Vaintè opuściła oczy i próbowała mówić pokornie, lecz niezbyt jej to wyszło.
— Jest tylko jedna mało ważna Yilanè o imieniu Vaintè. Saagakel wyraziła wielkie zadowolenie.
— Po dwakroć cię witam w moim mieście. Musisz mi opowiedzieć o leżącym za oceanem nowym lądzie Gendasi*, o wszystkim, co się tam działo. Usiądź tuż przy moich prawych kciukach i mów do nas. Posuń się, gruba Ostuku, zrób miejsce naszej nowej towarzyszce.
ROZDZIAŁ XXII
Vaintè chodziła odtąd co dzień do ambesed i dołączała do kręgu zaufanych eistai. Z radością ponownie przyglądała się życiu wielkiego miasta, przedstawianym Saagakel kłopotom, jej rozkazom. Eistaa łatwo udzielała władzy innym, lecz jedynie w ograniczonym zakresie; przygotowanie tego pola, przeniesienie tych zwierząt, usprawnienie połowu ryb. Nie doglądała pracujących dla niej, czekając na raport o pomyślnym wykonaniu zadania. Zawsze go otrzymywała, ponieważ te Yilanè, które nie wypełniały dokładnie jej poleceń, nigdy już nie pojawiały się w części ambesed przeznaczonej dla rządzącej. Vaintè podziwiała tę taktykę, jak również trudniej dostrzegalny fakt, iż żadna z pomocnic nigdy nie otrzymała władzy obejmującej więcej niż jedno zagadnienie i na czas nieograniczony. Saagakel była eistaą i uważała, by nikt inny nie miał doświadczenia czy okazji do zajęcia jej miejsca.
Po zakończonym dniu eistaą kąpała się w sadzawce ciepłej wody, ukrytej wśród drzew za jej miejscem potęgi. Po odświeżeniu się i umyciu jadła z wielką przyjemnością przynoszone jej mięso. Potem przeważnie polecała Vaintè opowiadać o dalekim, zamorskim Gendasi*, o wyrosłym, należącym do Yilanè Alpèasaku, spalonym i zajętym przez ustuzou, a w końcu odzyskanym. Vaintè miała tyle do przekazania, że mogła swobodnie wybierać zakres i sposób mówienia. Słuchające nie dostrzegały luk w jej opowieści, bo otrzymywały oddzielne, pełne fragmenty. Przyjmowały je z ciekawością, grozą, podziwem i wdzięcznością. Jak i Vaintè pragnęły, by opowieść ciągnęła się bez końca, by mogły wtedy czerpać z niej więcej przyjemności.
Vaintè z kolei starała się jak najwięcej dowiedzieć o mieście i eistai. Po długim okresie milczenia mówienie i słuchanie bardzo ją radowały. Omijając bolesne wspomnienia, leczyła swe rany. Yebéisk był wspaniałym miastem. Jak we wszystkich innych jego centrum stanowiło ambesed. Wokół niego rosło drzewo miasta, złożona siatka życia, karmiąca i tworząca jego tkankę. Z jednej strony było morze z plażami narodzin, w pozostałych aż do najdalszych wałów miasta ciągnęły się pola i gaje. Przed zwierzętami z dzikiej dżungli broniły żywe ściany z drzew i trujących roślin oraz takie wielkie i niepokonane stworzenia, jak neniteski i onetsensasty, żywe skamieliny z minionych epok. Wał kończył miasto. Dalej roztaczały się góry, pustynie i suche równiny, nieodpowiednie dla Yilanè, obejmujące bezkresne odległości, nie objęte żadnymi mapami i niemal nieznane. Mało kto znał przecinające je szlaki. Za nimi, w miejscu o odpowiedniej glebie i klimacie, zaczynał się nowy wał i następne miasto. Na całym wielkim kontynencie Entoban* pomiędzy miastami Yilanè ciągnęły się dzikie pustkowia.
Pewnego dnia z bezkresnej dżungli przybyła bardzo doświadczona łowczyni imieniem Fafnepto. Nie pochodziła z Yebéisku ani z żadnego innego znanego tu miasta, bo wędrowała stale od jednego do drugiego. Fafnepto dopiero co przybyła z daleka i wszystkie słuchały jej z wielkim przejęciem.
— Wróciłaś, Fafnepto — powiedziała Saagakel z kontrolerami podziwu.
— Jak zapowiadałam, Eistao. — Dotknęła nogą leżącego na trawie pojemnika. Wysoka i silna, o skórze pokrytej licznymi bliznami, przypominała Vaintè bardzo jej kiedyś bliską stronniczkę i przyjaciółkę, Stallan. Ona też była łowczynią, podobieństwo nie było dziełem przypadku. Fafnepto miała jednak cechę odróżniającą ją od wszystkich Yilanè. Jakieś zwierzę, o którym nigdy nie mówiła, a nikt nie ośmielił się o to zapytać, rozdarło jej głowę i klatkę piersiową, pozostawiając wielką, długą bliznę przecinającą całą twarz. Nie miała lewego oka, lecz opowiadano, iż lepiej widzi jednym niż inne dwoma, co na pewno było prawdą.
