Выбрать главу

— Kazałaś mi się obudzić, gdy widać bądzie ląd Gendasi*.

— Widać go?

— W tej chwili zasłaniają go chmury deszczowe, lecz jest tam na pewno.

— Idę. Potrzeba pomocy we wchodzeniu. Mięśnie zesztywniały mi od wilgoci i snu.

Mocne ramię Elem pomogło jej wstać i wejść powoli na płetwę. Uczona szła z wysiłkiem, bez przerwy narzekając. Dwie załogantki zbiegły na dół spłoszone jej gniewem, Elem poleciła pozostać.

— Czy byłaś tu kiedyś? — spytała Ambalasei.

— Nie, ale mapy są dokładne. Musimy tylko płynąć wzdłuż łańcucha złotych wysepek do tego bagnistego wybrzeża. Alpèasak leży dalej na północ.

Wiatr przegnał deszcz i widać było wyraźnie niski brzeg o piaszczystych plażach na tle lasów. Elem zerknęła na słońce.

— Powinnyśmy dopłynąć przed zmrokiem.

— Pozostań na morzu, skoro nie jesteś pewna. Nie zapominaj o ustuzou, o których mówiła nam Enge.

— Straszne, niepojęte, groźne.

— Mogą tam być. Ostrożność wzmocniona.

— Chyba niepotrzebna — stwierdziła Elem, osłaniając oczy przed słońcem. — Przy brzegach coś się rusza, uruketo, łodzie.

Ambalasei mruczała coś i mrugała, lecz nie mogła ich dostrzec. Zobaczyła szczegóły dopiero po podpłynięciu bliżej.

— Obserwacje bardzo ciekawe. Miasto niewątpliwie znów należy do Yilanè. Tam są baseny i inne uruketo. Nie zbliżaj się do nich. Podpłyń do brzegu przy tamtych plażach. Niech tu przyjdą misjonarki. Każ też przynieść pojemniki z mięsem.

Gdy dołączyła do nich piątka Cór, Ambalasei wskazała na brzeg i górującą nad nim kępę wysokich drzew.

— Zapamiętajcie to miejsce i liczbę dziesięć. Tyle co dwie dłonie. Uruketo wróci tu po upływie tylu dni. Zabierze was i te, którym będziecie mogły wskazać swą drogę. Fale są małe, łatwo dopłyniecie do brzegu.

— Co z mięsem? — spytała Far‹.

— Zostanie wyrzucone do morza, fale wyniosą je na brzeg, tam je pozbieracie. Wracajcie tu za dziesięć dni.

— A jeśli nie dokończymy naszej pracy? — spytała Far‹, zawsze potrafiąca znaleźć temat do sporu.

— Wtedy coś postanowimy. Nazywam was misjonarkami, bo waszą misją jest mówienie fargi o prawdzie, która jest chyba jedyną waszą troską. Nawróćcie je i szybko wracajcie. Postarajcie się jednak, proszę, o przyprowadzenie rozumnych i silnych. Ambalasokei wymaga wiele pracy.

— Nie pójdziesz z nami? — zapytała podejrzliwie Far‹.

— Nie. Mam coś znacznie ważniejszego do zrobienia. Dziesięć dni. — Zaczekała, aż ostania zanurzyła się w oceanie, i popłynęła do brzegu. — Zabierz mnie do portu. Odpłyń, gdy tylko wysiądę. Z nikim tu nie rozmawiaj. Wróć po mnie wczesnym rankiem dziesiątego dnia. Zrozumiałaś?

— Zrozumiałam, wielka Ambalasei. Dziesięć dni.

ROZDZIAŁ XV

Po zejściu z grzbietu uruketo na wyżłobione drewno nabrzeża Ambalasei poczuła wielkie zadowolenie. Jednym okiem patrzyła na zwierzę wypływające na pełne morze, jak szybko znika w krzątaninie portu. Przed sobą miała widok szerokich ulic, fargi chodzących szybko z ładunkami świeżych ryb, kawałkami mięsa, różnymi pakunkami. Powietrze pełne było zapachów, wykrzykiwanych poleceń i rozkazów.

— Wielkie miasto, pełne życia, w którym przez dziesięć dni będę dobrze jadła i rozmawiała, nie słysząc ani razu imienia Ugunenapsy. Trudno w to uwierzyć. — Położyła u swych stóp mały pojemnik i spojrzała na gapiące się fargi. Jedna stała dość blisko z niemal zamkniętymi ustami i błyskiem rozumu w oczach.

— Czy rozumiesz-pojmujesz? — spytała Ambalasei powoli i wyraźnie.

Fargi uniosła dłoń i zasygnalizowała zrozumienie samymi barwami, potem dodała na głos.

— Pojmowanie i pragnienie wskazania.

