Выбрать главу

Ale wtedy właśnie ojciec przerwał brutalnie. Są takie rozmowy, po których człowiek woli, by nikt nie pamiętał, że w ogóle przebywał w tym samym pomieszczeniu.

Żywa czy martwa, księżna troszczyła się o swych poddanych.

Rekruci próbowali zasnąć.

Od czasu do czasu ktoś bekał albo głośno puszczał wiatry. Polly reagowała kilkoma własnymi fałszywymi czknięciami. Zdawało się, że skłania to do większego wysiłku innych śpiących, aż dach grzechotał i kurz opadał w dół, nim wszyscy się wreszcie uspokoili. Raz czy dwa słyszała, jak ktoś wychodzi chwiejnie na ciemność i wiatr, w teorii do wygódki, ale biorąc pod uwagę męską niecierpliwość w takich sprawach, prawdopodobnie do celu o wiele bliższego. Raz, budząc się i zapadając w niespokojny sen, miała wrażenie, że słyszy czyjś szloch.

Uważając, by za głośno nie szeleścić, wyjęła wytarty, poskładany, zaczytany i poplamiony list od brata. Przeczytała go w świetle samotnej, migoczącej świecy. Został otworzony i ciężko okaleczony przez cenzorów, a także nosił pieczęć księstwa. Brzmiał tak:

Kochani!

Jesteśmy w ---, który jest -- z takim --ącym czymś z gałkami. We -- ruszamy do --- i bardzo dobrze, ponieważ już -- stąd. Dbam o siebie. Jedzenie jest --. - będziemy -- przy -- ale mój kumpel --ek mówi, żeby się nie przejmować, wszystko się skończy do -- i wszyscy dostaniemy medale.

Uszy do góry!

Paul

Pismo było wyraźne, przesadnie staranne i kształtne, jak u kogoś, kto musi pomyśleć nad każdą literą. Polly wolno złożyła list. Paul marzył o medalach, bo błyszczą. Minął już niemal rok od czasu, kiedy każdy werbownik, jaki pojawił się w okolicy, odjeżdżał z ponad połową batalionu. Ludzie żegnali żołnierzy chorągiewkami i muzyką… Teraz czasami powracały mniejsze grupki. Tym, którzy mieli szczęście, brakowało tylko jednej nogi czy ręki. Nikt nie machał chorągiewkami.

Rozłożyła inną kartkę — to była odezwa. Zatytułowana: „Od Matek Borogravianek!”. Matki Borogravianki bardzo stanowczo pragnęły posłać swych synów na wojnę ze Zlobeńskim Najeźdźcą i używały bardzo licznych wykrzykników, by o tym poinformować. Co było dziwne, gdyż matki w Munzu wcale nie były zachwycone myślą, że ich synowie idą na wojnę; zdarzało się, że starały się zaciągnąć ich z powrotem. Mimo to do każdego domu trafiło po kilka egzemplarzy tej odezwy. Była bardzo patriotyczna. To znaczy: mówiła o zabijaniu cudzoziemców.

Polly nauczyła się w pewnym zakresie czytać i pisać, ponieważ gospoda była duża, a w każdym dużym przedsięwzięciu należy rejestrować i liczyć różne rzeczy. Matka nauczyła ją czytać, co było dopuszczone przez Nuggana, a ojciec przypilnował, żeby umiała też pisać, co dopuszczone nie było. Kobieta, która potrafi pisać, jest Obrzydliwością dla Nuggana, jak twierdził ojciec Jupe; cokolwiek napisze, z definicji będzie kłamstwem.

Polly nauczyła się mimo to, ponieważ Paul się nie nauczył, przynajmniej nie w zakresie niezbędnym do prowadzenia gospody tak popularnej jak Pod Księżną. Paul potrafił czytać, jeśli mógł powoli przesuwać palcem wzdłuż linijek; litery stawiał w ślimaczym tempie, myśląc przy tym i sapiąc, jakby składał jakieś drobne ozdoby. Był duży, łagodny i powolny; mógł podnosić antałki z piwem, jakby to były zabawki, ale nie czuł się panem domu, kiedy przychodziło do papierów. Ojciec napomykał Polly — bardzo delikatnie, ale bardzo często — że będzie musiała go wspierać, gdy nadejdzie czas, by przejął Księżną. Jeśli nikt mu nie powie, co robić, jej brat będzie stał tylko i gapił się na ptaki.

