— Nimitz?
Zapytany odwrócił się ku niej.
— Rozumiesz mnie, kiedy do ciebie mówię? — spytała.
Nimitz znów powoli i wyraźnie kiwnął łbem.
— Rozumiesz słowa, które słyszysz, a nie tylko związane z nimi myśli?
Kolejne potwierdzenie.
— I oboje z Samanthą rozumiecie, że będę próbowała nauczyć ciebie i księżnę Harrington rozmawiać bez słów z ludźmi i ze sobą nawzajem? Nimitz potwierdził, że rozumie.
Arif opadła na oparcie fotela. Jej oczy pałały.
— Co prawda nie jest to do końca dowód niepodważalny, milady, gdyż taki otrzymamy dopiero, kiedy odpowiedzi nie będą ograniczone do potwierdzania i zaprzeczania, ale sądzę, że ma pani rację — powiedziała z ulgą. — Myślę, że one naprawdę rozumieją mówiony angielski. Nie wiem jeszcze, na ile dobrze i ile informacji ginie w trakcie przekazu, ale Nimitz udowodnił właśnie, że podstawowe kwestie pojmuje. A dzięki temu będę miała ogromnie ułatwione zadanie, ponieważ wiem, że muszę jedynie opracować słownik. Pani matka się nie myliła: język migowy jest najlepszy jako materiał wyjściowy. A to dopiero początek.
Honor przyjrzała się jej podejrzliwie, słysząc ostatnie zdanie, i spytała:
— Początek czego?
Arif wyszczerzyła radośnie zęby.
— Cóż, jeśli mam rację i treecaty rozumieją ludzki język, opracowanie słownika i nauczenie obu stron mowy znaków, że się tak wyrażę, nie powinno sprawić większych trudności. Natomiast w takiej sytuacji każdy językoznawca musi zadać sobie oczywiste wręcz pytanie. Skoro treecaty zrozumiały, co to takiego język mówiony, to czy zdołają zrozumieć, co to język pisany. Wynaleźliśmy go po to, by zapisywać symbole, czyli dźwięki używane w języku mówionym. One tego z oczywistych powodów nigdy nie potrzebowały, ale to nie znaczy, że nie wymyśliły jakiegoś sposobu zapisu tego, czego używają tak jak ludzie słów. Z pani opowieści — i nie tylko z nich — wynika, że treecaty tworzą w pełni rozwinięte społeczeństwo mające poczucie ciągłości, a więc musiały wynaleźć jakiś odpowiednik naszego pisma, by utrwalać i przekazywać swą historię. Podejrzewam, że to telepatyczna odmiana opowiadanych historii, których ludzie uczyli się na pamięć w czasach przed wynalezieniem pisma. Choć mam poważne podejrzenia, że to coś więcej, ale nie w tym rzecz. Nauczenie ich czytania i pisania będzie znacznie trudniejsze, bo najpierw wymagać będzie od nich zrozumienia, że „mapa to teren”. Jeżeli to zdołają pojąć, reszta będzie prosta…
— Jeśli się uda, możliwości porozumiewania się z nimi zyskają zupełnie nowy wymiar — powiedziała cicho Honor.
Arif przytaknęła i spojrzała na Nimitza błyszczącymi oczyma.
— Tylko nieliczni lingwiści mieli okazję doświadczyć porozumiewania się z istotami obcymi — powiedziała poważnie i nieomal z szacunkiem. — Ja miałam już taką okazję na Medusie. Teraz dzięki pani mam niepowtarzalną szansę dokonać tego powtórnie. Obiecuję, że jeśli jest to wykonalne, zrobię to!
Rozdział XXIII
Honor rozsiadła się wygodniej i patrząc na resztki doskonałego posiłku stojące na śnieżnobiałym obrusie, oprócz sytości czuła też satysfakcję.
Większą część ranka spędziła w Silverman Sons na dotyczących napędu rozmowach z inżynierami firmy i Wayne’em Alexandrem, poza nazwiskiem nie mającym nic wspólnego z Alexandrami z White Haven. Wayne był mechanikiem pokładowym jej nowego statku Jamie Candless. Nabrała zwyczaju nazywania swoich statków imionami nieżyjących przyjaciół. Pozostało jej tylko żałować, że ma ich taki zapas…
Myśl o tym sprawiała jej ból, ale wszystko inne, co wiązało się ze statkiem, napawało ją czystą radością. Miała też świadomość tego, że prawdziwym szczęściem było, iż w jej imieniu nad budową i wcześniej nad projektowaniem czuwał ktoś taki jak Wayne. Jak też i tego, że był on zachwycony jej propozycją.
