Выбрать главу

– Rozkaz – wymamrotał – mam rozkaz.

– To pański rozkaz, nie mój. Przetarł oczy i spojrzał na butelkę whisky.

– Co w tym jest?

– Opium – oświadczyła pogodnie. – To pomysł Edith. Jeśli któryś z jej… klientów przestawał się jej podobać, oferowała mu darmowego drinka. Kiedy się budzili, opowiadała im, jakimi wspaniałymi byli kochankami. Nie zdarzyło się, żeby któryś nie uwierzył.

Z trudem opanowywał senność.

– Napoiła mnie pani środkiem odurzającym?

– To pan zażądał whisky. Ja tylko skorzystałam z okazji.

– Wstała z łóżka, podeszła do niego i poklepała po głowie.

– Niech się pan nie martwi, kapitanie, za kilka godzin się pan obudzi. A wtedy zechce pan poszukać sobie innej ofiary, dobrze? Mam swoje życie, a w nim brak miejsca dla pompatycznego, nieznośnego, przemądrzałego kapitana, który nazywa mnie wędrowną śpiewaczką.

Podeszła do płachty u wejścia. Ruszył się, jakby chciał za nią pójść, ale senność była silniejsza.

– Dobranoc, kapitanie – powiedziała słodko Maddie. – Miłych snów.

Opuściła namiot.

3

Maddie zerknęła na słońce prześwitujące przez korony drzew, żeby się upewnić, czy jedzie we właściwym kierunku. Pochyliła się i poklepała konia po karku. Niełatwo jej przyszło wyrwać się spod opieki Franka i Sama, ale wreszcie się udało. Dlaczego wszyscy mężczyźni traktowali ją jak całkowicie bezradną? Czemu Sam, Frank i im podobni z góry zakładali, że o niczym nie ma pojęcia i sama sobie nie poradzi? Frank wychował się w Nowym Jorku, a Sam większość życia spędził na południu, dopóki go nie zawieszono – powieszono, poprawiła się; wtedy wyruszył na północ, gdzie go poznała-

Odkręciła bukłak i wychyliła łyk wody. Choć obaj jej opiekunowie pierwszy raz w życiu znaleźli się na zachód od Missisipi, uważali, że lepiej sobie poradzą i lepiej będą tropić ślady niż kobieta, która większość życia spędziła na tych terenach.

Dokładnie tak samo jak kapitan – pomyślała, Ale o ile postawa Franka czy Sama jej nie drażniła, ten mężczyzna działał jej na nerwy.

Na chwilę ogarnął ją gniew. Zacisnęła zęby, ale zaraz się uśmiechnęła. W końcu to ona wygrała. Kiedy zapadł w narkotyczny sen, odnalazła Franka i Sama. Po jakimś czasie udało jej się wyzwolić ich z więzów.

– Marynarskie supły – mruknął Frank, a potem przez dłuższą chwilę przechwalał się, jak to nikt nie potrafi go przechytrzyć.

Maddie nic nie odpowiedziała. Zatrudniając swoich strażników, zdawała sobie sprawę, że powinna wziąć kogoś, kto lepiej zna te tereny, a przynajmniej potrafi odróżnić borsuka od bobra albo Indianina z płomienia Utah od Indianina Kri. Nie miała jednak czasu, więc przyjęła ludzi, których dał jej generał Yovington. Oblicze Franka i gabaryty Sama wystarczały, żeby odstraszyć większość ludzi. Sam jak zwykle nawet się nie odezwał, kiedy Maddie go uwolniła. Zachowywał się, jakby każde jego słowo było drogocennym klejnotem, a on zubożałby, gdyby zaczął je rozrzucać na prawo i lewo.

Edith znalazła pod wozem. Leżała związana, zakneblowana i wściekła. Z jej opowieści wynikało, ze kapitan, zanim przywiązał ją do koła, najpierw wślizgnął się do jej łóżka.;

– Myślałam, że przyszedł do mnie – wyrzuciła z siebie. – A on przyszedł tylko po to, żeby mnie przywiązać. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że szykuje coś interesującego, ale on po prostu mnie zostawił. Nawet mnie palcem nie tknął!

Maddie rozwiązywała cienkie sznury i nie pytała, co miało oznaczać owo „coś interesującego".

Natychmiast zwinęli obóz. Sam wyniósł uśpionego głęboko kapitana i porzucił go na krawędzi stromego zbocza. Potem lekko pchnął go nogą, tak że kapitan potoczył się w dół.

