Выбрать главу

— Żadnych, sir. Po jej śmierci ród wygaśnie.

— I oni się do niej modlą? Jak do bogini?

Buziak westchnął.

— Przecież włączyłem to do mojego raportu, sir. Rodzina królewska w Borogravii zawsze miała taki quasi-religijny status. Są głowami Kościoła, a chłopi modlą się do nich w nadziei, że wstawią się u Nuggana. Są jakby… świętymi za życia. Niebiańskimi pośrednikami. Szczerze mówiąc, te państewka tak właśnie funkcjonują. Żeby cokolwiek załatwić, trzeba znać odpowiednich ludzi. A przypuszczam, że łatwiej się modlić do kogoś na obrazku niż do boga, którego nie widać.

Przez dłuższą chwilę Vimes przyglądał się konsulowi. A kiedy się odezwał, przeraził go do szpiku kości.

— Kto ma dziedziczyć? — zapytał.

— Sir?

— Według następstwa monarchii, panie Buziak. Jeśli księżna nie będzie siedzieć na tronie, kto go zajmie?

— Hm… To niewiarygodnie skomplikowane, sir, z powodu małżeństw w ramach rodu i różnych systemów prawnych, które na przykład…

— A na kogo warto postawić, panie Buziak?

— Hm… na księcia zlobeńskiego Heinricha.

Ku zdumieniu Buziaka Vimes się roześmiał.

— I pewnie się martwi o zdrowie cioci, co? Poznałem go dziś rano, prawda? Trudno powiedzieć, żebym go polubił.

— Ale jest przyjacielem Ankh-Morpork — przypomniał z wyrzutem konsul. — Napisałem o tym w raporcie. Wykształcony. Bardzo się interesuje sekarami. Ma wielkie plany co do swojego kraju. Kiedyś mieli tu nugganitów, ale zakazał tej religii i szczerze powiem, że nikt chyba nie protestował. Chce, żeby Zlobenia się rozwijała. I bardzo podziwia Ankh-Morpork.

— Tak, wiem. Sprawia wrażenie obłąkanego, prawie tak jak Nuggan… No dobrze, czyli mamy chyba do czynienia ze skomplikowaną intrygą, żeby wykluczyć Heinricha. Jak są tu sprawowane rządy?

— Prawie wcale. Trochę zbierania podatków i to właściwie wszystko. Przypuszczamy, że któryś z wyższych urzędników dworu ciągnie wszystko, jakby księżna ciągle żyła. Jedynym, co jeszcze jako tako działa, jest armia.

— No dobrze, a co z policją? Wszyscy potrzebują glin. Oni przynajmniej chodzą twardo po ziemi…

— O ile mi wiadomo, nieformalne komitety obywatelskie pilnują przestrzegania praw nugganicznych.

— O bogowie… Różni wścibscy podglądacze i wigilanci… — Vimes wstał i wyjrzał przez wąskie okno na równinę w dole. Zapadła noc. Ogniska w obozie przeciwnika tworzyły w ciemności demoniczne konstelacje. — Powiedzieli ci, po co mnie tu przysłali, Clarence?

— Nie, sir. Moje instrukcje mówią tylko, że ma pan… dopilnować spraw. Książę Heinrich nie jest z tego powodu przesadnie szczęśliwy.

— No cóż, interesy Ankh-Morpork są przecież interesami wszystkich miłujących pieniądz… przepraszam, chciałem powiedzieć: miłujących wolność ludzi na całym Dysku — stwierdził Vimes. — Nie możemy pozwolić na istnienie kraju, który zawraca nasze dyliżanse pocztowe i przewraca wieże semaforów. To zbyt kosztowne. Rozcinają kontynent na połowy, są jak zwężenie w klepsydrze. Mam doprowadzić konflikt do „satysfakcjonującego” rozwiązania. I wyznam szczerze, Clarence, że zastanawiam się, czy w ogóle warto atakować Borogravię. Taniej wyjdzie posiedzieć i poczekać, aż sama się rozleci. Chociaż, jak zauważyłem… gdzie jest ten raport… a tak… najpierw umrze z głodu.

— To niestety prawda, sir…

Igor stał przy stole werbowników i milczał.

— Nieczęsto się was widuje ostatnio — zauważył sierżant Jackrum.

— No… Skończyły się wam świeże mózgi, co? — spytał złośliwie kapral.

— Spokojnie, kapralu, naprawdę nie ma potrzeby — uspokoił go sierżant i usiadł wygodniej na skrzypiącym krześle. — Wielu znam chłopców chodzących po tym świecie na nogach, których by nie mieli, gdyby nie przyjazny Igor w pobliżu. Prawda, Igorze?

