Najważniejsze jednak było, że lewa połowa twarzy przestała być martwa i tym razem los oszczędził jej tygodni niekontrolowanych tików i przypadkowych skurczów. Co prawda gryząc czy celowo zmieniając wyraz twarzy, musiała się jeszcze koncentrować, ale wiedziała, że to wkrótce minie. A sesji przed lustrem, w trakcie których uczyła się od początku, jak panować nad własną twarzą, miała naprawdę dość.
Mimo tego, co powiedziała matce, wcale nie była taka pewna, czy ojciec miał rację, bo zbyt dobrze pamiętała pierwszą terapię. Wolała nie wierzyć całkowicie jego zapewnieniom, by nie przeżyć gorzkiego rozczarowania. Okazało się jednak, że się nie mylił i wszystko poszło naprawdę szybko i sprawnie. No, prawie wszystko — oprogramowanie oka nie zostało zrobione idealnie i samouczący się program nadal miał problemy z wyzerowaniem kontroli kontrastu i jaskrawości obrazu, by idealnie odpowiadały tym ze zdrowego oka. Problemy były coraz mniejsze, ale powodowały jeszcze momentami dezorientację wizualną. Dlatego też nie zaczęła dotąd ćwiczyć wykorzystywania nowych możliwości protezy. Stare zostały zaprogramowane tak, by reagować na te same ruchy mięśni co poprzednio, i tu wszystko poszło gładko, a na opanowanie nowych przyjdzie czas, gdy nie będzie miała innych problemów. Jak dotąd bowiem wystarczające sprawiała jej proteza lewej ręki. Była zachwycona, że w końcu ma dwie ręce, i uczyła się używać na powrót tej drugiej — powtarzała to sobie regularnie, za każdym razem, gdy to cholerstwo robiło, co chciało, ożywając w najmniej spodziewanym momencie albo robiąc niezgrabnie nie to, co chciała. Właśnie ta niezgrabność i brak kontroli doprowadzały ją do szału, co było zrozumiałe zwłaszcza u kogoś, kto od wielu lat trenował sztukę walki. Na szczęście zaprogramowano możliwość wyłączenia protezy. Unieruchamiało ją to kompletnie, umożliwiając noszenie na temblaku, co chwilowo było najbezpieczniejsze przy różnych publicznych okazjach, bo nie narażało niewinnych przechodniów na przypadkowe ciosy. Istniała także możliwość ograniczenia ruchów do tych, które już opanowała i zablokowała w programie. Program miał kilka poziomów podobnych zabezpieczeń. Choć obiektywnie było to rozsądne, Honor nie była z tego zadowolona, gdyż już parokrotnie złapała się na tym, że używa ich bez potrzeby. Ot, choćby pod pretekstem nawału pracy i konieczności trzymania ręki pod kontrolą, by jej nie rozpraszała. Groziło to na dłuższą metę pogodzeniem się z uzyskaniem nad nią mniejszej kontroli, a więc i mniejszej sprawności, niż mogłaby osiągnąć, i zbytniego polegania na zaprogramowanych funkcjach wystarczających do „odpowiedniego” operowania protezą.
W tej chwili wyłączenie akurat było jak najbardziej uzasadnione, gdyż na żadnych gościach nie wywarłoby uspokajającego wrażenia oglądanie gwałtownych ruchów lewej kończyny gospodyni masakrujących kryształy, porcelanę i srebra. A tym bardziej gospodyni starającej się sprawiać wrażenie spokojnego, doświadczonego oficera, i to wobec gości, którzy powinni żywić przekonanie, że jest osobą, która wie, co robi, i wie, co mówi.
Pijąc drobnymi łykami podane po obiedzie kakao, przyglądała się tymże gościom kolejny raz.
Po jej lewej stronie siedziała Andrea Jaruwalski. Już nie była zaszczutą ofiarą z maską na twarzy. Poczyniła olbrzymie postępy w odzyskaniu wiary w siebie od czasu rozmowy, podczas której Honor złożyła jej propozycję zostania jej adiutantką. Fakt, że wzięła aktywny udział we wprowadzaniu zmian zaplanowanych przez Honor i zyskała niechętny szacunek kursantów za pomysłowość i wredotę jako dowódca „przeciwnika”, z którym walczyli w symulatorach, był wybitnie pomocny w tym procesie. Podobnie jak świadomość, że reszta korpusu oficerskiego Royal Manticoran Navy zaczęła przyjmować punkt widzenia Honor na powody tego, co stało się w Seaford 9. Uważała co prawda, że jest to wyłączna zasługa Honor, z czym ta ostatnia się nie zgadzała, ale efekt był najważniejszy, toteż nie protestowała. Dodatkową korzyść stanowiło to, że RMN nie straciła na własną prośbę jednego z lepszych taktyków.
