— Witam i ja pana posła, dobrodzieja mojego, mentora… Jakże cenne zdrowie?… — krzyczał wyskakując z bryczki.
— Pan hrabia łaskawość swoją roztaczać raczy jako to słońce. Miło mi jest ogrzać się w promieniach łaski.
— Pan poseł siwiejesz nie na żarty…
— Z trosków o dobro pańskie… cha, cha… Ośmielę się zapytać nawzajem o zdrowie… choć to od jednego rzutu oka widać, że tyjemy na niemieckim chlebie…
— Czy być może?
— Prawdę mówię. Zupełny butrym!
— Cha, cha!… — śmiał się Krzysztof stając naprzeciwko i biorąc się pod boki.
— Jakże się cieszę!
— Pozwoli pan poseł dobrodziej, że mu przedstawię przyjaciela a najbliższego socjusza od serca, kolegę z lat szkolnych, i że poproszę dla niego o gościnę w Stokłosach. Jest to imć pan Rafał Olbromski. Rafałku — imć pan Szczepan Nekanda Trepka, ci-devant posiadacz wielkiej fortuny, którą na polityczne interesa przefacjendował, prawie poseł na sejm, wielki peregrynant, wolterianista, encyklopedyk, tudzież szyderca z rzeczy, że się tak wyrażę…
— Cieszę się mocno z poznania przyjaciela pana hrabiego i służby moje pokorne polecam. Zarazem muszę zaprzeczyć nadawanej godności: nigdy w izbie poselskiej nie byłem.
— Ale mogłeś być. Był wybrany… Ale uważasz, upór, coś tego… cyrkumstancje…
— Zbyt wysoka godność jak na chudopacholski rozumek. Nec sutor… A co do uporu, to może i prawda. Twarde łby i karki rodziła nasza ziemia lubelska. Proszę pokornie do pokojów.
Weszli do izb wybielonych wapnem, o małych oknach i wielkich belkach podtrzymujących powałę. Stare, drewniane sprzęty, bardzo dawne karła, stoły, ławy i szafy były w porządku utrzymane. Krzysztof Cedro zrzucił płaszcz z ramion i objął Trepkę serdecznie a czule. Śmieli się obadwaj do rozpuku, leżąc w ramionach.
— Długo też pan hrabia myśli zabawić w tej dziurze?
— O, długo, stary adherencie diabłów, bardzo długo! Włazimy ci na kark obadwaj oto z Rafciem. Będziemy gospodarowali. Bierzemy się do roli.
— Pan hrabia także!
— Sądzisz może, Szczepanku, że tylko ty masz prawo do gospodarki na roli dlatego właśnie, żeś swoją lekkomyślnie puścił z dymem?
— E, cóż tam moje sądy! Oto przyjaciel pana hrabiego mógłby w istocie myśleć, żem wielką jakowąś fortunę diabłom przyniósł w ofierze. Bynajmniej! Mierna to była, pośrednia fortunka szlachecka. Fenomena klimatyczne tudzież inne zmniejszyły jej okrągłość, a ostatecznie lubelski upór popchnął wyż wzmiankowaną Wólkę z przyległościami nad nieprzyjemną rzekę Kocytus. Dziś nie masz dla mnie nic z niej innego okrom pragnienia, ażeby teraźniejszy właściciel udławił się jej dochodami. Oto wszystko.
— Nie wszystko. Opowiedz historycznie.
— Treść niewarta formy. Chyba na rozkaz hrabiowski. Byłem właśnie w stadium peregrynacji po obcych krajach, kiedy z mego dziedzictwa zostało jeno pewne quantum druków, traktujących o uzdrowieniu tego, co już było na dobre strupieszało w grobie. Wówczas ten oto tutaj przytomny rodak, imć pan Krzysztof Cedro, spotkawszy mię w ciężkiej opresji na ringach wiedeńskich, zaprosił po sąsiedzku. Chodź, prawi, stary włóczykiju, na rezydenta do Stokłosów… Poszedłem volens nolens. Co większa, fomalów posłał aż do Wólki i ze starego lamusa zabrane kazał przywieźć dwa półkoszki druków oraz skryptów do tego oto Tusculum. Słyszane rzeczy? Przybywszy ja zaś personaliter, aby pożegnać paterna rura i zapłakawszy…
— Tyś zapłakał, szyderco!…
— A obaczywszy siedzącego w pradziadowskim gnieździe szczygiełka udałem się za książkami i razem z nimi znalazłem gościnę…
— Żebyż to gościnę! Zaczął się tu, Rafałku, rządzić jak szara gęś! Włada majątkiem, wtrąca się w interesa całego dominium, rachuje nas jak fiskus, akcydensa wydziela jak skąpy dziadzio. Toż z Wiednia musiałem go zasypywać słodkimi listami, żeby mi przysłał choć parę czeskich na makagigi. Pędza nam mandatariuszów tak dalece, że ani jeden wytrwać przy nim nie może…
— Przesada!
