Выбрать главу

Wszystkie były pulchne, jadły dobrze — teraz ona zrobi to samo.

— Zjemy. Idźcie. Zjemy.

— Jedzenie, jedzenie — mruczały w podnieceniu mniejsze fargi. Może nawet wracały z posiłku, lecz mimo to sama myśl je poruszała.

— Jedzenie — stwierdziła Yilanè z niezdarnym kontrolerem ruchu. Skierowały się do miasta, a Vaintè ruszyła za nimi. Mijały zwieńczone koronami ulice, strzeżone hanalè, brzegi rzeki. Było tam rojno i gwarno, pełno ryb i kadzi z przygotowanym mięsem. Fargi podeszły do ryb, tylko takie jedzenie poznały w swym krótkim życiu. Przy mięsie stały Yilanè. Rozmawiały, a ich niezrozumiałe słowa odstraszyły świeżo przybyłe fargi, ale nie Vaintè. Zbliżyła się do kadzi, wyrażając siłę i umiejętność każdym poruszeniem ciała. Yilanè bez stanowiska ustępowały jej drogi. Inna przyjrzała się jej, przywitała ł złożyła życzenie dobrego jedzenia. Mając pełne usta, Vaintè mogła jedynie wyrazić podziękowanie.

— Co to za miasto? — spytała jak równa równą, sięgając po następny kawałek mięsa.

— To Yebéisk. Jego Eistaą o wielkiej mocy jest Saagakel.

— Yebéisk i Saagakel są znane we wszytstkich miastach Entoban*.

— Jesteś Yilanè mądrości. Z jakiego jesteś miasta?

— Podróżuję teraz i znam wiele miast — były to właściwe słowa. Vaintè sięgnęła po mięso, unikając bardziej szczegółowych wyjaśnień. Nie mogła jednak ukryć tonów siły władzy związanych z odwiedzonymi przez nią miastami. Jej rozmówczyni zauważyła to i odezwała się jak ktoś trochę niżej stojący do znacznie ją przewyższającego.

— Miasto wita gościa.

— Dobrze powiedziane. Chciałabym zobaczyć ambesed i spojrzeć na siedzącą tam Eistaę.

— Radość z prowadzenia po skończeniu jedzenia. Czy można poznać imię czcigodnego gościa?

— Vaintè. A twoje?

— Opsotesi.

Popołudnie było gorące, wybrały więc ocienione uliczki, idąc od rzeki do leżących za nią wzgórz, a potem do ambesed. Tymczasem minął już południowy żar i ambesed było pełne ruchu.

— Wspaniałe — powiedziała Vaintè z kontrolerami wielkiego podziwu. Opsotesi wygięła się z radości.

Ambesed zajmowało dużą polanę okoloną wysokimi drzewami. Przez jej środek płynął strumień czystej wody, jego nurt wił się łagodnie. Brzegi potoku spinały błyszczące metalowe mostki ozdobione kłębami drutu z nanizanymi lśniącymi kamieniami.

Vaintè i jej nowa znajoma stanęły wśród wielu innych Yilanè w publicznej części ambesed. Niektóre piły ze strumienia, inne opryskiwały się dla ochłody. Na drugim brzegu było przestronnie. Zielona trawa rosła tam bujnie. Stały wśród niej małe grupki Yilanè, największa otaczała siedzącą w zaszczytnym miejscu eistaę.

— To ambesed dorówuje Eistai — stwierdziła Vaintè. — Wzrasta mój szacunek dla waszej Eistai, gdy na to patrzę.

— Dwa razy z nią rozmawiałam — powiedziała z dumą Opsotesi. — Umiem mówić i przenoszę wiele wiadomości.

— Pochwała-zdolności. Opowiedz mi o tych wiadomościach, bo musiały być ważne, skoro wysłuchała ich sama eistaa.

— Po wielokroć ważne. Stałam na nabrzeżu, gdy przypłynęło uruketo z bardzo znacznymi Yilanè. Przekazałam wielkiej Eistai ich imiona.

— Yilanè o wielkim znaczeniu, wspaniała Eistaa — powiedziała Vaintè, powtarzając imiona dla ukrycia znudzenia. Opsotesi mówiła dobrze, lecz nie potrafiła niczego więcej, nigdy nie zajdzie wysoko. Ale przynajmniej znała miasto. — Co jeszcze przekazałaś Eistai?

— Mroczną sprawę — poruszyła ciałem, wspominając ją niechętnie. — Obca przybyła do miasta. Kazano mi uważać na nią…

Przerwała i zesztywniała, potem wyraziła wątpliwość, rozpoznanie-jasność. Vaintè przemówiła stanowczo:

— Opsotesi, mówisz do mnie zagadkami. Dlaczego?