Maddie miała nadzieję, że kapitan nie zamarznie w chłodnych górach, ale potem uznała, że takie pokłady zuchwałości, jakie posiada kapitan Montgomery, z pewnością go rozgrzeją i pozwolą wytrzymać do rana,

Skierowali się w stronę terenów zajętych przez poszukiwaczy złota. Do wschodu słońca wolno poruszali się; wyboistą ścieżką, która udawała drogę, potem Sam popędził konie i tak powiększyli dystans dzielący ich od gotowego na wszystko kapitana Montgomery'ego.

Minęły już trzy dni, a po kapitanie ani widu, ani słychu, Może zamarzł na śmierć? A może, co bardziej prawdopodobne, wrócił do swego oddziału i wyrzekał na śpiewaczkę operową, która nie chciała słuchać „rozsądnych argumentów". Tak czy owak, Maddie cieszyła się, że się go pozbyła.

Przewiesiła bukłak przez łęk siodła i po raz kolejny wyciągnęła mapę zza obcisłego wełnianego żakietu. Zerknęła na wyrysowaną trasę. Znała ją już na pamięć, ale mimo to chciała się upewnić, że dotrze na właściwe miejsce o właściwym czasie.

Wraz z kartką wyciągnęła pukiel włosów Laurel. Był on dołączony do pierwszego listu, gdzie grożono, że jeśli! Maddie spóźni się dziś na spotkanie, w następnym znajdzie palce siostry.

Drżącymi dłońmi złożyła mapę i wraz z puklem włosów wsadziła ją do kieszeni. Popędziła konia w górę stromego, kamienistego zbocza.

Ci ludzie mają Laurel – pomyślała. Owi nieznani mężczyźni bez twarzy, zresztą może i kobiety, co to ma za znaczenie, porwali niewinną dwunastolatkę, mieszkającą spokojnie w Filadelfii, aby w ten sposób zmusić Maddie do zrobienia wszystkiego, czego od niej zażądają.

Pół roku temu Maddie zadebiutowała w Ameryce. Wcześniej zdążyła już podbić Europę, gdzie śpiewała przez dziewięć lat, zawsze z wielkim powodzeniem. Tęskniła jednak za Ameryką. Jej agent, John Fairlie, zorganizował jej występy w Bostonie i Nowym Jorku, i przez trzy cudowne miesiące Maddie śpiewała dla Amerykanów, którzy przyjęli ją entuzjastycznie i nie szczędzili zachwytów.

Jednak trzy miesiące temu ciotka, która miała mały domek w Filadelfii, przysłała list, w którym prosiłaby, Maddie jak najszybciej do niej przyjechała.

Ilekroć Maddie o tym myślała, ogarniały ja wyrzuty sumienia. Dlaczego natychmiast nie ruszyła w drogę? Czemu po prostu nie wyszła i nie wsiadła do pierwszego pociągu do Filadelfii? Zamiast to zrobić, odczekała trzy dni, dała jeszcze trzy przedstawienia i wtedy pojechała do ciotki. W końcu staruszka była trochę pomylona, może nawet chora na umyśle, nic się nie stanie, jeśli trochę poczeka.

Kiedy Maddie dotarła do Filadelfii, było już za późno. Kilka lal temu jej siostrzyczka. Laurel została, wysłana na wschód, gdzie miała zamieszkać z owdowiałą bratową jej ojca i pójść tam do szkoły. Maddie wiedziała, ze jej siostra jest zaledwie o kilkaset kilometrów od niej, ale cóż, występy i oczekiwania publiczności sprawiły, że nie miała czasu na podróż do Filadelfii – nie postarała się znaleźć czasu, poprawiła się Maddie.

I tak przez wiele miesięcy Maddie dzieliło od jej siostry tylko kilkaset kilometrów, a mimo to nie pojechała jej odwiedzić.

Teraz, ponaglając konia, wspominała Laurel. Zapamiętała ją jako niezgrabne, pucołowate dziecko, które chodziło za nią krok w krok i siedziało pod fortepianem przysłuchując się śpiewowi starszej siostry. Ojciec mawiał, ze nawet jeśli Laurel nie zostanie śpiewaczką operową, z pewnością wyrośnie na miłośniczkę opery.

Przez dziewięć lat, kiedy Maddie śpiewała w Europie, utrzymywała kontakt z rodziną, wysyłała im fotografie, a w zamian dostawała od nich zdjęcia wraz w pełnymi uwielbienia listami od dorastającej Laurel. Laurel nie potrafiła śpiewać jak Maddie, nie umiała też rysować jak Gemma, ale mogła za to podziwiać swe starsze, utalentowane siostry. Zachowywała wszystkie wycinki prasowe na ich temat i uwielbiała siostry, choć praktycznie się nie widywały.