— W sztuce ekscytowania pejzanów przeciwko zwierzchności gruntowej przeszedł samych urzędników krajzamtu. Chaty im buduje z pałacowatymi oknami, felczerów sprowadza, gdy się w karczmie pokrwawią, dni na pańskim zmniejszył usque ad absurdum…
Trepka cmokał ustami.
— Ale co najzabawniejsza… cha, cha!… szkołę umyślił wybudować tu w Stokłosach. Sam powiedz, Rafałku, mogęż pozwolić na takie marnowanie mienia? Sam ja tu teraz popatrzę na twoje sprawki!
— Naprzód trza było waści same sprawki obaczyć we wzorze. Ale tego w Wiedniu nie znajdzie.
— A gdzież to trza jeździć, żeby obaczyć? Do Paryża?
— Nie, na honor, tylko do Puław, do Włostowic, do Pożoga, do Końskowoli, Celejowa… cha, cha!… — śmiał się Trepka.
— Cóż bym zobaczył w owej Końskowoli?
— Wielką kulturę. Jak mamę kocham! Wielką polską kulturę… Warsztat pracy dawno już rozpoczęty, a sprawki dokonane. No, ale po temu trza być wielkim panem… Mały panek polski szuka, czego nie zgubił, po całym świecie, a jeśli co znajdzie, to…
— Tytuł hrabiowski… — rzekł Cedro do Rafała.
— A waszmość również z Wiednia zstępujesz w te powiaty? — zapytał Rafała.
— Nie, on nie z Wiednia, tylko z Warszawy.
— Reprezentanci dwu stolic na mnie jednego. Eheu me miserum!
— A jakże też pan hrabia myśli brać się do roli, jeśli spytać wolno?
— Rękami, chudopachołku, rękami i nogami.
— Nowe jakieś podrygi mody wiedeńskiej?
— Niech sobie będzie…
— Pewnie jaki Turn-Taxis zakopał się w swoich folwarkach i teraz moda runęła na młodzież.
— Jakbyś wiedział. Powinieneś chodzić po odpustach i zbierać cwancygiery za prorokowanie.
— Kiedyż znowu z powrotem do naddunajskiej stolicy?
— Nic nie wiadomo. Aj, Nekando, Nekando! żebyś ty wiedział…
— Do diaska!… Cóż takiego?
— Żebyś ty wiedział, jak ja jestem znudzony. Powiedz no mi, braliście też już psy w pole?
— Tędy go wiedli!…
— Mówże!
— Brać się brało.
— Lotkę?
— Była Lotka, był i Doskocz.
— Któż jeździł?
— Ja, nie chwalący się, i Grzesik.
— Powiedzże, na czymże ty jeździłeś?
— Na karym.
— Mój koń kochany! Chodzi?!
— Chodzić chodzi!
— A czy ja z moimi ślepiami nie zwalę się z niego pierwszego dnia?
— Koń uważny, mądry… Reszta zależy od jeźdźca.
— A w której też stronie zakładaliście?
— Od Jałowcowego Smugu ku Bielom.
— Paradne pole! Rafciu, będziemy szaleć co się nazywa! Powiesz mi, co myślisz o moich chartach…
— Charty! — zapalił się Trepka, aż mu oczka zabłysły — charty lekkie jak upiory!
— No, mości panie pośle, cóż tam teraz badasz, studiujesz? Powiedz prawdę.
— Pan hrabia przybywasz z jednej ze stolic świata i mnie, chudeusza, wypytujesz o nowiny? Toż ja winien bym dowiadywać się czegoś nowego!
— Wiesz dobrze o mnie, że nie jestem szczurem książkowym; więc czego się ze mną droczysz! Jeżeli chcesz nowin, to ci o jednej wspomnę; przywiozłem ci w darze taki sztucer dziwerowany, jakiego jeszcze twoje oko nie oglądało na tym padole. Teraz na ciebie kolej. Mów, co czytasz?