Po prawej stronie Honor siedzieli, naturalnie na specjalnie wykonanym wysokim i podwójnym krześle, Nimitz i Samantha. Za nimi znajdował się kontradmirał Eskadry Czerwonej Jackson Kriangsak, pierwszy zastępca Honor. Nawet jeśli temu ciemnowłosemu i nieco grubemu oficerowi nie podobało się, że ważniejsze od niego miejsce zajmowała para treecatów, nie okazał tego, a co ważniejsze Honor wyczuła u niego jedynie rozbawienie, gdy zobaczył przydział miejsc. Na dodatek okazał się zafascynowany Samanthą, do której mówił przez większą część obiadu, a to była uprzejmość, którą potrafiło okazać niewielu mieszkańców Sphinksa. Poza tym regularnie podkarmiał ją selerem, a Nimitzowi złożył gratulacje z powodu szybkiego powrotu do zdrowia po ostatniej operacji.
Poza nimi przy stole zasiadało jeszcze sześciu oficerów i osiemnastu midszypmenów. Wśród tych pierwszych była Michaele Henke, której okręt został przydzielony do Home Fleet. Siedziała naprzeciw Honor, czyli na drugim końcu długiego stołu. Natomiast prawdziwym powodem proszonego obiadu było osiemnastu midszypmenów. Przyglądając im się, Honor w pewnym momencie zauważyła, że midszypmen Theodore nagle drgnął. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ktoś kopnął go pod stołem, co niechybnie miało miejsce, jako że midszypmen Theresa Markovic spojrzała nań, marszcząc brwi, po czym przeniosła spojrzenie na jego prawie nietknięty kielich wina.
Theodore przyglądał jej się przez moment, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi, po czym jego twarz błyskawicznie przybrała interesujący odcień czerwieni, gdy go olśniło. Był bowiem najmłodszym stopniem spośród obecnych, miał najkrótsze starszeństwo wśród midszypmenów. A najmłodszy oficer ma w trakcie takiego obiadu jak ten określone obowiązki. O jednym z nich Theodore najwyraźniej zapomniał. Teraz postanowił czym prędzej nadrobić to zaniedbanie — bardziej zerwał się, niż wstał, i tak energicznie złapał kielich, że prawie udało mu się rozlać wino. Wywołało to zmianę zabarwienia jego fizjonomii na znacznie głębszy odcień czerwieni i wzięcie głębokiego oddechu. Przy okazji musiał też wziąć się w garść, gdyż odchrząknął, uniósł z normalną prędkością kielich i wzniósł toast:
— Panie i panowie, za Królową!
— Za Królową! — zawtórowali obecni, unosząc kielichy.
Honor upiła mały łyczek, kolejny raz dochodząc do tego samego wniosku — wino i kakao nie pasowały do siebie smakowo. Usłyszała w umyśle radosny chichot Nimitza, który zrezygnował z tej mieszanki po pierwszej próbie.
Po toaście zaczęły się rozmowy, ale część oficjalna nie dobiegła jeszcze końca. Honor spojrzała wymownie na midszypmen Abigail Hearns. Ta wstała, wykonała głęboki wdech dyskretniej od poprzednika i ujmując kielich, powiedziała głośno i wyraźnie:
— Panie i panowie, za Graysona, patronów, Miecz i Testera!
Przez moment przy stole panowała konsternacja, a potem kielichy uniosły się ponownie. Słysząc, jak obecni nierówno powtarzają toast, Honor z trudem ukryła złośliwy uśmiech. Ledwie parę osób zrobiło to poprawnie, a emocje wszystkich, które czuła dzięki Nimitzowi, omal nie doprowadziły jej do napadu chichotu. Poza Henke i, jak podejrzewała, Jaruwalski nikt inny nigdy nie słyszał oficjalnego toastu Marynarki Graysona, a czas był najwyższy, by to zaniedbanie nadrobić. Flota graysońska bowiem płaciła krwią i okrętami w równym stopniu co Królewska Marynarka i Honor była zdecydowana dopilnować, by spotkał ją za to stosowny szacunek.
Uśmiechnęła się z aprobatą do Hearns, która opadła na krzesło. Nie trzeba było żadnych specjalnych zdolności, by zauważyć jej ulgę. Choć była o dobre dwa lata standardowe starsza od Theodore’a, to, co właśnie zrobiła, pod wieloma względami przyszło jej znacznie trudniej niż jemu. Honor była z niej dumna.