Wayne Alexander uciekł wraz z nią z Piekła. Nikt spośród tych, którzy zdecydowali się z nią polecieć, nie spędził w nim więcej czasu niż on. Był to zaszczyt, z którego chętnie by zrezygnował, gdyby miał w tej kwestii coś do powiedzenia. Ponieważ nigdy nie dano mu tej szansy, zdecydował się być dumny ze statusu najstarszego stażem więźnia.
Był więźniem politycznym, nie jeńcem wojennym. Przed aresztowaniem pracował przy konstrukcji statków kosmicznych, a do Piekła trafił za krytykowanie ustawy o zachowaniu techniki z 1778 roku PD. Ustawa miała co prawda już dobre siedemdziesiąt lat, ale on popełnił poważny błąd, twierdząc publicznie, że nacjonalizacja doświadczeń wszystkich wynalazców, naukowców i konstruktorów była złym i głupim pomysłem. A to dlatego, że stworzyła biurokratyczny, wielowarstwowy nadzór skutecznie tłumiący indywidualną pomysłowość i myśl twórczą, a co gorsza mianowani z klucza urzędnicy bez żadnego doświadczenia i wiedzy merytorycznej zaczęli kierować placówkami naukowo-badawczymi. Zamiast osiągnąć zamierzony cel, czyli skuteczne sterowanie rozwojem badań i techniki, doprowadzono do zacofania i zastoju, a w paru przypadkach wręcz do regresu.
Miał rację, ale nie powinien mówić tego na największej konferencji naukowo-technicznej, gdzie musieli go usłyszeć właśnie ci, których bezpieka najmniej pragnęła o tym informować, czyli naukowcy i inżynierowie.
Po siedemdziesięciu latach w Piekle żywił zrozumiałą nienawiść do Ludowej Republiki Haven, kto by nią aktualnie nie rządził, i nie miał najmniejszego zamiaru tam wracać. A ponieważ był inżynierem cywilnym, nie posiadał umiejętności, które mogłyby się przydać Sojuszowi. Tym bardziej że w chwili aresztowania należał wprawdzie do czołówki w swoim zawodzie, ale obecnie jego wiadomości były mocno przestarzałe. Natomiast nie na tyle, by nie nadawał się na mechanika pokładowego, toteż przyjął propozycję Honor z radością i osiedlił się w Domenie Harrington. Od paru zaś miesięcy codziennie bywał w firmie Silvermana, doglądając każdego szczegółu budowy Candlessa, i nie ulegało żadnej wątpliwości, że traktował statek jak „swój”… Honor dostanie od czasu do czasu pozwolenie na pobawienie się nim, jeśli będzie grzeczna i zje kaszkę.
Honor co prawda kaszki nie zjadła, natomiast jeść skończyła i otarła usta serwetką. Posiłek jak zwykle był doskonały, a jedną z niewielu zalet bycia nieprzyzwoicie bogatą kobietą było posiadanie jadalni o rozmiarach pozwalających na lądowanie pinasy. Czyli takiej jak ta. Co umożliwiało zaproszenie naprawdę sporej grupy gości na obiad.
Już dawno odkryła, że zapraszanie na obiad podkomendnych było świetnym sposobem scementowania wzajemnych stosunków, dzięki którym zespół oficerski (lub sztab) okrętu zmieniał się z dobrego w doskonały. Był to zwyczaj, z którym zetknęła się na pierwszym patrolu po ukończeniu akademii i który sama zaczęła stosować od objęcia dowództwa pierwszego okrętu. Nie uważała, by musiała z niego rezygnować, jako że funkcja komendanta Młyna pod wieloma względami odpowiadała stanowisku dowódcy okrętu. Tyle że miewała w sprawowaniu jej okresowe przerwy spowodowane operacjami i rekonwalescencją. Gdyby nie proces przyspieszonego leczenia, okresy te trwałyby znacznie dłużej, tak ograniczone były do kilku tygodni. Natomiast niestety nie miało to wpływu na czas trwania terapii i jedyną pociechę stanowił fakt, że ojciec miał rację, i obecnie uczenie się pełnego korzystania z nerwów twarzy i protezy oka szło jej znacznie łatwiej i szybciej niż za pierwszym razem.
Dzięki czemu niedawno po raz pierwszy od trzydziestu czterech standardowych miesięcy czuła lewą stronę twarzy i mogła poruszać lewą połową ust. Pozwalało jej to normalnie mówić, ale nadal jeszcze wydawało się nienaturalne, a różnica między informacjami napływającymi od sztucznych i od prawdziwych nerwów tylko to pogłębiała.