pełne meldunki lub analizy uznane przez nią i dwie inne osoby za najistotniejsze. Cały ten proces opierał się na osobistych ocenach, ale w końcu ktoś musiał zdecydować, co jest pierwszoplanowe, by można było podjąć jakąś decyzję. I jak by to nie wyglądało oficjalnie, w praktyce tym kimś był właśnie sir Thomas Caparelli, dopóki był Pierwszym Lordem Przestrzeni.
Nie było to miłe zajęcie, ale wbrew przedwojennym krytykom niezbyt chwalebnie wyrażającym się o intelektualnych możliwościach Caparellego, od momentu rozpoczęcia walk udowodnił on, że posiada kilka bezcennych cech i jest w pełnym znaczeniu tego słowa właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Jedną z nich i to ważniejszą była zdolność polegania na opinii tych, którzy przygotowywali podsumowania wywiadowcze, bez próby przeczytania wszystkich meldunków. Z pewnością byli tacy, którzy uważali, że postępował tak, bo był pozbawiony wyobraźni, ale Givens wiedziała, że gdyby dobrze poszukała, znalazłaby też ludzi uważających, że Gryphon ma miły i łagodny klimat.
Była zdania, że Caparelli osiągnął to wyłącznie dzięki żelaznej samodyscyplinie będącej podstawą jego solidnej osobowości, natomiast wyobraźni, a nawet przebłysków geniuszu od początku wojny wykazał dość, by udowodnić, że je posiada. Nauczył się także zlecać podkomendnym zadania i ufać im, o ile się sprawdzili. A jeśli zawodzili, natychmiast wymieniał ich na innych. Podkomendni nauczyli się zaś, że gdy mógł im ufać, mogli być pewni, że będzie ich bronił przed konsekwencjami dobrze wykonanych obowiązków. A to z kolei doprowadziło do zrodzenia się lojalności, dbałości o szczegóły i skuteczności. Ludzie wiedzieli, że zostaną one docenione. W efekcie powstała sprawnie działająca maszyna, która dawno temu wyeliminowała wszelkie zgrzyty ze swego mechanizmu.
A przy okazji stworzyła pewne zwyczaje. Jednym z nich było to, że w każdy wtorek i czwartek dokładnie o dziesiątej zero zero sir Thomas zjawiał się w Dziupli, w której czystym przypadkiem znajdowała się również Pat Givens. Działo się tak od lat, ale nigdy nie było uwzględniane w oficjalnych rozkładach zajęć żadnego z nich, i to nie dlatego, by chcieli to utrzymać w tajemnicy. Po prostu była to jedna z rzeczy tak naturalnych, że nie było żadnej potrzeby, by stała się oficjalna.
— Dzień dobry, Pat — powitał ją cicho Caparelli, gdy Hodgkins wrócił na swoje stanowisko, a ona zajęła jego miejsce.
— Dzień dobry, sir.
I zaprosiła go gestem do pulpitu zarezerwowanego na ten czas do jego wyłącznej dyspozycji. Caparelli usiadł, a ona stanęła z jego prawej strony. Jej stanowisko znajdowało się ledwie parę metrów dalej, ale rzadko go używała podczas tych spotkań. Prościej było wyjaśnić wzbudzające wątpliwości kwestie, stojąc obok, dlatego w milczeniu obserwowała, jak Caparelli wstukuje polecenia i analizuje rezultaty rozkazów wykonywanych od swej ostatniej wizyty. Od ataku na Basilisk regularnie sprawdzał ruchy nieprzyjaciela i rozmieszczenie własnych sił, podejmując decyzje, na których opierała się cała strategia Królewskiej Marynarki. Chwilowo obronna strategia, co żadnemu z nich się nie podobało.
— Coś specjalnego zdarzyło się w nocy? — spytał, przecierając oczy i siadając wygodniej, gdy skończył.
— Kilka rzeczy — odparła, jako że to właśnie był prawdziwy powód ich „przypadkowych” spotkań.
Caparelli nauczył się bowiem ufać jej ocenie i wyczuciu tego, co rzeczywiście mogło być najważniejsze. Czym innym było bowiem czytanie suchych streszczeń i podsumowań, a czym innym wysłuchanie opinii osoby, której wyraz twarzy czy ton wiele mogły powiedzieć. Poza tym oboje wiedzieli, że wywiad był zbiurokratyzowaną instytucją i choć Givens rządziła nim żelazną ręką, materiały, które dostawał, nie ona pisała, toteż oceny analityków i jej samej mogły być różne. Osobiste spotkania dawały pewność, że będzie znał jej punkt widzenia i usłyszy o tym, co ona uważała za ważne.