Выбрать главу

— Nic nie słychać — powiedział radoście i polał wodą mokrą glinę. — Czy spróbujemy teraz?

— Kerrick nam pomoże.

— To dzielny łowca — napije się pierwszy.

— Nie taki dzielny — odparł Kerrick, cofając się o krok. — Wy zrobiliście porro i powinniście najpierw się napić.

Morgil przeciął splecione trzciny, które mocowały pokrywę z liści, a Hanath odrzucił je na bok. Pochylił się następnie nad wylotem dzbana i powąchał zawartość, by odwrócić się z uśmiechem.

— Na razie pachnie dobrze.

— Ostatnim razem pachniało lepiej — przypomniał mu ponuro Morgil — a potem chorowaliśmy dwa dni.

Na to wspomnienie obaj z wahaniem zanurzyli w dzbanie gliniane kubki. Morgil usiadł ostrożnie i nie pił, obserwując, jak Hanath wącha porro i nabiera odrobinę do ust. Skrzywił się najpierw, a potem szeroko uśmiechnął.

— Najlepsze z tych, jakie robiliśmy! Równie dobre jak mandukto, a nawet lepsze. — Połknął resztę napoju, westchnął i czknął z zadowoleniem. Morgil wypił pośpiesznie swą porcję. Kerrick posmakował porro z wahaniem.

— Równie dobre, co u Sasku — przyznał. — Lepsze, bo jest tutaj, a nie w odległej dolinie.

Odpowiedzieli mu tylko szybkim łykiem.

Po trzecim kubku Kerrick stwierdził, że coraz chętniej słucha głupich żartów Hanatha, były mniej głupie niż zwykle, a nawet naprawdę śmieszne. Śmiał się tak bardzo, że wylał większość zawartości czwartego kubka i musiał napełnić go na nowo. Pijący dwa razy szybciej od pozostałych Morgil położył się na trawie, zamknął oczy i zaczął chrapać. Kerrick napił się jeszcze trochę i odstawił kubek. Zaczynał rozumieć, dlaczego mandukto piją porro tylko przy specjalnych okazajach. Hanath mruczał coś do siebie, śmiał się z własnych żartów, nie zauważył nawet, jak Kerrick wstał z trudem na nogi i odszedł. Znów padało, lecz nie przejmował się tym.

Szedł powoli między porozrzucanymi namiotami, radując się gwarem i ruchem tego miejsca. Szare pióropusze dymu wzbijały się z dymników, niknąc w deszczu. Jakaś kobieta zawołała inną, ktoś się nagle roześmiał. W pobliżu leżała mała, przekopana łączka, kępy traw były wyrwane i wyrzucone na bok. Kobiety same to robiły, łowcy uważali tę pracę za nieodpowiednią dla siebie, a teraz uważnie sadziły ziarna charadisu przyniesione przez Malagen z doliny Sasku. Wszystkim kobietom podobała się miękkość tkanin robionych z włókien charadisu i chętnie przy nim pracowały. Łowy udały się wspaniale i jedzenia wystarczyło dla wszystkich, tak iż miały dość czasu na zajmowanie się roślinami. Tkaniny i mocne naczynia, to dobrze, że Tanu poznali tajemnice Sasku. Herilak wyszedł z namiotu na widok Kerricka i przywitał go radośnie.

— Czy łowy się udały? — zapytał.

— Nie byłeś na nich?

— Znalazłem na północy ślady pary wielkich murgu. Śledziły mnie ze śmiercio-kijem.

— Nie choruje?

— Doglądam go, chronię przed innymi, dobrze karmię. Zabiłem oba murgu. Nim odszedłem, zajęli się nimi padlinożercy.

— Za mocno padało jak na łowy. Nic nie przyniosłem. Innym lepiej się powiodło. Wszystkie śmiercio-kije mają się dobrze. Pytałem pozostałych.

Strach nigdy nich nie opuszczał, musiał byś stale kojony. Śmiercio-kije były dla nich życiem. Kerrick odwrócił się zbyt gwałtownie i musiał oprzeć się o drzewo. Herilak patrzył na niego z troską.

— Jesteś chory?

— Nie, ale napiłem się nowego porro.

— Rozumiem. Sam je kiedyś piłem. Ci dwaj wkrótce zginą, jeśli nie przestaną.

— Nowy dzban jest bardzo smaczny.

Usłyszeli kobiecy głos wołający ich imiona i ujrzeli Merrith nadchodzącą z owiniętym w liście pakunkiem. Otworzyła go, pokazując dymiące bulwy.

— Pieczone w ognisku — powiedziała. — Wykopałam je wczoraj.

