Выбрать главу

Podobno nowe lotniskowce zgarnęły większość młodszych oficerów i starszych podoficerów, ale tego akurat nie był pewien, bo słyszał jedynie plotki, ale i tak zostało dość ludzi. A to oznaczało, że po raz pierwszy, odkąd Roger III rozpoczął rozbudowę floty, by sprostać zagrożeniu ze strony Ludowej Republiki, Królewska Marynarka była w stanie obsadzić tyle okrętów, ile tylko zdoła wybudować.

A budowano ich naprawdę dużo.

Od ponad pięciu wieków nie zaszły prawdziwie rewolucyjne zmiany w konstrukcji okrętów czy rozwoju uzbrojenia, toteż gdy w końcu nastąpiły, wymagało to dużych nakładów. A w dodatku stało się to w trakcie poważnej wojny. Według informacji Trikoupisa, pochodzących bezpośrednio z danych wywiadu, Królewska Marynarka budowała obecnie prawie dwieście okrętów liniowych. Przy średniej cenie trzydziestu pięciu milionów za jeden dawało to sumę siedmiu trylionów dolarów, od której wręcz kręciło się w głowie. A nie uwzględniała ona kosztów jednostek eskortowych, lotniskowców, kutrów, rakiet i prac badawczych, dzięki którym opracowano wspomniane modyfikacje.

Rząd Cromarty’ego zapożyczył się poważnie, ale rekordowy wzrost gospodarczy Gwiezdnego Królestwa i stałe pasmo sukcesów militarnych aż do ataku na Basilisk powodowały, że obligacje sprzedawały się w Lidze Solarnej i podobnych miejscach bez problemów. To jednak nie wystarczyło i trzeba było podnieść podatki. Co gorsza, po raz pierwszy w historii Królestwa parlament z obawą, ale zmuszony był uchwalić progresywny podatek dochodowy zamiast konstytucyjnego stałego. Podatek ten przestawał automatycznie obowiązywać po pięciu latach lub po następnych wyborach — w zależności od tego, co nastąpiłoby wcześniej, ale i tak był szokiem dla płacących i zwiększył i tak rosnącą inflację. W połączeniu ze zwiększoną kontrolą rządu nad przemysłem były to wręcz fundamentalne zmiany gospodarcze.

Trudno było się dziwić, że ludziom się to nie podobało — od prawie pięciu standardowych stuleci Królestwo funkcjonowało sprawnie bez potrzeby stosowania takich środków, toteż to, co teraz nastąpiło, kojarzyło im się z powrotem do średniowiecza, czyli do sytuacji z ostatnich dwóch wieków Przed Diasporą. Albo i gorzej — z rujnującą polityką, która zmieniła doskonale prosperującą Republikę Haven w bankruta żyjącego wyłącznie dzięki podbojom.

Oczywiście cała opozycja głosowała za wprowadzeniem tego podatku „z patriotycznego obowiązku” i przez cały czas gdzie tylko się dało podkreślała, że ma zastrzeżenia, i przeważył jedynie argument rządu, że jest to krok niezbędny do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa. Mówiąc po prostu, zapewniali wyborców do znudzenia, że są przeciw, ale zostali zmuszeni do poparcia ustawy przez lorda Alexandra będącego ministrem skarbu. Co było sprytnym posunięciem, choć naturalnie jak zwykle nieuczciwym — w ten sposób zebrali uznanie za przedłożenie bezpieczeństwa państwa nad partyjne i prywatne interesy i wykręcili się od jakiejkolwiek odpowiedzialności, zwalając na rząd całe społeczne niezadowolenie. I ani słowem nie zająknęli się, ma się rozumieć, że to zbudowane dzięki tym podatkom okręty wygrają tę cholerną wojnę, bo wówczas zasługa byłaby po stronie sprawujących władzę. Ani też o tym, że koniec wojny oznacza koniec większości obciążeń podatkowych i utrudnień gospodarczych.

Obecnie trzema najmniej popularnymi osobami w Gwiezdnym Królestwie Manticore byli z pewnością: Cromarty, William Alexander i earl Gold Peak. Byli najważniejszymi członkami rządu, toteż na nich skupiło się niezadowolenie opinii publicznej. Biorąc pod uwagę niewzruszone poparcie Królowej dla rządu, jedyne co mogła zrobić opozycja, to wykorzystać to niezadowolenie, by zdobyć sympatię wyborców. Trikoupis miał szczerą nadzieję, że oczekiwane odzyskanie inicjatywy przez Sojusz nastąpi szybko. A kiedy Sojusz znów zacznie odnosić zwycięstwa…

Dalsze rozmyślania przerwał mu ostry dwutonowy sygnał alarmowej wiadomości dobiegający z interkomu. Włączył urządzenie i ledwie ekran pojaśniał, spytał:

— Tak?

