Выбрать главу

Heinrich odwrócił się, by spiorunować go wzrokiem, i zobaczył Polly. Przez chwilę patrzyli na siebie.

Adiutanci znali swojego księcia. Kiedy sięgnął do szabli, cały tłum rzucił się na niego i otoczył całkowicie. Rozległy się gorączkowe szepty, wśród których dały się słyszeć głośniejsze akordy Heinricha w ogólnej tonacji „Co?”, a potem toccatę na „Niech to piekło pochłonie!”.

Tłum znowu się rozstąpił. Książę bardzo powoli i bardzo starannie strzepnął ze swej nieskazitelnej kurtki jakiś pyłek, zerknął przelotnie na Ottona z de Worde’em, a potem — ku zgrozie Polly — ruszył ku niej…

…wyciągając dłoń w białej rękawiczce.

O nie, pomyślała. Jest sprytniejszy, niż sądzi Vimes. Potrafi nad sobą zapanować. I nagle ja staję się maskotką…

— Dla dobra naszych wspaniałych krajów — powiedział Heinrich — zasugerowano mi, że w dowód przyjaźni powinniśmy publicznie uścisnąć sobie ręce.

Uśmiechnął się, a przynajmniej pozwolił się unieść kącikom ust.

Ponieważ nie umiała wymyślić nic lepszego, Polly ujęła tę wielką dłoń i potrząsnęła nią posłusznie.

— Aha, bardzo dopsze. — Otto chwycił obrazkowe pudełko. — Mogę zrobić tylko jedno, oczyviście, ponievaż niestety muszę użyć lampy. Jedną chvilę…

Polly odkrywała właśnie, że forma sztuki, która dzieje się w ułamkach sekund, wymaga jednak długiego czasu; w tym czasie uśmiech tężeje w obłąkany, a w najgorszych przypadkach śmiertelny grymas. Otto mruczał coś pod nosem, ustawiając sprzęt, a Polly i Heinrich wciąż ściskali sobie dłonie i patrzyli na obrazkowe pudełko.

— Czyli — wymruczał książę — żołnierzyk nie jest naprawdę żołnierzykiem. Masz szczęście.

Polly uśmiechała się nieruchomo.

— Czy często pan grozi wystraszonym kobietom? — spytała.

— Och, to był drobiazg! Jesteś w końcu zwykłą wiejską dziewuchą! Co ty wiesz o życiu? Ale pokazałaś, że masz temperament!

— Wszyscy uśmiech! — nakazał Otto. — Raz, dva, trzy… Ożeż…

Zanim zgasły powidoki, Otto znów stał na nogach.

— Któregoś dnia znajdę v końcu filtr, który działa — mruczał. — Dziękuję vszystkim.

— To było za pokój i przyjaźń między narodami — powiedziała Polly. Uśmiechnęła się słodko i puściła dłoń księcia. Cofnęła się o krok. — A to, wasza wysokość, za mnie.

Właściwie to nie kopnęła. Życie jest procesem odkrywania, jak daleko można się posunąć, choć łatwo się w tym procesie posunąć za daleko. Tu jednak wystarczyło lekkie drgnienie nogi, by zobaczyć, jak ten idiota przykuca w śmiesznej, obronnej pozie.

Odeszła dumnym krokiem. Serce w niej śpiewało. To nie był bajkowy zamek i nie istniało coś takiego jak bajkowe zakończenie, ale czasem udaje się zagrozić pięknemu księciu kopniakiem w parówkę i dwa na twardo.

A teraz pozostał jeszcze jeden drobiazg.

Słońce zachodziło, nim Polly znowu znalazła Jackruma. Krwistoczerwone światło wlewało się przez wysokie okna największej kuchni twierdzy. Jackrum siedział samotnie przy długim stole koło ognia, w pełnym umundurowaniu, i jadł grubą pajdę chleba ze smalcem, popijając piwem. Przyjaźnie skinął jej głową, wskazując wolne krzesło. Wokół krzątały się kobiety.

— Porządny smalec z solą i pieprzem, i piwo — powiedział. — To podstawa. Możesz sobie schować wymyślną kuchnię. Chcesz trochę? — Machnął ręką na jedną z podkuchennych, która go obsługiwała.

— Nie w tej chwili, sierżancie.

— Na pewno? — spytał Jackrum. — Jest takie stare przysłowie: Pocałunki nie wystarczają na długo, gotowanie tak. Mam nadzieję, że nie będziesz miała powodu go rozważać.

Polly usiadła.

— Jak dotąd pocałunki wystarczają.

— Kukuła załatwiona? — spytał Jackrum. Pstryknął palcami i wskazał służącej pusty kufel.

