— Hmm… to podwójnie schlebiająca propozycja, milady. I nęcąca. Podejrzewam, że moje wahanie spowodowane jest głównie upodobaniem do spraw karnych. Trudno będzie mi się rozstać z salą sądową. Bardzo trudno.
— Mogę to sobie wyobrazić; wiem, jak trudno przyszło mi zrezygnować z kapitańskiego fotela, gdy awansowano mnie do rangi flagowej. Jeśli chodzi o kwestie militarne, panie Maxwell, to Willard opowiedział mi o przebiegu pańskiej służby i mam nadzieję, że nie poczuje się pan urażony faktem, że sprawdziłam to i owo w pańskich aktach, nim zaprosiłam tu pana.
— Byłbym zaskoczony i rozczarowany, gdyby pani tego nie zrobiła.
— Podejrzewałam, że pan tak zareaguje, ale dobrze jest mieć pewność. A interesujące było dowiedzieć się, że mamy ze sobą coś wspólnego. Przyznaję, że wywarła na mnie wrażenie wiadomość, za co dostał pan Manticore Cross. Niewielu podporuczników Korpusu zdobywa ten krzyż za odwagę na polu walki. I niewielu prawników ma podobną przeszłość.
— Więcej niż pani sądzi, milady. — Maxwell nie był świadom spojrzenia, jakim obrzucił go LaFollet. — A Krzyż Manticore nie musi być akurat tym, czego by pani najbardziej szukała u prawnika. Ale rozumiem, o co pani chodzi: w wielu aspektach zawód prawnika i oficera są do siebie podobne. Im większa odpowiedzialność, tym mniej czasu na zastanawianie się, co ja tu właściwie robię, i pretensje do samego siebie o wpakowanie się w bagno.
— Zgadza się. A poza tym w obu przypadkach słyszy się ten sam argument nie do odparcia: potrzebujemy cię. Zawsze uważałam to za nieuczciwy sposób, gdy stosowano go wobec mnie, ale teraz zamierzam zastosować go wobec pana, bo to prawda. Potrzebuję pana lub kogoś takiego jak pan, a rekomendacja Willarda powoduje, że wolałabym, aby to był właśnie pan.
— Ale nie mogę podjąć się tego natychmiast, milady. A przynajmniej nie mogę poświęcić temu pełnej uwagi i całego czasu. Mam dwie sprawy w toku plus apelację i będę potrzebował co najmniej dwóch miesięcy, a najprawdopodobniej czterech, nim będę w stanie oferować pani tyle czasu i uwagi, ile pani potrzebuje.
— Nie ma problemu. Nie spodziewałam się, że rzuci pan wszystko, by przyjąć moją propozycję, i prawdę mówiąc, gdyby pan tak postąpił, stanowiłoby to dowód, że jednak nie jest pan człowiekiem, którego poszukuję. Tym bardziej że czas nie nagli aż tak bardzo. Korona załatwiła wszystko na Gryphonie, więc może to w takim stanie poczekać kilka miesięcy, dopóki nie będzie pan wolny. Zgłosiły się już do mnie dwa konsorcja specjalizujące się w sportach narciarskich, ale Clarise Childers z Hauptman Cartel zgodziła się poprowadzić wstępne negocjacje w moim imieniu. Poza tym nie ma nic pilnego, gdyż nikt tam nie mieszka. W przewidywalnej przyszłości Księstwo Harrington pozostanie dużym, niezaludnionym kawałkiem gór i lasów. Ładnym kawałkiem, ale nie wymagającym natychmiastowej uwagi.
— Rozumiem. W takim razie, milady, sądzę, że nie mam innego wyboru, jak tylko przyjąć pani propozycję.
— A warunki, które sugerował w liście Willard, są do przyjęcia?
— Jak najbardziej, milady. Willard zawsze wiedział, jak tworzyć korzystne dla wszystkich stron interesy. Sądzę, że dlatego tak dobrze mu to idzie.
— Mnie także przyszło to do głowy — zgodziła się Honor.
— Tak… — Maxwell wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w coś, co tylko on mógł dostrzec, po czym otrząsnął się i dodał: — Mimo tego, co pani powiedziała o braku pośpiechu, wolałbym zacząć sprawdzać stan spraw najszybciej, jak to będzie możliwe. Będzie pani miała od czasu do czasu godzinę lub dwie na spotkanie?
