Odwróciła się i spojrzała na dwie dalekie postacie. Widziała ruchy ich kończyn, ale nie rozumiała niczego z rozmowy. Jakie są rozkazy dla Fafnepto? Vaintè nie posiadała niczego, ale gdyby coś miała, władzę, pozycję, to oddałaby wszystko za możliwość podsłuchania toczącej się w oddali rozmowy. Nie mogła jednak tego uczynić. Odwróciła się i ruszyła szybko za dowódczynią uruketo.
Musi dopilnować, by oprócz żywności i wody zabrano na pokład hèsotsany.
ROZDZIAŁ XXV
— Już tu byłam — powiedziała Vaintè. — Bardzo dawno temu. A może w poprzednim życiu. Stałam tu, gdzie teraz. Na twoim miejscu, Fafnepto, znajdowała się dowodząca uruketo. Już nie żyje. Nazywała się Erafnaiś. Od dawna o niej nie myślałam. Jej uruketo zginęło razem z nią.
To był łatwy rejs. Trochę padało, ale obeszło się bez sztormu. Inne stale spały, lecz Vaintè przebywała przeważnie tutaj, na wierzchołku płetwy. Jej kciuki, zaciśniąte kurczowo na pomarszczonej skórze, czuły faliste ruchy zwierzęcia prującego morze, popychanego mięśniami potężnego ogona. Każdy ruch zbliżał je do Gendasi*, z którego dwukrotnie została wygnana. Trzeciego razu nie będzie. Z mrocznego wnętrza wynurzyła się Fafnepto i stanęła obok, ciesząc się gorącym słońcem. Nie mówiła dużo, ale była dobrą słuchaczką. Pragnęła dowiedzieć się wszystkiego o nowym kontynencie i szanowała wiedzę Vaintè, którą ta chętnie się dzieliła.
Zmrużonymi do wąskich szparek oczyma wpatrywała się Fafnepto w jaskrawe słońce, osłoniła je jeszcze dłonią, wskazując na horyzont.
— Coś tam widzę, daleko na wodzie. Kilka zarysów. Czy to wyspa?
— Tak. Wczoraj, gdy byłaś w środku, minęliśmy dużą wyspę. Ją pierwszą się widzi po pokonaniu oceanu. Teraz zbliżamy się do łańcucha wysepek. Nazywają się zgodnie ze swoją naturą. Alakas-aksehent, ciąg złotych, rozsypanych kamieni. Ich piaski i okoliczne wody są ciepłe przez okrągły rok. Wysepki te ciągną się w jednej linii aż do lądu. Tam znajdziemy miasto Alpèasak. To miejsce musimy ominąć, tam na pewno nie zawinęło poszukiwane przez nas uruketo.
— Czy one mogą być na tych wysepkach?
— Nie sądzę. Słyszałam, że mało co tam rośnie, brakuje wody. Uciekinierki szukały brzegu ze zwierzyną, na którą można polować.
— Rozumiem. Czy wiesz, żeby polować na jakieś zwierzę, trzeba myśleć tak jak ono?
— Nigdy przedtem o tym nie słyszałam, ale teraz ci wierzę. I dziękuję. Polując na zbiegłe Yilanè, musimy myśleć jak one.
— Musisz spróbować myśleć jak te, na które polujesz. Wiele razy rozmawiałam z uczoną imieniem Ambalasei. Rozumiem tę część jej myśli, która czuje to co ja, chęć poznania wszystkich żywych stworzeń. Przynosiłam jej okazy, odpowiadałam na pytania. Nie rozumiem jednak, dlaczego uwolniła więźniarki, pomogła im w ucieczce.
— Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Jest dla mnie niepojęte, by jakakolwiek rozumna Yilanè pomogła z własnej woli Córom Śmierci. Mogę ci jednak opowiedzieć o Enge, ich przywódczyni. Ma potężną inteligencję, choć teraz bardzo wypaczoną.
— Skoro przewodzi — dokąd by je zaprowadziła?
— To bardzo ważne pytanie, na które musimy znaleźć odpowiedź. Mając ją, trafimy na nasz łup.
— Czy popłynęłaby na wspomnianą przez ciebie wielką wyspę, którą minęłyśmy wczoraj?
— Maninlè? Nic o niej nie wiem, znam tylko nazwę, ona wiedziałaby jeszcze mniej…
Vaintè zamilkła nagle, odwróciła się i spojrzała na spienione wody za uruketo, potem w dal. Wreszcie odwróciła się do Fafnepto ze znakiem szacunku i wdzięczności.