— Ku własnemu zadowoleniu, sierżancie.

— Bardzo dobrze. Lepiej chyba się nie da. I co dalej, Perks?

— Nie wiem, sierżancie. Zostanę chyba z Ła… z Alice i armią, żeby zobaczyć, co się stanie.

— Życzę szczęścia. Pilnuj ich, Perks, bo ja nie idę.

— Jak to, sierżancie? — Polly była wstrząśnięta.

— Widzisz, wygląda na to, że chwilowo jesteśmy o jedną wojnę do tyłu, co? Zresztą mam dość. Koniec drogi. Zrobiłem swoje. Nie mogę ciągnąć tego dalej. Żeśmy się starli z generałem i moim zdaniem on bardzo się ucieszy, kiedy zobaczy moje plecy. Poza tym wiek już robi swoje. W dzisiejszym szturmie zabiłem pięciu biedaków, a potem odkryłem, że się zastanawiam dlaczego. To niedobrze. Pora odejść, zanim moje ostrze się stępi.

— Jest pan pewien, sierżancie?

— Tak. Wydaje mi się, że to stare „mój kraj, dobry czy zły, ale mój” już się przeżyło. Pora usiąść wygodnie i sprawdzić, o co walczyliśmy. Na pewno nie chcesz smalcu? Ma takie chrupiące skwarki. W smalcu to jest to, co nazywam stylem.

Polly machnęła ręką na podsuwaną jej kromkę nasmarowanego tłuszczem chleba. Patrzyła w milczeniu, jak Jackrum ją pochłania.

— Właściwie to zabawne — stwierdziła po chwili.

— Co takiego, Perks?

— Odkrycie, że nie chodzi o mnie. Człowiek myśli, że jest bohaterem, a okazuje się, że jest częścią cudzej historii. Ludzie zapamiętają Łaz… Alice. My tylko miałyśmy ją tutaj doprowadzić.

Jackrum nie odpowiedział. Wyjął z kieszeni — co Polly mogła łatwo przewidzieć — pognieciony pakiet tytoniu. Sama też wsunęła dłoń do kieszeni i znalazła niedużą paczuszkę. Kieszenie, myślała. Musimy zachować kieszenie. Żołnierze potrzebują kieszeni.

— Niech pan spróbuje tego, sierżancie. Dalej, niech pan otworzy. Był to nieduży mieszek z miękkiej skóry, z rzemykiem do zaciągania. Jackrum obracał go na wszystkie strony.

— Wiesz, Perks, słowo honoru daję, nie jestem facetem skłonnym do przekleństw… — zaczął.

— Nie, nie jest pan. Zauważyłam — zgodziła się Polly. — Ale ten brudny papier działał mi już na nerwy. Dlaczego nigdy nie kazał pan sobie uszyć porządnego kapciucha? Jeden z rymarzy zrobił go dla mnie w pół godziny.

— Takie jest życie, nie? Codziennie myślisz sobie: „Na bogów, pora już, żebym kupił nowy kapciuch”, ale potem jest tyle roboty, że ciągle używasz starego. Dzięki, Perks.

— No bo pomyślałam: Co mogę dać człowiekowi, który ma wszystko? I tylko na to było mnie stać — wyjaśniła Polly. — Ale pan nie ma wszystkiego, sierżancie. Wszystkiego nie, prawda?

Wyczuła, że zesztywniał.

— Nie idź dalej, Perks — ostrzegł, zniżając głos.

— Pomyślałam sobie, że może chciałby pan komuś pokazać swój medalion, sierżancie — ciągnęła niewinnie. — Ten z pańskiej szyi. I niech pan nie patrzy tak ponuro, sierżancie. Pewnie, mogłabym odejść i nigdy nie miałabym pewności, a może pan nigdy by go nikomu nie pokazał, ani nie opowiedział tej historii. Aż pewnego dnia oboje byśmy nie żyli i… Co za strata, prawda?

Jackrum spoglądał na nią wrogo.

— Słowo honoru by pan dał, że nie jest pan facetem nieuczciwym — rzekła Polly. — Niezły numer, sierżancie. Powtarzał pan to codziennie.

Wokół nich, jakby poza niewidzialną kopułą, krzątały się kobiety. Zdawało się, że przez cały czas robią coś rękami: trzymają dzieci albo garnki, albo talerze, albo wełnę, albo miotłę, albo igłę. Nawet kiedy rozmawiały, trwała krzątanina.

— Nikt ci nie uwierzy…

— A komu chciałabym opowiedzieć? — spytała Polly. — Zresztą to prawda, nikt mi nie uwierzy. Ale ja panu uwierzę, sierżancie.