Выбрать главу

Polly wzięła świeży kufel i powąchała. Potem wypiła łyk.

— Niezłe — stwierdziła. — Przynajmniej smakuje jak…

Drzwi otworzyły się gwałtownie, wpuszczając odgłosy burzy. Do wnętrza wsunęło się mniej więcej dwie trzecie trolla, które potem zdołało jakoś przeciągnąć pozostałą część.

Polly nie miała nic przeciwko trollom. Czasami spotykała je w lesie, siedzące wśród drzew albo człapiące wytrwale po ścieżkach w drodze do tego, czym zajmują się trolle. Nie były przyjazne, były… zrezygnowane. Świat ma w sobie ludzi i trzeba się z tym pogodzić. Nie są warci niestrawności. Nie można zabić ich wszystkich. Nie da się ich obejść… Nadeptywanie ich nie działa na dłuższą metę.

Niekiedy jakiś farmer wynajmował trolle do wykonania ciężkich zadań. Czasem się pojawiały, czasem nie. Czasem przychodziły, krążyły po polu i wyrywały pnie drzew jak marchewki, a potem znikały, nie czekając na zapłatę. Wiele tego, co robią ludzie, zdumiewało trolle. I odwrotnie. Na ogół starali się nie wchodzić sobie w drogę.

Jednak nieczęsto widywała trolle aż tak… trolliczne. Ten wyglądał raczej jak głaz, który przez długie stulecia leżał w wilgotnym sosnowym lesie. Porastał go mech. Zasłony szarych porostów zwisały z głowy i brody. W jednym uchu miał ptasie gniazdo, a za sobą ciągnął prawdziwą trollową maczugę zrobioną z wyrwanego drzewka. Był niemal wcieleniem trolla z dowcipów, tyle że nikt się nie śmiał.

Ukorzeniony koniec drzewka stukał o podłogę, kiedy troll — obserwowany przez rekrutów i przerażonego kaprala Strappiego — przyczłapał do stołu.

— Chcem siem zaciągnąć — oznajmił. — Chcem spełnić obowiązek. Dawać szylinga.

— Jesteś trollem! — wybuchnął Strappi.

— Nie, nie. Spokojnie, kapralu — upomniał go sierżant Jackrum. — Nie pytaj, nie zdradzaj.

— Nie pytać? Nie pytać? To przecież troll, sierżancie! Ma szczeliny. Trawa mu rośnie pod paznokciami! To troll!

— Jasne — stwierdził sierżant. — Zapiszcie go.

— Chcesz walczyć razem z nami? — zapiszczał Strappi.

Trolle nie mają wyczucia przestrzeni osobistej, a w tej chwili tona tego, co — praktycznie rzecz biorąc — było odmianą skały, pochylała się nad stołem i kapralem.

Troll przeanalizował pytanie. Rekruci stali w milczeniu, z kuflami znieruchomiałymi w połowie drogi do ust.

— Nie — odpowiedział w końcu. — Chcem walczyć z armią. Bogowie zachowajcie… — Troll umilkł i popatrzył na sufit. Czegokolwiek tam szukał, nie było chyba widoczne, więc popatrzył na własne stopy porośnięte trawą. W końcu uniósł wolną rękę i poruszył palcami, jakby coś liczył. — …Księżną — dokończył. Czekanie trwało długo. Stół zatrzeszczał, kiedy troll położył na blacie rękę dłonią do góry. — Dawać szylinga.

— Ale mamy tylko te kawałki papie… — zaczął kapral Strappi, lecz sierżant Jackrum wbił mu łokieć w żebra.

— Słowo honoru, kapralu, czy wyście oszaleli? — syknął. — Za wciągnięcie trolla dostaniemy premię jak za dziesięciu ludzi!

Drugą ręką sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął srebrnego szylinga i położył go ostrożnie na wielkiej dłoni.

— Witamy w nowym życiu, przyjacielu! Zapiszę tylko twoje imię, dobrze? No więc jak?

Troll przyjrzał się sufitowi, stopom, sierżantowi, ścianie i stołowi. Polly zauważyła, że porusza ustami.

— Karborund? — spróbował.

— Tak, prawdopodobnie — zgodził się sierżant. — A może zechciałbyś zgo… skosić trochę wło… mchu? Mamy takie przepisy…

Ściana, podłoga, sufit, stół, palce, sierżant.

— Nie — odparł Karborund.

— Jasne. Jasne. Jasne — uspokoił go sierżant pospiesznie. — To właściwie nie jest przepis jako taki, ale raczej sugestia. Niemądra, co? Zawsze mi się tak wydawało. Cieszę się, że mamy cię wśród nas — dodał z przekonaniem.