— Przeprosiny! Wątpliwość z głupoty. Jesteś obcą — ale nie możesz być tą obcą. Tamta jest… — Znów zamilkła, poruszając się ze strachem. Vaintè wyraziła przyjaźń i ciekawość. Zaczęła coś podejrzewać. Opsotesi ciągle milczała, więc zaczęła ją zachęcać.

— Wiem o odrzuconych. Nie jestem jednak jedną z nich, pogardzam nimi. Mów więc — powiedziano ci o Córach Życia?

— Tak! Przeprosiny za strach. Vaintè jest nade mną, przewyższa mnie pod każdym względem. O tej sprawie mówiłam. Był gniew, uciekłyśmy.

Vaintè uspokoiła ją, pochwaliła siłę i umiejętność mówienia. Potem zdecydowała, co ma zrobić.

— Przybyłam z daleka, miła Opsotesi i jestem zmęczona. Nie na tyle jednak, by nie spełnić swego obowiązku i nie wyrazić swej wdzięczności waszej Eistai ze przyjemności doznane w tym mieście.

Opsotesi rozdziawiła buzię jak fargi.

— Zrobisz to? Zwrócisz się do niej nie przywołana?

— Przemówi do mnie, jeśli zechce. Ja tylko się jej pokażę.

Vaintè zdecydowanie wyprostowała plecy, w oczach płonęła jej wiedza. Opsotesi pożegnała się z nią jak najniższa z najniższych, na co Vaintè odpowiedziała nieznacznym ruchem. Podczas marszu Vaintè inne Yilanè milkły i usuwały się na bok. Stanęła na błyszczącym mostku, chwaląc go głośno, i poszła dalej. Otaczające Eistaę zauważyły zbliżanie się Vaintè, lecz nie uczyniły najmniejszego ruchu. Dumne ze swych pozycji, nie porzucały ich tak łatwo. Przybyła nie zaprotestowała. Usiadła powoli na ogonie, układając ręce w znaku pełnej szacunku prośby o uwagę.

Ciekawość obcej przemogła w końcu dumę. Najbliższa, gruba Yilanè z purpurowym wzorkiem na rękach i wielkim brzuchu spojrzała chłodno na siedzącą. Potem zwróciła ku niej głowę, kołysząc się i pytając z wyższością.

— Wytłumacz obecność, najwyższa do najniższej.

Vaintè rzuciła jej jedno pogardliwe sporzenie, potem znów zwróciła wzrok na Eistaę. Pierś grubaski poczerwieniała, nie przywykła do tak niegrzecznego traktowania. Saagakel, bardzo rozumna Eistaa, dostrzegła to zdarzenie i radowała się nim. Patrzyła, lecz się nie wtrącała. Ostuku była gruba i leniwa, przydałoby się jej zmniejszenie pozycji i wagi.

— Żądanie odpowiedzi od obcej! — rozkazała Ostuku. Vaintè spojrzała na nią zimno i przemówiła z minimum ruchów, odprawiając tamtą.

— Rozkazują mi tylko najwyższe. Rozmawiam tylko z uprzejmymi.

Ostuku gapiła się na nią z gniewem i zmieszaniem. Pewność przybyłej była niewątpliwa, zachowanie śmiałe. Odwróciła się od Vaintè, nie chcąc dalej rozmawiać.

— Wybitna Yilanè — pomyślała Saagakel, przekazując oczywiście swą opinię innym. Dostrzegła ją i Vaintè, wyraziła następnie pełne szacunku podziękowanie, radość z obecności. Wszystkie teraz na nią patrzyły. Dojrzała to, wstała i przemówiła:

— Przeprosiny, Saagakel, Eistao mocy. Nie zamierzałam narzucać się swą obecnością, chciałam tylko nasycić się wspaniałościami twego ambesed, twą własną potęgą. Odchodzę, bo wywołałam zamieszanie.

— Mile widziane, bo dziś było bardzo nudno. Podejdź bliżej, opowiedz o sobie i o odwiedzinach Yebéisku. Vaintè spełniła polecenie, zbliżając się do eistai.

— Jestem Vaintè, była eistaa Alpèasaku. — Podając nawę miasta, dodała kontrolery posępności i końca. Saagakel odpowiedziała wiedzą-o-okolicznościach.

— Słyszałyśmy o twoim mieście i tych, które tam zmarły. Zabójcze ustuzou, wydarzenie wielce nieszczęśliwe.

— Szczęście powróciło. Ustuzou odegnano, miasto znów należy do Yilanè — bo Ikhalmenets przeniósł się do Alpèasaku. Saagakel wyraziła wiedzę-i-pamięć.

— Słyszałam o tym wielkim wydarzeniu od przybyłych tu z Ikhalmenetsu na uruketo. Słyszałam też o tej, która wypędziła ustuzou. Dziwny zbieg okoliczności, bo owa Yilanè również nosiła imię Vaintè.