— Pierwszą i najoczywistszą wadą planu księżnej Harrington, pani Markovic, było to, że nie zostawiał on żadnego marginesu błędu — wyjaśniła spokojnie Henke. — W praktyce wyczerpała zapasy paliwa, dolatując do przeciwnika, i gdyby ten wykrył jej okręty i wykonał jakiś radykalny manewr, jej jednostki po kilku godzinach używania normalnego napędu nie miałyby paliwa w ogóle. Co oznacza, że nie miałyby energii, gdyby przeciwnik zdecydował się rozpocząć walkę. A żaden nie miał dość paliwa, by dolecieć do najbliższego systemu planetarnego, gdyby przegrała i została zmuszona do ucieczki. Drugą słabość planu stanowiło to, że zakładał, iż operatorzy wrogich sensorów będą głupi i ślepi. Użycie silników manewrowych pozwala uniknąć wykrycia przez sensory grawitacyjne, czyli te, na których najbardziej i odruchowo polegają oficerowie taktyczni. Ale wszystkie inne sensory mogły bez trudu namierzyć okręty księżnej Harrington. Założenie było sensowne, ponieważ Ludowa Marynarka w przeciwieństwie do nas nie utrzymuje pod stałą obserwacją najbliższej okolicy. Po wtóre, nie spodziewali się niczego tam znaleźć, więc nie szukali, ale gdyby poszukali, musieliby znaleźć wszystkie jej okręty. Poza tym użycie tego napędu dawało całkiem spektakularne, i nazwijmy to, energiczne strumienie gazów wylotowych, a systemy maskowania elektronicznego używane przez Ludową Marynarkę nie są tak dobre jak nasze.
Ponieważ dzięki zbiegowi okoliczności admirał Harrington wiedziała, jaki kurs najprawdopodobniej przyjmie przeciwnik, mogła wykorzystać lokalne słońce, by zredukować skuteczność sensorów szerokopasmowych. Atakowała bowiem prosto ze słońca i jego promieniowanie oślepiało każdy sensor skierowany prosto na nie. Gdy jej okręty wyleciały poza tę osłonę, poruszały się już z wyłączonym napędem i innymi źródłami emisji. To znacznie utrudniało wykrycie ich, ale tego nie uniemożliwiało. Czujni operatorzy namierzyliby jej okręty wystarczająco wcześnie, by zniweczyć jej plany. Gdyby zaś admirał Harrington nie posiadała informacji, dzięki którym przewidziała kurs przeciwnika, wszystkie te założenia byłyby niewykonalne. Jestem pewna, że wówczas ułożyłaby bardziej konwencjonalny plan, ale nie to jest tematem naszych obecnych rozważań. Innych wad i słabości była jeszcze cała masa, ale ostatecznie ważna była jeszcze jedna. Gdyby przeciwnik wykrył jej okręty, najrozsądniejsze, co mógłby zrobić, to udać, że tak się nie stało. Do śledzenia wystarczyłoby używać sensorów pasywnych, a wtedy admirał Harrington nie byłaby w stanie stwierdzić, że została zdemaskowana. Ponieważ nie używała napędu typu impeller, jej okręty nie posiadały ekranów. Gdyby dowodzący okrętami Ludowej Marynarki dobrze wszystko obliczył, odpaliłby pełną salwę burtową w takim momencie, by jej jednostki nie zdołały uruchomić głównych napędów, więc jako jedyną obronę przed rakietami miałaby antyrakiety i sprzężone działka laserowe. Bez ekranów i osłon burtowych nie byłaby w stanie zapobiec błyskawicznemu zniszczeniu wszystkich jej jednostek. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mogę autorytatywnie stwierdzić, że plan księżnej Harrington był najryzykowniejszą głupotą stawiającą wszystko na jedną kartę w dziejach Royal Manticoran Navy i Marynarki Graysona, natomiast przyznam, że nie znalazłam jak dotąd innego przykładu, do którego bardziej pasowałoby to określenie.