Troll polizał monetę, która zalśniła w jego dłoni jak diament. Rzeczywiście, zauważyła Polly, trawa rosła mu pod paznokciami… Podszedł do baru. Stojący rozstąpili się natychmiast, ponieważ trolle nigdy nie muszą czekać za pijącymi, machać pieniędzmi i próbować pochwycić wzrok barmana.

Karborund rozłamał monetę na połowy i rzucił obie na kontuar. Brew przełknął ślinę. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć: Jesteś pewien?”, tyle że nie było to pytanie, jakie barmani kierują do klientów ważących powyżej pół tony. Karborund zastanowił się chwilę i rzekł:

— Daj drink.

Brew kiwnął głową, zniknął na chwilę na zapleczu i wrócił, niosąc kufel z podwójnym uchwytem. Maladict kichnął. Polly zaczęła łzawić — taki zapach wyczuwa się przez zęby. Oberża mogła podawać gościom nędzne piwo, ale ten płyn był czystym octem, od którego szczypało w oczy.

Brew wrzucił połówkę srebrnej monety do naczynia, po czym wyjął z szuflady miedzianego pensa i wzniósł nad spienionym kuflem. Troll skinął głową. Z odrobiną ceremonii, jak kelner wrzucający do koktajlu małą parasolkę, Brew upuścił miedziaka do kufla.

Ciecz zapieniła się mocniej. Igor przyglądał się z zaciekawieniem. Karborund chwycił naczynie w dwa palce każdej z wielkich dłoni, po czym jednym haustem przełknął całą zawartość. Przez moment stał nieruchomo, a potem ostrożnie postawił kufel na ladzie.

— Zechciejcie, panowie, trochę się odsunąć — mruknął Brew.

— A co się stanie? — zainteresowała się Polly.

— Różnie to na nich działa. Wygląda na to, że ten… a nie, już załatwiony…

W godnym podziwu stylu Karborund padł na plecy. Nie było żadnego uginania kolan, żadnej dziewczyńskiej próby zamortyzowania upadku. Po prostu zmienił pozycję ze stojącej z ręką wyciągniętą przed siebie na leżącą z ręką sterczącą w górę. Zakołysał się nawet parę razy, kiedy już uderzył o podłogę.

— Nie mają głowy do takich drinków — stwierdził Brew. — Typowe dla takich młodych byczków. Przychodzą tutaj i próbują zgrywać wielkiego trolla, zamawiają Elektryczny Powalacz i nie wiedzą, jak go wypić.

— Wróci do siebie? — zapytał Maladict.

— Raczej nie przed świtem. Mózg przestał mu działać.

— Dla niego to niewielka różnica — uznał kapral Strappi. — No dobra, ofermy! Spicie w tej szopie na tyłach. Praktycznie wodoszczelna i prawie bez szczurów! Wymarsz o świcie! Jesteście teraz w wojsku!

Polly leżała w ciemności na posłaniu z gnijącej słomy. Nie było mowy, żeby ktokolwiek się rozbierał. Deszcz bębnił o dach, a wiatr dmuchał przez szczelinę pod drzwiami mimo prób Igora, by zatkać ją słomą. Porozmawiali chwilę dość chaotycznie. Z tej rozmowy Polly dowiedziała się, że szopę zamieszkują wraz z nią „Stukacz” Halter, „Kukuła” Manickle, „Łazer” Goom i „Loft” Tewt. Maladict i Igor chyba nie zyskali sobie łatwych do powtórzenia przydomków. Ona sama za powszechną zgodą została Ozzerem.

Ku jej lekkiemu zdziwieniu chłopiec przedstawiający się jako Łazer wyjął z tobołka nieduży portret księżnej i niepewnie zawiesił go na starym gwoździu. Nikt nie powiedział ani słowa, kiedy zaczął się do niej modlić. Tak właśnie powinno się robić.

Mówili, że księżna nie żyje…

Pewnej nocy Polly zmywała właśnie, kiedy usłyszała rozmowę mężczyzn. A nieszczęśliwa jest kobieta, która nie potrafi podsłuchiwać i robić hałasu równocześnie.

Nie żyje, mówili, ale ludzie w PrinceMarmadukePiotreAlbertHansJosephBernhardt-Wilhelmsbergu to ukrywają. Dlatego że nie miała dzieci, a w rodach panujących ludzie bez przerwy zawierają małżeństwa ze swoimi kuzynami i babciami, więc książęcy tron przypadłby księciu Heinrichowi ze Zlobenii! Tak jest! Możecie uwierzyć? No bo niby czemu nikt jej nigdy nie widział, co? I przez te wszystkie lata nie namalowali nowego portretu? Daje do myślenia. Pewnie, powtarzają nam, że jest w żałobie z powodu młodego księcia, ale to się przecież wydarzyło siedemdziesiąt lat temu! Podobno pochowali ją w sekrecie i…