Przełamali czarną, spaloną skórkę, parząc przy tym palce, i zjedli słodki środek. Pokiwała z radością głową na ich pochwalne pomruki. Ucieszyło to Kerricka, choć inni przyjmowali to jako coś zwykłego. Dla niego życie sammadu było czymś nowym i sprawiającym wielkie zadowolenie. Dobrze było w sammadzie rozmawiać, jeść — i pić! Nie zaznał tego nigdy w swym samotnym życiu, tym bardziej więc wszystko doceniał.

Wkrótce ujrzy Nadaske, bardzo dawno go już nie odwiedzał. Myśl o nim przyszła nie przywoływana, przyjął ją niechętnie. Skoro wszystko idzie tak dobrze, dlaczego trapi się niewygodami przyjaciela? Czemu nie raduje się swoim szczęściem? Staje się chyba taki sam jak stary Fraken, którego bardziej cieszą skargi niż przyjemności. Nie, chodzi o coś innego. Jest przywiązany do samca Yilanè, rozumie dobrze jego samotność. Jest tu wśród obcych, tak jak Kerrick był między Yilanè. Musi go odwiedzić. Wkrótce.

— Weźcie jeszcze — zachęcała Merrith.

— Oczywiście. — Jadł ze smakiem, zapominając natychmiast o Nadaske. Życie w sammadzie było bardzo przyjemne.

Dopóki nie zachorują śmiercio-kije. Ta mała troska nigdy go nie opuszczała.

Herilak odwrócił się na dźwięk swego imienia, otrzepując z palców spalone skórki. Wołał go chłopiec-bez-imienia, poważny jak zawsze.

— Alladjex jest bardzo chory, z trudem oddycha. Boję się, że umiera.

Nauczył się znakomicie maskować swe uczucia. Po śmierci Frakena chłopiec przejmie jego imię, zostanie nowym alladjexem. Niewątpliwie bardzo tego pragnął, kończyło to jego naukę i służbę, lecz mimo to niczego po sobie nie pokazywał.

— Musimy posłuchać, co powie — stwierdziła Merrith ściszonym głosem. Niezbyt lubiła Frakena, jego okłady i przepowiednie, lecz wszyscy wiedzieli, jak bardzo ważne są słowa umierającego. W obliczu śmierci nikt nie kłamie. Często umierający widzieli rzeczy nieznane żywym. Ostatnie słowa są bardzo ważne. Ruszyli za chłopcem.

Inni z sammadu już tam byli, ciągle napływali nowi. Futra i skóry leżały przy ogniu. Gdy weszli, Fraken słabo zakasłał, miał wychudłą, ściągniętą twarz i zamknięte oczy; może nic już nie powie. Chłopiec-bez-imienia pochylił się nad nim i coś szepnął do ucha. Fraken mruknął, otworzył oczy i spojrzał na stojących w milczeniu. Zakasłał ponownie i chłopiec starł mu krew z ust.

— Jesteście tu, bo umieram. Przedtem mówiłem wam różne rzeczy i słuchaliście. Teraz umieram i słuchacie. Ten chłopiec, który zostanie Frakenem, wie, jak czytać przyszłość z sowich wypluwek. Słuchajcie go, bo wyuczyłem go dobrze. Słuchajcie teraz mnie, bo widzę wyraźnie, jak nigdy przedtem…

Przerwał, kaszląc długo, a potem leżał, aż odzyskał trochę sił.

— Unieście mnie — powiedział, znów miał krew na brodzie. Chłopiec podparł mu głowę, tak iż mógł przez ognisko widzieć milczący, przypatrujący mu się krąg. Przyjrzał się Herilakowi, potem Kerrickowi i skrzywił w gniewie twarz.

— Jesteśmy na ziemi murgu, i to jest złe. Powinniśmy być w górach, w śniegu. Tam powinniśmy być. Daleko od murgu, daleko od myśli o murgu, czynów murgu, widoku murgu, działających jak murgu.

Niektórzy zerkali na Kerricka i szybko odwracali wzrok od jego nieruchomej, niczego nie zdradzającej twarzy. Starzec zawsze go nienawidził, wiedział o tym. Umierając nie mówił prawdy, lecz mścił się. „Umrzyj szybko — pomyślał Kerrick. — Nie będzie nam cię brakowało.”

— Żyjąc wśród murgu, staniemy się tacy jak one. Jesteśmy Tanu. Wracajmy w góry, do starych zwyczajów.

Zamknął w bólu oczy i znów się rozkasłał. Już ich nie otworzył, choć jeszcze żył. Kerrick czekał z innymi. Choć nienawidził starca, nie ośmielił się teraz okazać swych uczuć. Ściemniało się i chłopiec-bez-imienia podsycił ogień. Dym otulił Frakena, lecz ten nie zakasłał. Herilak pochylił się i dotknął szyi starego, potem otworzył mu jedno oko, zamknął je i wstał.