Выбрать главу

Polly się zawahała.

— Hm… Czy to takie oczywiste?

— Nie. Dlatego dostałaś te skarpety.

— Chodzi o to, że… że nie jestem… że ja…

— Właściwie nie — uspokoił ją głos w ciemności. — Dobrze sobie radzisz. Zachowujesz się jak wystraszony chłopak, który udaje dużego i odważnego. Ale mogłabyś trochę częściej dłubać w nosie. Taka sugestia… Mało co interesuje młodego człowieka bardziej niż zawartość jego nozdrzy. A teraz za to wszystko muszę cię prosić o przysługę.

Ja o żadną nie prosiłam, pomyślała Polly rozgniewana, że ktoś uznał ją za wystraszonego chłopaka, choć sama była pewna, że zachowuje się jak swobodny, bywały w świecie młodzian. Spytała jednak spokojnie:

— O co chodzi?

— Masz jakiś papier?

Polly bez słowa wyjęła spod koszuli „Od Matek Borogravianek!” i wyciągnęła do góry. Usłyszała zapalaną zapałkę i poczuła zapach siarki, który tylko poprawił ogólną sytuację.

— Coś podobnego! Widzę przed sobą tarczę herbową jej łaskawości księżnej… — oznajmił szeptacz. — No cóż, nie pozostanie przede mną zbyt długo. Zmykaj… chłopcze.

Polly wybiegła w noc zaszokowana, oszołomiona, zmieszana i niemal uduszona. Dotarła do drzwi szopy. Ledwie jednak zdążyła zamknąć je za sobą i wciąż mrugała w mroku, kiedy znów otworzyły się gwałtownie, wpuszczając do wnętrza deszcz, wiatr i kaprala Strappiego.

— No już, ruszać się! Puśćcie te… zresztą wy to nawet tego byście nie znaleźli… buce i wiążcie onuce! Hop, hop, hop, hej ho, hop, hop…

Wokół Polly zaroiło się nagle od biegających i padających rekrutów. Ich mięśnie musiały bezpośrednio reagować na rozkazy, ponieważ żaden mózg nie byłby zdolny tak szybko zbudzić się do działania. Kapral Strappi, posłuszny działaniu praw zachowania podoficerów, reagował, czyniąc chaos jeszcze bardziej chaotycznym.

— Wielkie nieba, banda staruszek radziłaby sobie lepiej od was! — krzyczał z satysfakcją, gdy rekruci miotali się dookoła, szukając płaszczy i butów. — Myć się! I golić! Każdy w regimencie ma być gładko ogolony! To rozkaz! Ubierajcie się! Łazer, mam na ciebie oko! Ruszać się, ruszać! Śniadanie za pięć minut! Ostatni nie dostanie parówki! Rany, co za zbieranina!

Czterech mniej znanych jeźdźców — Panika, Dezorientacja, Ignorancja i Wrzask — przejęło władzę w szopie, ku obscenicznej uciesze kaprala Strappiego. Polly jednak wymknęła się na zewnątrz, wyciągnęła z tobołka niewielki blaszany kubek, zanurzyła w kadzi z wodą, ustawiła na beczce pod ścianą i zaczęła się golić.

To także ćwiczyła. Cały sekret tkwił w starej, bardzo starannie stępionej brzytwie. Potem niezbędny był tylko pędzel i mydło. Wystarczyło nałożyć sobie na twarz dużo piany, a potem ściągnąć tę pianę brzytwą — i człowiek był ogolony. Na pewno porządnie ogolony, sir, proszę sprawdzić, jaka gładka skóra…

Była już w połowie tego golenia, kiedy rozległ się wrzask tuż koło jej ucha.

— Co wy tutaj wyprawiacie, szeregowy Nerds?!

— Perks, sir! — odpowiedziała, wycierając nos. — Golę się, sir! Nazywam się Perks, sir!

— Sir? Sir? Nie jestem żaden sir, Nerds. Jestem piekielnym kapralem, Nerds. To znaczy, że zwracacie się do mnie „kapralu”, Nerds. A golicie się w oficjalnym regimentowym kubku, którego nie pobraliście! Jesteście dezerterem, Nerds?

— Nie, s… kapralu!

— Czyli złodziejem?

— Nie, kapralu!

— To skąd wzięliście ten demoniczny kubek, Nerds?

— Od martwego człowieka, sir… kapralu!

Głos Strappiego, i tak wzniesiony do krzyku, stał się wrzaskiem wściekłości.

— Jesteście szabrownikiem?

— Nie, kapralu. Ten żołnierz…

…umarł niemal w jej ramionach, na podłodze gospody.

Oddział powracających bohaterów liczył sobie sześciu ludzi. Mieli poszarzałe twarze; musieli cierpliwie wędrować całymi dniami, kierując się do małych wiosek w górach. Polly naliczyła u nich razem dziewięć rąk i dziesięć nóg. I dziesięcioro oczu.