— Prawdopodobnie tak — odparła Honor ostrożnie. — Chwilowo mój rozkład zajęć jest zdecydowanie chaotyczny. Zajęcia w akademii i na Zaawansowanym Kursie Taktycznym pochłaniają więcej czasu, niż się spodziewałam, a pojutrze mam termin pierwszej operacji twarzy. Prawdopodobnie zostanie też wtedy zainstalowane nowe oko, a proteza ręki, którą właśnie testują, powinna być gotowa za miesiąc. Sądzę, że po każdej operacji około tygodnia nie będę się nadawała do myślenia. No a potem zacznie się terapia i ćwiczenia. Poza tym zbliża się czas operacji Nimitza i…
— Litości! Dość, milady! — Maxwell potrząsnął głową i roześmiał się. — Jak rozumiem, trzeba się z panią umówić z kilkudniowym wyprzedzeniem, by miała pani czas gdzieś wcisnąć to spotkanie, zgadza się?
— Obawiam się, że tak. Właściwie dopóki pan nie spytał, tak do końca nie zdawałam sobie sprawy, ile mam obecnie zajęć.
— I to ma być rekonwalescencja? — upewnił się Maxwell.
— Chyba tak. Widzi pan, miałam prawie dwa standardowe lata, żeby przyzwyczaić się do życia bez ręki i oka. Bardziej niż mnie spieszy się lekarzom. Ja uważam, że pilniejsza jest operacja Nimitza, i ona bardziej mnie martwi niż moja własna.
— Ludzie tak mają w stosunku do tych, których kochają — powiedział niespodziewanie miękko Maxwell.
Honor uniosła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Coś kryło się na samym dnie jego uczuć, ale było tak zamaskowane, że nawet Nimitz nie był w stanie w pełni tego odkryć. Wiedziała jedynie, że jest to wspomnienie powodujące ból, który do końca nie zniknie nigdy.
Zapadła chwila dziwnej ciszy. Ale tylko chwila, gdyż Maxwell otrząsnął się z widocznym wysiłkiem.
— Willard wspomniał też o konieczności pani powrotu na Grayson — powiedział — ale nie wiem dokładnie, kiedy miałoby to nastąpić i na jak długo. Chodzi mi o to, że może zajść konieczność uzyskania pani podpisu czy osobistej autoryzacji i dobrze byłoby, żebym jak najszybciej wiedział, kiedy i jak długo będzie pani nieobecna i niedostępna.
— Rozumiem… — Honor spojrzała na kalendarz. — Na pewno nie wrócę do domu… to jest nie wrócę na Grayson przed końcem następnego semestru w akademii. Konklawe Patronów zbiera się w czasie długich wakacji, więc ten termin będzie pasować. Wyjadę na co najmniej trzy tygodnie, a prawdopodobnie na dwa miesiące.
— To będzie za jakieś pięć miesięcy, tak?
— Mniej więcej.
— I poleci pani Tankersleyem?
— Nie tym razem — uśmiechnęła się Honor, a widząc jego zdziwioną minę, wyjaśniła: — Będę miała spory drobiazg do przewiezienia, a Tankersley został zbudowany z myślą o prędkości, nie ładowności.
— Spory drobiazg? — powtórzył Maxwell.
— No cóż… — Honor zarumieniła się lekko — …zdecydowałam się na rozpustę. Dzięki Jej Wysokości nie musiałam kupować domu, bo jak widać, mam gdzie mieszkać, podobnie jak na Graysonie. Za to wszyscy mnie namawiają, żebym odpoczęła, zrelaksowała się, sprawiła sobie przyjemność. No to sobie sprawiłam.
— A można wiedzieć, co to za rozpusta, milady? — uśmiechnął się Maxwell.
— Dając mi ten dom, Jej Wysokość powiedziała, że wybrała prezent, którego nigdy sama bym sobie nie zrobiła. Ja pomyślałam więc o prezencie, który nikomu innemu nie przyszedłby do głowy. W końcu mogę mieć jakąś przyjemność z tych wszystkich pieniędzy, prawda?
— Oczywiście, że tak.
— No to kupiłam sobie nowy, dziesięciometrowy slup z przeznaczeniem dla przystani na Sphinksie należącej do rodziców, drugi, który będzie cumował tutaj, i trzeci do użytku na Gryphonie. Będzie cumował na publicznej przystani, dopóki nie wybuduję czegoś prywatnego. Natomiast na Graysonie na morze żaglówką wypłynąłby jedynie kompletny idiota albo samobójca. Postanowiłam więc kupić sobie stateczek.
— Stateczek?
— Coś, czym dałoby się polatać dla przyjemności. Trzy miesiące temu wyjaśniłam Silvermanowi, o co mi chodzi.
Maxwell odruchowo uniósł brwi — Silverman and Sons byli najstarszą i najlepszą firmą budującą prywatne jachty kosmiczne w Gwiezdnym Królestwie. HMS Queen Adrienne, jacht królewski, pochodził z tej właśnie firmy, podobnie jak i trzej jego poprzednicy.