— Tak? Bo ja akurat słyszałem o ludziach, którzy budzili się i odkrywali, że przyjazny Igor w środku nocy zwinął im mózg i prysnął, żeby go przehandlować. — Kapral patrzył wrogo na Igora.

— Obiecuję, że pańfki mózg jest przede mną całkowicie bezpieczny, kapralu — zapewnił Igor.

Polly parsknęła śmiechem, ale natychmiast umilkła, widząc, że absolutnie nikt jej nie wtóruje.

— I jeszcze spotkałem sierżanta, który mówił, że jakiś Igor przyszył człowiekowi nogi tyłem do przodu — dodał kapral Strappi. — I na co się takie przydadzą żołnierzowi, co?

— Może ifć naprzód i cofać fię równoczefnie — odparł spokojnie Igor. — Fierżancie, znam fystkie te hiftorie i fą tylko złofliwymi ofczerftwami. Chcę fłużyć mojej ojczyźnie. Nie fukam kłopotów.

— Jasna sprawa — zgodził się sierżant. — My też nie. Postaw znaczek i obiecaj, że nie będziesz grzebał przy mózgu kaprala Strappiego, jasne? Co, następny podpis? Niech mnie, mamy tu prawdziwy uniwersytet rekrutów, nie ma co. Dajcie mu tekturowego szylinga, kapralu.

— Dziękuję — powiedział Igor. — I chciałbym też przetrzeć obrazek, jefli można.

Wyjął z kieszeni ściereczkę.

— Przetrzeć? — zdziwił się Strappi. — To dozwolone, sierżancie?

— A po co chcesz go wycierać, mój panie? — zapytał sierżant.

— Żeby ufunąć niewidzialne demony — wyjaśnił Igor.

— Nie widzę tu żadnych niewidzia… — zaczął Strappi i urwał.

— Pozwólcie mu, dobrze? — mruknął Jackrum. — To takie ich zabawne przyzwyczajenia.

— Nie wydaje się to słuszne… — burczał Strappi. — Praktycznie zdrada…

— Nie rozumiem, czemu to źle, że od czasu do czasu wyczyści się staruszkę — uciął sierżant. — Następny. Och…

Igor starannie wytarł obrazek i cmoknął go szybko. Potem stanął obok Polly i rzucił jej zakłopotany uśmiech. Ona jednak patrzyła na kolejnego rekruta.

Był niski i szczupły, co nie zaskakiwało w kraju, gdzie nie wystarczało żywności, by się utuczyć. Miał jednak na sobie kosztowny, czarny strój arystokraty, a nawet broń. Sierżant trochę się więc zaniepokoił. Człowiek mógł sobie narobić kłopotów, jeśli nieodpowiednio zwrócił się do kogoś takiego… Ktoś taki mógł przecież mieć ważnych przyjaciół.

— Na pewno trafił pan we właściwe miejsce, sir? — zapytał.

— Tak, sierżancie. Chcę się zaciągnąć.

Sierżant Jackrum wiercił się niepewnie.

— Oczywiście, sir, ale nie jestem pewien, czy taki dżentelmen…

— Weźmiecie mnie, sierżancie, czy nie?

— Rzadko się zdarza, sir, żeby taki dżentelmen zaciągał się jako zwykły żołnierz… — mamrotał sierżant.

— W rzeczywistości, sierżancie, chodzi wam o to, czy ktoś mnie ściga. Czy wyznaczono cenę za moją głowę? Odpowiedź brzmi: nie.

— A może tłum chłopów z widłami? — wtrącił kapral Strappi. — To przecież wampir, sierżancie! Każdy się zorientuje! Czarnowstążkowiec! Proszę spojrzeć, nosi odznakę!

— Na której jest napisane „Ani kropli” — przypomniał spokojnie młody człowiek. — Ani kropli ludzkiej krwi, sierżancie. Abstynencja, którą utrzymuję od dwóch lat, dzięki Lidze Wstrzemięźliwości. Oczywiście, jeśli ma pan jakieś obiekcje, sierżancie, wystarczy mi je przekazać na piśmie.

Co było sprytnym posunięciem, uznała Polly. Takie ubranie kosztuje sporo pieniędzy. Większość wampirzych rodów należała do starej arystokracji. Nigdy nie wiadomo, kto był czyimi krewniakiem… a właściwie nawet kto był z kim spokrewniony. Spokrewnieni mogli o wiele bardziej zaszkodzić niż zwykli pospolici krewniacy… Sierżant spoglądał na ciągnącą się przed nim wyboistą drogę…

— Trzeba iść z duchem czasów, kapralu — uznał, postanawiając nie wybierać się tą drogą. — A bez wątpienia potrzebujemy rekrutów.