Potem zajechał przed ganek bryczką Karol. Miał jechać do Ostrowca po naftę.
Ofiarowałem się, że będę mu towarzyszył.
A Fryderyk także już otwierał usta żeby się zgłosić na trzeciego – gdy popadł w jedno z tych swoich nagłych utrudnień… nigdy nie było wiadomo, kiedy to się zdarzy. Już otwierał usta, ale zamknął je i znowu otworzył – pozostał w kleszczach tej dręczącej igraszki, blady, a bryczka odjechała z Karolem i ze mną.
Zady kłusujące końskie, droga piaszczysta, rozległość 42 widoków, powolne krążenie wzgórz, zachodzących za siebie W poranku, w przestrzeni, ja z nim, ja obok niego – obaj wydobyci z rozdołu Powórnej, widoczni, i niecenzuralność moja z nim wystawiona na sztych dalekiego widzenia.
Zacząłem w ten sposób: – No, Karol, coś ty z tą babą wyrabiał wczoraj, nad stawem?
Zapytał trochę nieufnie, aby lepiej wyznać się w charakterze mojego pytania.
– Bo co?
– Przecież wszyscy widzieli.
To zagajenie nie było zbyt określone – byle nawiązać rozmowę. Roześmiał się na wszelki wypadek i po to, aby uczynić ją lżejszą. – Nic takiego – rzekł i machnął batem, był obojętny… Wówczas wyraziłem zdziwienie: – Jeszcze żeby była do rzeczy! Ale przecież to klempa ostatniego rzędu i stara! Ponieważ nie odpowiadał, nacisnąłem: – Zadajesz się ze starymi babami?
Ciął batem krzak od niechcenia. Ale, jak gdyby to ukazało mu właściwą odpowiedź, śmignął batem po koniach, które szarpnęły bryczką. Odpowiedź ta była dla mnie zrozumiała, choć nie do przetłumaczenia na słowa. Jechaliśmy ostrzej czas jakiś.
Po czym konie zwolniły i, kiedy zwolniły, uśmiechnął się błyskiem zębów przyjaznym i powiedział:
– Co za różnica, stara czy młoda?
Teraz roześmiał się.
Mnie to zaniepokoiło. Jakby lekki dreszczyk mnie zbiegł. Siedziałem przy nim. Co to znaczyło? Przede wszystkim jedno rzucało się w oczy: niezmierne znaczenie jego zębów, które grały w nim, były jego białością wewnętrzną, oczyszczającą -
otóż ważniejsze były zęby, niż to co mówił – wyglądało jakby mówił dla zębów i z powodu zębów – i mógł mówić byle co, gdyż mówił dla przyjemności, był zabawą i rozkoszowaniem się, wiedział, że najbardziej odpychająca obrzydliwość zostanie wybaczona jego zębom, rozbawionym. Któż siedział obok mnie? Ktoś jak ja? Ależ skąd, była to istota esencjonalnie odmienna i wdzięczna, rodem z krainy kwitnącej, był pełen łaski przetwarzającej się w urok. Książę i poemat. Dlaczego jednak książę rzucał się na stare baby? Oto pytanie. I dlaczego to go cieszyło? Cieszyło go własne pożądanie? Cieszyło go, że będąc księciem, był zarazem w mocy głodu, który kazał mu pożądać kobiety choćby naj-brzydszej – to go cieszyło? Ta piękność (związana z Henią) tak dalece się nie szanowała, że było jej prawie obojętne czym się zaspakaja, z kim się zadaje? Tu więc rodziła się jakaś ciemność. Zjechaliśmy ze wzgórka w wąwóz grocholicki. Odkrywałem w nim jakieś świętokradztwo, dokonywane z zadowoleniem, i wiedziałem że to coś nieobojętnego dla duszy, owszem, coś w samej zasadzie swej, rozpaczliwego. (Być może jednak oddawałem się tym spekulacjom po to tylko, aby zachować pozory badacza przy tej libacji). A może zadarł tej babie kieckę, aby być żołnierzem? Nie by łóż to żołnierskie?
Zagadnąłem (zmieniając temat dla przyzwoitości – musiałem uważać na siebie). -
Aż ojcem o co wojujesz? – Zawahał się, zaskoczony, ale zaraz zmiarkował, że musiałem dowiedzieć się od Hipolita. Odrzekł.
– Bo mamę prześladuje. Nie da jej żyć, ścierwo. Żeby nie był moim ojcem to bym go…
Odpowiedź wspaniale zrównoważona – mógł wyznać że kocha matkę ponieważ wyznawał jednocześnie, że nienawidzi ojca, to go chroniło od sentymentalizmu – ale, chcąc przyprzeć go do muru, zapytałem wprost: – Bardzo kochasz matkę?