— Przyniosłam to, o co prosiłaś, Eistao. Jaja są tutaj. Saagakel wyraziła wdzięczność i zadowolenie.
— Fafnepto, przewyższająca wszystkie Yilanè siłą i mądrością, czy mówisz o jajkach okhalakxa? — Na potwierdzenie Fafnepto odpowiadała ogromną radością, podzielaną przez wszystkie słuchające z wyjątkiem Vaintè.
— Nic nie wiesz o okhalakxie? — spytała Saagakel.
— Przeprosiny za niewiedzę — odparła Vaintè.
— Brak informacji zostanie pewnego dnia zastąpiony przyjemnością. To jedno ze starszych zwierząt, występuje tylko w kilku miastach. Silnej budowy, o mocnej czaszce i, co najważniejsze, smacznym mięsie. Miałyśmy małe stadko, powoli dorastało, lecz padło od jakieś choroby. Fafnepto zmieniła tragedię w szczęście, za co miasto jest jej bezgranicznie wdzięczne. Spełni każdą jej prośbę.
— Mam jedną — odparła prosto Fafnepto, szorstko, lecz bez niegrzeczności. Zwróciła bystre oko na Vaintè. — Słyszałam, że ten gość ma wielką wiedzę o leżącym za morzem lądzie Gendasi*, o żyjących tam ustuzou i innych zwierzętach. Chciałabym o nich pomówić.
— Moja wiedza jest twoją — powiedziała Vaintè, a Saagakel pochwaliła ją za lojalność i sprawność mówienia. Fafnepto odeszła od grupy i ruszyła wzdłuż strumienia.
— Znane mi ustuzou są małe i pokryte futrem — powiedziała Fafnepto. — Słyszałam, że w Gendasi* żyją inne.
— Oprócz takich, jakie znasz, są także większe, z rozgałęzionymi rogami, bardzo dobre do jedzenia. Trzymamy je w mieście dla mięsa. Są i inne, o pewnej inteligencji i dużej przebiegłości. Jadowite stworzenia, zasługujące jedynie na śmierć. To one zniszczyły Alpèasak, który teraz wyrósł na nowo.
— Słyszałam o nich. Czy są Yilanè?
— Nie. Podobno porozumiewają się między sobą, lecz nikt nie może ich zrozumieć. Jedno bardzo niszczycielskie stworzenie było kiedyś Yilanè.
Na wspomnienie Kerricka ciało Vaintè zareagowało ruchami wielkiej odrazy i nienawiści. Były tak silne, że musiała stanąć i umilknąć, by móc się znów opanować. Fafnepto czekała cierpliwie, aż Vaintè znacznie mówić dalej.
— Widziałaś, co do niego czuję. To jedno ustuzou zniszczyło wszystko, co stworzyłam.
— Zabiję je dla ciebie, gdy tylko znajdę. Vaintè poczuła bardzo ciepłe uczucia dla tej mocnej, zeszpeconej blizną Yilanè i wyraziła je w sposobie mówienia.
— Wierzę ci, silna Fafnepto, i dziękuję. Opowiem ci wszystko, co wiem o zwierzętach i Gendasi*, bo jest tam pod wieloma względami inaczej.
Fafnepto była dobrą słuchaczką i wtrącała się tylko po to, by prosić o bliższe wyjaśnienie szczególnie interesujących punktów. Vaintè mówiła o rzeczach, o których nawet nie myślała od czasu powrotu do Entoban*. Uspokajało to ją i dawało jeszcze większą radość z mówienia. Pod koniec zawahała się i Fafnepto zauważyła chęć zadania pytania.
— Jeśli Vaintè czegoś ode mnie chce — niech powie.
— Nie chodzi o chęć, lecz o coś więcej niż ciekawość. Możesz ją zaspokoić, ponieważ jesteś z tego, jak i z innych miast. Yebéisk przyjął mnie dobrze, mam zaszczyt często rozmawiać z Eistaą. Panuje tu swoboda mowy, ale jednego tematu nikt nie porusza. Pomija się coś, co prawdopodobnie istnieje. Pomija tak wyraźnie, że o tym nie słyszałam. Czy mogę z tobą porozmawiać na ten temat?
— Na jaki?
— Cór Życia.
Łowczyni dała znak milczenia, nim jeszcze Vaintè dopowiedziała tę nazwę. Rozejrzała się na wszystkie strony, sprawdzając, czy nikt nie był na tyle blisko, by je słyszeć, a potem zaprowadziła Vaintè na ubocze, do zalanego słońcem miejsca za niskim żywopłotem, gdzie nie było nikogo.