Gillingham i Markovic spojrzeli na siebie, przełknęli z pewnym wysiłkiem ślinę i zerknęli z obawą na gospodynię. Ta zamiast wybuchnąć słusznym gniewem, uśmiechnęła się do Henke i wyjaśniła Gillinghamowi:
— Kapitan Henke nie potrafiła jednak w podsumowaniu odpuścić sobie złośliwości, ale z tym należało się liczyć. Natomiast poza tym, wszystko, co powiedziała, zgadza się z prawdą, to było postawienie wszystkiego na jedną kartę z konsekwencją, iż porażka oznacza śmierć. Tylko że w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie mieliśmy nic do stracenia. Nie mogłam uciec i zostawić na Hadesie ponad stu tysięcy ludzi pragnących się stamtąd wyrwać. Przeciwnik dysponował przewagą liczebną i ogniową, a ja miałam na okrętach szkieletowe załogi, które dopiero zaczynały się zgrywać i przypominać sobie dawne umiejętności lub też uczyć się nowych w niektórych przypadkach. Każde konwencjonalne starcie musiałoby się zakończyć naszą klęską i zniszczeniem wszystkich okrętów przy zadaniu niewielkich strat przeciwnikowi. Istniała możliwość, że zdołam go zamknąć między systemem obrony planetarnej a swoimi okrętami, ale uznałam ją za mało prawdopodobną i okazało się, że miałam rację, ponieważ wrogie siły przybyły właśnie dlatego, że ubecki dowódca sektora podejrzewał rewoltę więźniów. Dlatego też przeciwnik nie wszedłby w zasięg ognia stanowisk obrony planetarnej, a więc plan wzięcia go w dwa ognie spaliłby na panewce.
Zdecydowałam się więc na ryzykowną taktykę, którą mogłam wykorzystać tylko raz, wychodząc z założenia, że jeśli się mi powiedzie, wygram bitwę szybko i przy relatywnie małych stratach. Natomiast jak powiedziała z podziwu godną powściągliwością kapitan Henke, gdyby się nie powiódł, doprowadziłoby to do zniszczenia wszystkich moich okrętów i śmierci praktycznie wszystkich ludzi. Wybór tego planu uzasadniała wyłącznie pewność, że w przypadku każdego innego i okręty, i ludzie byliby skazani. Przez długą chwilę w sali panowała cisza. Midszypmeni analizowali to, co Honor powiedziała, gdyż rzadko zdarzało się, by dowódca stawał przed tak drastyczną alternatywą, o jakiej właśnie usłyszeli.
Wreszcie Markovic odchrząknęła i przyznała:
— Nie sądzę, byśmy powinni uznać tę taktykę jako wzorcową, mimo że okazała się skuteczna, ma’am.
— Bardzo słusznie — oceniła Honor. — A gdybym przypadkiem znalazła ją w odpowiedzi na któreś z pytań w teście, autor tej odpowiedzi usłyszałby komentarz, przy którym to, co wygłosiła kapitan Henke, byłoby zbiorem komplementów.
Zebrani parsknęli śmiechem, lecz Gillingham, gdy odezwał się po chwili, mówił już całkiem poważnym tonem.
— Jeśli dobrze rozumiem, to chce pani powiedzieć, ma’am, że tak w czwartej bitwie o Yeltsin, jak i w bitwie o Cerberus uznała pani, że nie ma innego wyboru niż walka pomimo przewagi przeciwnika. Dlatego też spróbowała pani stworzyć i wykorzystać wszelkie dające przewagę okoliczności. Były one decydujące dla wyniku bitwy o Cerberus, ale pani plan w bitwie o Yeltsin nie był aż tak poważnie od nich uzależniony. Chodzi mi o to, że nie miało znaczenia, czy okażą się one całkowicie skuteczne czy nie: musiała pani walczyć, ale prawdziwym problemem było dotarcie w zasięg skutecznego ostrzału. Obie strony dysponowały zbliżoną siłą ognia, a to, że zdołała pani ogłupić przeciwnika tak dalece, że podzielił siły, tylko ułatwiło pani zadanie. Czy dobrze rozumiem, ma’am?
— W ogólnych zarysach tak — zgodziła się Honor i rozejrzała po obecnych. — Andrea? Rozmawiałyśmy o tym parę dni temu, zechciałabyś odpowiedzieć panu Gillinghamowi?
— Oczywiście, ma’am. — Jaruwalski przyjrzała się z namysłem Gillinghamowi. — Widzi pan, taktyka to sztuka, nie nauka. Nie da się dokładnie obliczyć wszystkiego i stworzyć reguł zapewniających zwycięstwo w każdych warunkach. Są naturalnie pewne generalne zasady, którymi kieruje się każdy dobry taktyk, ale nie są to zasady wiążące jego czy też jego przeciwników. Tajemnica zwycięstwa według mnie nie leży w manipulowaniu przeciwnikiem, ale w stworzeniu sytuacji, w której można wybrać korzystne dla siebie manewry i sposoby ostrzału. Teoretycznie jest to proste, problemy zaczynają się przy wykonaniu, i to zdolność praktycznej realizacji planu odróżnia dobrego taktyka od przeciętnego. Takie skuteczne wykonanie często zależy jednakże od wiedzy, kiedy należy złamać reguły, podjąć, jak to się potocznie mówi, „skalkulowane ryzyko”, czy to dlatego, że nic innego nie rokuje szans na sukces, czy też dlatego, że „czuje się okazję”. Niczego nie pominęłam, ma’am?