Ale w pewnym sensie gorzej było z tymi pozornie całymi. Zawsze mieli te swoje cuchnące płaszcze szczelnie zapięte, jakby służyły im zamiast bandaży na tej niewyobrażalnej szarpaninie pod spodem. I roztaczali wokół zapach śmierci.

Bywalcy gospody zrobili im miejsce i rozmawiali cicho, jak ludzie zebrani w świętym miejscu. Jej ojciec, zwykle niezbyt skłonny do sentymentów, dyskretnie wlał do każdego piwa szczodrą porcję brandy i odmówił przyjęcia zapłaty. Okazało się, że ci ludzie niosą listy od żołnierzy, którzy nadal walczą, a jeden z nich miał list Paula. Przesunął go po stole do Polly, kiedy stawiała przed nimi potrawkę, a potem, bez wielkiego zamieszania, umarł.

Pozostali odeszli następnego dnia. Zabrali ze sobą — by przekazać jego rodzicom — blaszany medal, który żołnierz niósł w kieszeni, oraz oficjalną, wystawioną przez księstwo pochwałę dodaną do odznaczenia. Cała była wydrukowana, łącznie z podpisem księżnej, a nazwisko tego człowieka wpisano w wolne miejsce, dość ciasno, gdyż było dłuższe od typowych. Ostatnie kilka liter ściśnięto niemal razem.

Takie drobne szczegóły zapadają w pamięć, kiedy umysł wypełnia bezkierunkowa, rozżarzona do białości wściekłość. Poza listem i medalem ten człowiek pozostawił po sobie tylko blaszany kubek i — na podłodze — plamę, której nie dało się wyszorować.

Kapral Strappi wysłuchał niecierpliwie lekko zredagowanej wersji tej historii. Polly widziała, jak pracuje jego umysł: ten kubek należał do żołnierza, a teraz należy do innego żołnierza — takie były fakty w tej sprawie i niewiele mógł na to poradzić. Dlatego też wycofał się na bezpieczniejsze grunty ogólnych złorzeczeń.

— Wydaje ci się, że jesteś sprytny, Nerds?

— Nie, kapralu.

— Aha… Czyli jesteś głupi, tak?

— No… zaciągnąłem się, kapralu — odparła potulnie Polly.

Za plecami Strappiego ktoś parsknął.

— Mam cię na oku, Nerds — rzekł Strappi, chwilowo pokonany. — Wystarczy jeden fałszywy krok, nic więcej…

Odszedł.

— Ehm… — odezwał się jakiś głos obok Polly.

Obejrzała się. Stał przy niej kolejny chłopak w znoszonym ubraniu i z nerwową miną, która nie do końca skrywała wrzący w nim gniew. Był dość mocno zbudowany i rudowłosy, choć obcięty tak krótko, że był to raczej meszek na głowie.

— Jesteś Stukacz, tak? — upewniła się.

— Tak. I… mógłbym pożyczyć sprzętu do golenia?

Polly spojrzała na podbródek tak pozbawiony zarostu jak kula bilardowa. Chłopak się zaczerwienił.

— Kiedyś trzeba zacząć, nie? — mruknął wyzywająco.

— Brzytwę trzeba naostrzyć — poinformowała Polly.

— W porządku. Wiem, jak się to robi.

Polly bez słowa wręczyła mu kubek i brzytwę, po czym skorzystała z okazji, gdy wszyscy byli zajęci, i wymknęła się do wygódki. Tylko chwilę zajęło jej umieszczenie skarpet na właściwym miejscu. Trudniej było je umocować, ale udało się, gdy rozwinęła jedną ze skarpet i wsunęła koniec za pasek. Wydawały się dziwnie ciężkie jak na niewielkie zawiniątko wełny.

Trochę niezgrabnym krokiem wróciła do gospody, by sprawdzić, jaką zgrozę niesie ze sobą śniadanie.

Przyniosło trochę stęchłych końskich sucharów i kiełbasy oraz bardzo słabe piwo. Porwała kawałek kiełbasy, suchara i usiadła.

Jedzenie końskich sucharów wymagało skupienia. Ostatnio częściej się je spotykało — chleb zrobiony z mąki mielonej razem z suszonym grochem, fasolą i kawałkami warzyw. Kiedyś przeznaczony był tylko dla koni, żeby utrzymać je w dobrej formie; teraz rzadko kiedy widziało się na stole coś innego, a i końskich sucharów było coraz mniej. Żeby przegryźć się przez taki suchar, niezbędny był czas i dobre zęby, całkowity brak wyobraźni przydawał się natomiast, by zjeść dzisiejszą kiełbasę. Polly usiadła z boku i skupiła się na żuciu.