— Będziesz je miała. Weź to. Idź za mną. — Musiała powtórzyć to dwukrotnie, nim fargi wyświetliła kolor zrozumienia i ruszyła naprzód.

W towarzystwie drepczącej za nią fargi Ambalasei przemierzała szeroką ulicę, radując się bardzo krzątaniną miasta. Doszła do powoli przesuwającego się szeregu farg, z których każda trzymała krwisty kawałek mięsa. Dołączyła do nich, pożądliwie kłapiąc zębami, nagle poczuła, jak jednostajne jest ciągłe jedzenie tylko węgorzy. Chłodne, galaretowate mięso; świeże, jeszcze ciepłe mięso!

Ulica rozszerzyła się w dużą salę jadalną. Minęły ciekawy zbiór ryb, później ich spróbuje, podeszła do zasłoniętych kadzi, w których przygotowywano świeże mięso. Uniosła pokrywę pierwszej i wyjęła nogę małego zwierzęcia, podziwiała ją przez chwilę, a potem ugryzła wielki, soczysty kęs.

— Uwaga-na-mówienie — rozległ się szorstki głos i Ambalasei oglądnęła się, jedząc ze smakiem. Stała przed nią Yilanè z wałkami tłuszczu na szyi, zwisające mięśnie jej ramion pokrywały wymyślne malunki. — Odłóż to mięso, obca mi stara. Jest przeznaczone dla eistai.

Trzymająca pojemnik Ambalasei, fargi zaczęła drżeć ze strachu, słysząc te pełne groźby słowa. Ambalasei dała jej znak bezpieczeństwa, ochrony przed wyższą, braku powodu do lęku. Żuła powoli, rozkoszując się słodkim mięsem i ustawiając się w pozycji najwyższej wobec najniższej. Potem przełknęła resztę i syknęła gniewnie:

— Tłusty, pozłacany żuk, którego trzeba rozgnieść! Śmierdzący robak z najniższego dołu na gnój! Stoi przed tobą Ambalasei, najwyższa z wysokich, eistaa nauki, rozum świata, o nieskończonej mocy. Powinnam cię skazać na śmierć za to głupie gadanie. Zastanowię się nad tym.

W jej ruchach było tyle mocy, tyle siły woli i pogardy, że fargi krzyknęły i rozbiegły się na wszystkie strony, a ta, którą przyprowadziła, stała z zamkniętymi oczyma, jęcząc i drżąc. Krępa Yilanè cofnęła się przerażona, barwy jej skóry bladły w obliczu śmierci. Nie mogła mówić, ledwo potrafiła myśleć. Bardzo z siebie zadowolona Ambalasei wzięła następną porcję mięsa, ugryzła i połknęła kęs, nim się znowu odezwała.

— Pochwała twego pełnego lęku szacunku. Wielka wspaniałomyślność, zapomnienie obrazy. Twe imię?

— Muruspe… — zdołała wreszcie wykrztusić.

— Powiedz mi, Muruspe, kto jest eistaa tego wielkiego miasta mającego tak dobre jedzenie?

— Jest nią… Lanefenuu, Eistaa Ikhalmenetsu, nim Ikhalmenets przybył do Alpèasaku.

— Otoczony-morzem Ikhalmenets tu przybył. Nie słyszałam o tym.

— Mrozy zimy, opuszczające się śniegi chłodnej bieli.

— Wierzę w to. Wasze miasto leżało za daleko na pomoc. Prowadź mnie teraz do Lanefenuu, bo o niej słyszałam i chętnie ją poznam.

Ambesed było wielkie i słoneczne, eistaa, z ramionami lśniącymi wielobarwnymi wzorami, siedziała wygodnie i wydawała polecenia zebranym wokół niej Yilanè. Była to miła, kulturalna scena, która napełniała Ambalasei wielką przyjemnością. W tym nastroju podeszła bliżej i przemówiła:

— Potężna Lanefenuu, Eistao otoczonego-morzem Ikhalmenetsu, teraz przybyłego do Alpèasaku, przyjmij pozdrowienia od Ambalasei, wiedzącej wszystko, która stoi przed tobą.

Lanefenuu ułożyła ręce w ciepłym powitaniu i podziwie.

— Jeśli jesteś tą Ambalasei, o której słyszałam jeszcze jako mokroskóra fargi, witam cię najserdeczniej w moim mieście.

— Czyż świat ten pomieściłby dwie Yilanè o takich osiągnięciach? To niemożliwe. Przyznaję, że jestem Ambalasei, o której mówiłaś.

— Ambalasei! — Imię to rozległo się głośnym echem, uczona odwróciła się i ujrzała zbliżającą się znajomą postać. — Ta, która przekazała mi wszystkie tajniki nauki. Widzieć cię tutaj to największa przyjemność w życiu.