— Mamy niezidentyfikowany ślad wyjścia z nadprzestrzeni w odległości dziewiętnastu minut świetlnych od Zeldy w namiarze 1-1-7 na 0-1-9, sir — rozległ się posępny głos kapitana Jasona Haskingsa, dowódcy Isaiaha MacKenzie. — Admirał Malone ogłosił stan pogotowia dla wszystkich. Zgodnie z danymi platform wczesnego ostrzegania zbliża się do nas co najmniej trzydzieści pięć okrętów liniowych.

— Czyli to nie jest zwykły rajd — ocenił Trikoupis ze spokojem, którego wcale nie czuł.

— Sądzę, że to słuszne założenie, sir — przytaknął Haskins. — Lecą w głąb systemu z przyspieszeniem trzystu dwudziestu g i w tej chwili mają prędkość trzech i pół tysiąca kilometrów na sekundę. Na orbitę planetarną dotrą za pięć i pół godziny, jeśli za sto pięćdziesiąt sześć minut zaczną wytracać szybkość. Tyle że wątpię, by mieli taki zamiar, sir.

— Podzielam tę wątpliwość — Trikoupis uśmiechnął się kwaśno.

Zelda była jedyną nadającą się do zamieszkania planetą w systemie Elric. A i to tylko dzięki uporowi ludzi, gdyż atmosferę miała całkiem nieprzyjemną: mglistą, ciężką i śmierdzącą wyziewami wulkanicznymi, a na dodatek pełną mikroskopijnych, unoszących się w powietrzu roślinek nie dość, że dodających pikanterii przemożnemu smrodowi siarki i metanu, to zatykających konkursowo każdy filtr powietrzny łącznie z płucami. Jakby tego było mało, oś planety była bardziej odchylona niż oś Gryphona, co powodowało zmiany klimatu, które trzeba było zobaczyć, by uwierzyć, że są możliwe.

Krótko rzecz ujmując, była to jedna z najmniej wartych nieruchomości, jakie Aristides Trikoupis w życiu widział. Jej jedyną zaletę stanowiło to, że umożliwiała pobyt w zamkniętym habitacie inżynierom i robotnikom budującym najszybciej, jak to było możliwe, stację kosmiczną, stocznię i resztę infrastruktury niezbędnej do funkcjonowania bazy floty na jej orbicie. Kiedy tylko skończyli, planeta została opuszczona, a ludzie przenieśli się do znacznie przyjemniejszych i bezpieczniejszych pomieszczeń na orbicie.

Decyzja o umieszczeniu stoczni remontowej i całego przemysłu hutniczego tak daleko od źródła surowców, jakim był pas asteroidów, mogła wydawać się absurdalna, ale tak naprawdę była jak najbardziej sensowna z militarnego punktu widzenia. Ponieważ cały przemysł znajdował się wewnątrz układu planetarnego, tak załogi stacji czy stoczni, jak i stacjonujące tu siły miały pięć i pół godziny na działanie, nim przeciwnik zdążył dotrzeć do nich po wyjściu z nadprzestrzeni, o czym natychmiast informował system platform łączności szybszej od prędkości światła. A stacja Elric nie była aż tak ważna, by bronić jej za wszelką cenę. Stanowiła bowiem jedynie bazę wspierającą Grendelsbane i uszczelniającą obronę tego systemu, gdyż układ Elric znajdował się prawie dokładnie między Solway a Treadway — dwiema bazami Ludowej Marynarki zdobytymi przez RMN na początku wojny. Stacja Elric zamykała lukę w podejściu do Grendelsbane i stacjonowały tam siły wystarczające, by dać sobie radę z każdym rajdem przeciwnika.

Tyle że trzydzieści pięć wrogich okrętów liniowych nie było siłami mającymi za zadanie wykonanie rajdu, tylko zdobycie systemu. A na odparcie takiej próby obrońcy, nawet wsparci przez nowe superdreadnoughty rakietowe, nie byli przygotowani. Co oznaczało, że Sojusz straci kolejny system planetarny.

Nie była to miła perspektywa — nikt nie lubi uciekać i tracić zdobyczy, ale liczono się z taką ewentualnością. Nie planowano obrony systemu za wszelką cenę, bo nie był tego wart, ale też nie wchodziło w grę wycofanie się bez walki. Rozkazy otrzymane przez admirała Malone’a były w tej kwestii jasne, toteż natychmiast rozpoczęto ewakuację stoczni remontowej i pozostałych zakładów i uzbrojono wszystkie zainstalowane w nich ładunki wybuchowe. Ewakuacja nie stanowiła problemu, gdyż w systemie bazowały szybkie transportowce mogące wszystkich pomieścić. Po jej zakończeniu cała infrastruktura miała zostać wysadzona. Naturalnie szkoda było niszczyć efekt tak dużego wysiłku, jak też, choć w mniejszym stopniu, zmarnować zainwestowane pieniądze, ale w ten sposób przeciwnik nie zyskiwał niczego poza bezwartościowym systemem planetarnym.