– Pewnie! Jeżeli matka…
Co oznaczało, że nie ma w tym nic szczególnego, ponieważ jest przyjęte, że syn ma kochać matkę. Było to jednak dziwne. Przypatrzywszy się temu bliżej, było dziwne, gdyż przed chwilą był czystą anarchią, rzucającą się na starą babę, a teraz stał się konwencjonalny i poddany prawu miłości synowskiej. Cóż wyznawał tedy, anarchię czy prawo? Lecz jeśli tak posłusznie poddawał się obyczajowi, to nie aby dodać sobie wartości, a właśnie aby odebrać sobie znaczenie, uczynić ze swojej miłości do matki coś pospolitego i nieważnego. Dlaczego ciągle odbierał sobie znaczenie? Myśl ta była dziwnie 44 ponętna – dlaczego odbierał sobie znaczenie? Myśl ta była czystym alkoholem – dlaczego, z nim, wszelka myśl musiała być zawsze pociągająca lub odpychająca, zawsze namiętna i prężna? Wspinaliśmy się teraz pod górę, za Grocholicami, po lewej stronie były ściany ziemne, żółte, w których wykopano piwnice na kartofle. Konie szły stępa – i cisza. Karol rozgadał się nagle: – Pan nie znalazłby dla mnie jakiej roboty w Warszawie? Może w przemycie? Ja bym mógł i mamie trochę pomóc, jak bym zarabiał, bo potrzebuje na kurację, a tak tylko ojciec wydziwia, że nie mam zatrudnienia. Już mi obrzydło! Rozgadał się, gdyż chodziło o sprawy praktyczne i materialne, tutaj mógł mówić, i dużo, było też naturalne, że do mnie się z tym zwraca – a jednak, czy było to takie naturalne?
Czy nie było tylko pretekstem aby „dogadać się" ze mną, starszym, zbliżyć się do mnie? Zaiste, w czasach tak trudnych chłopiec musi sobie pozyskać starszych, którzy są od niego potężniejsi, a to może osiągnąć tylko osobistym wdziękiem…
ale kokieteria chłopca jest o wiele bardziej skomplikowana od kokieterii dziewczyny, której płeć przychodzi z pomocą… więc była to zapewne taka kalkulacja, och, nieświadoma, niewinna: on wprost zwracał się do mnie o pomoc, ale naprawdę nie chodziło mu wcale o robotę w Warszawie, tylko o ustalenie siebie w roli tego kim się opiekują, o przełamanie lodów… a reszta zrobi się sama… Przełamanie lodów? Ale w jakim sensie? l co za „reszta"? Wiedziałem tylko, raczej podejrzewałem, że jest to próba jego chłopięcości iżby wejść w styczność z moją dorosłością i wiedziałem skądinąd, że on się nie brzydzi i że głód jego, jego pożądanie, czynią go dostępnym… Ścierpłem, wyczuwszy jego utajoną intencję zbliżenia się… jakby cała jego kraina miała mnie napaść. Nie wiem, czy jestem dość jasny. Obcowanie mężczyzny z chłopcem odbywa się na ogół na gruncie spraw technicznych, opieki, współpracy, ale, gdy staje się bezpośrednie, ujawnia się jego niesłychana drastyczność. Poczułem, że ta istota chce zdobyć mnie młodością i było to jakbym uległ, ja, dorosły, nieodwołalnej kompromitacji.
Lecz słowo „młodość" było mu niedozwolone – nie wypadało go używać.
Wyjechaliśmy na górę i pojawił się niezmienny widok na ziemię zaokrągloną wzgórzami i wzdętą swym nieruchomym falowaniem w skośnym świetle, które kłębiło się tu i ówdzie pod obłokami.
– Siedź lepiej tutaj, przy rodzicach… Zabrzmiało to kategorycznie, gdyż przemówiłem jako starszy – i to właśnie pozwoliło mi zapytać najzwyczajniej w świecie, jakby w dalszym ciągu dialogu: – Tobie podoba się Henia?
Pytanie najtrudniejsze padło dziwnie łatwo, a on także odpowiedział bez trudności.
– Naturalnie, że mi się podoba.
Rzekł, wskazując batem: – Widzi pan tamte krzaki? To nie krzaki, tylko czuby drzew z wąwozu, z Lisin, który łączy się z lasem bodzechowskim. Tam czasem ukrywają się bandy… Wykrzywił się porozumiewawczo, jechaliśmy dalej, minęliśmy figurę Chrystusa, a ja powróciłem do tematu, jakbym się wcale od niego nie oddalił… nagły spokój, którego przyczyny nie znam, pozwolił mi zlekceważyć czas, który upłynął.
– Ale nie kochasz się w niej?
To pytanie było o wiele bardziej ryzykowne – było już docieraniem do sedna -