Na jego prośbę przeczytała mu całe „Od Matek Borogravianek!” łącznie z fragmentami o bohaterach i o tym, że nie ma lepszego losu, niż zginąć za swój kraj. Teraz tego żałowała. Paul robił to, co mu się powiedziało. Niestety, także wierzył w to, co mu się powiedziało.

Schowała papier i znów zasnęła, ale po pewnym czasie zbudził ją pęcherz. No trudno… Przynajmniej tak wcześnie rano nikt nie będzie jej przeszkadzał.

Sięgnęła po swój tobołek i jak najciszej wyszła na deszcz.

W tej chwili krople opadały głównie z drzew, które gięły się i szumiały na wietrze, wiejącym przez dolinę. Chmury zasłoniły księżyc, ale światła wystarczało, by rozróżnić budynki oberży. Pewna szarość sugerowała, że to, co w Plün uchodziło za świt, już się zbliża. Odnalazła męską wygódkę, która w samej rzeczy cuchnęła brakiem dokładności…

Wiele planowania i ćwiczeń złożyło się na ten moment. Sytuację ułatwiała konstrukcja spodni, staromodnych i zaopatrzonych w obszerne klapy zapinane na guziki — a także eksperymenty, których Polly dokonywała zwykle wcześnie rano, przy okazji sprzątania. Krótko mówiąc, odkryła, że przy zachowaniu ostrożności i dbałości o szczegóły kobieta może siusiać na stojąco. Z pewnością udawało się to w domu, w wygódce oberży, zaprojektowanej i zbudowanej tak, by uwzględniać pewien brak celności klientów.

Wiatr wstrząsał mokrym budynkiem. W ciemnościach myślała o cioci Hattie, która około sześćdziesiątych urodzin zrobiła się trochę dziwna i uparcie oskarżała przechodzących mężczyzn, że zaglądają jej pod spódnicę. Jeszcze gorsza stawała się po kieliszku wina; opowiadała wtedy swój jedyny dowcip: „Mężczyzna staje, żeby to zrobić, kobieta siada, a pies podnosi łapę. Co to jest?”. A potem, kiedy wszyscy byli nazbyt zakłopotani, by odpowiedzieć, krzyczała tryumfalnie „Podają rękę!” i zasypiała. Ciocia Hattie sama w sobie była Obrzydliwością.

Polly z poczuciem euforii zapięła spodnie. Miała wrażenie, że przekroczyła most — a radość wzmacniało dodatkowo odkrycie, że zachowała suche nogi.

— Pst! — powiedział ktoś nagle.

Bardzo dobrze, że zdążyła już się wysiusiać. Panika natychmiast zacisnęła jej wszystkie mięśnie. Gdzie oni się schowali? Przecież to tylko gnijąca stara szopa! Pewnie, jest tu kilka kabin, ale sam zapach sugeruje, że las na zewnątrz jest dużo lepszym rozwiązaniem. Nawet w taką deszczową noc jak dzisiaj. Nawet z dodatkowymi wilkami.

— Tak? — wyjąkała, po czym odkaszlnęła i zapytała grubszym głosem: — Tak?

— Przydadzą ci się — usłyszała szept.

W cuchnącym mroku dostrzegła coś wysuwającego się ponad ścianką kabiny. Nerwowo wyciągnęła rękę i dotknęła palcami miękkiego przedmiotu — było to wełniane zawiniątko. Obmacała je szybko.

— Skarpety? — zdziwiła się.

— Tak. Noś je — rzekł szorstko ten ktoś.

— Dziękuję, ale mam kilka par… — zaczęła Polly.

Usłyszała ciche westchnienie.

— Nie, nie na nogach. Wciśnij je z przodu spodni.

— To znaczy jak?

— Słuchaj — tłumaczył cierpliwie szeptacz. — Nie wybrzuszasz się tam, gdzie nie należy. To dobrze. Ale też nie wybrzuszasz się tam, gdzie powinnaś. Rozumiesz? Niżej.

— Och… Ale ja… No, myślałam, że nikt nie zauważy… — Poczuła, że twarz jej zapłonęła.

Została wykryta. Ale nie nastąpiła wrzawa ani krzyki, ani też żadne gniewne odwołania do Księgi Nuggana. Ktoś jej pomagał. Ktoś, kto ją widział…

— To zabawne — stwierdził szeptacz. — Ale to, czego brakuje, zauważają łatwiej niż to, co jest. Ale tylko jedna para, pamiętaj. Nie przesadzaj z ambicją.