— Jesteś rzeczywiście łowczynią, wypowiedziałaś naprawdę ważną myśl. Musimy posłać po dowódczynię. Nie słyszałam, by ktokowiek odwiedził tę wyspę, ale to o niczym nie świadczy. Musimy przeszukać jej wybrzeża. Jeśli będzie tam uruketo, to je znajdziemy.
Gungul zgodziła się natychmiast. Towarzyszące i karmiące uruketo enteesenaty zawróciły bardzo szybko, ono natomiast musiało dokonać długiego, powolnego zwrotu. Enteesenaty wyskakiwały nad wodę, wpadały w nią z pluskiem, płynęły aż do zmroku. W nocy unosiły się na fali, jak i ich ogromny towarzysz, a rankiem razem podpłynęły do piaszczystych brzegów wyspy.
— Góry i dżungle — powiedziała Vaintè. — Świeża woda i dobre łowy. To może być schronienie. Musimy przeszukać całe wybrzeże.
— Ile czasu potrwa okrążenie wyspy? — spytała Fafnepto. Gunugul okazała brak wiedzy-zależność od wielkości.
— Co najmniej kilka dni.
— W takim razie wysiądę na brzeg, na tym przylądku — powiedziała Fafnepto. — Zbyt długo już jestem na oceanie, poza lasem. Bardzo pragnę ujrzeć zwierzęta tej strony Ziemi. Będę tutaj, gdy wrócicie.
— Zabierzesz ze sobą żywność? — spytała Gunugul.
— Tylko hèsotsan. Przed waszym powrotem przygotuję świeże mięso.
Trzymając wysoko broń łowczyni ześlizgnęła się do wody i bez trudu dotarła na brzeg. Uruketo płynęło wzdłuż brzegu, przebywające stale na płetwie Vaintè i dowódczyni przyglądały się uważnie mijanym plażom i zboczom. Trudno się było spodziewać, że tak łatwo i szybko odnajdą swój łup. Mimo wszystko łowy rozpoczęty się. Vaintè nie czuła się już pasażerką.
Napotykały zatoczki i naturalne porty; badały wszystkie. Gdy po dwóch dniach okrążyły kraniec wyspy, uruketo musiało porzucić prąd, w którym dotychczas płynęło.
— Z południa płynie tu ciepła woda — powiedziała Gungul. — Stworzenia lubią ciepło. Patrz tam, na skraju nurtu ma inny kolor. Przypomina rzekę na oceanie. Płynąc wzdłuż prądów, znajdujemy nasz kurs.
Vaintè patrzyła na brzeg, ledwo słysząc słowa dowódczyni.
— Czy na południe od tej są inne wyspy? — spytała Gunugul. — Na mojej mapie nie są zaznaczone. Czy te tereny były badane?
— Nic nie wiem o dalszych wyspach. Na pewno ich nie widziałam, gdy tędy przepływałam.
— Może powinniśmy poszukać dalej na południe — stwierdziła Gunugul, patrząc na pusty ocean. Vaintè wraz z nią spoglądała na błękitne wody i wał białych chmur na horyzoncie. Dalej na południe? Mogą tam być inne wyspy. Zawahała się przez chwilę, potem okazała stanowczość postanowienia.
— Tam nic nie ma. Przewodząca im Enge zna wybrzeże na pomocy i w tym kierunku by uciekła. Wpierw jednak musimy okrążyć wyspę. Jeśli ich tu nie znajdziemy, popłyniemy na północ. Tam odnajdziemy te, których szukamy.
„I tych, których ja szukam.” Jej ciało zesztywniało, myśli płynęły swobodnie. Była tu na rozkaz Saagakel, ma odszukać Enge, uczoną Ambalasei i uruketo. W tej pogoni działała zgodnie z wolą eistai. Ale jest tam i Kerrick, znajdzie go. Nienawidziła go równie mocno co i Córy. Może jeszcze silniej, bo dwukrotnie zdołał ją pokonać. Nie będzie trzeciego razu. Gdy go znajdzie, to będzie koniec.
Mały roślinożerny marag wisiał na drzewie zaczepiony za zadnią łapę. Kerrick wypatroszył go do końca, potem odciął luźną tylną łapę. Była dobrze umięśniona i na pewno smaczna. Owinął ją w wielki liść, który spiął cierniami. Potem wytarł o trawę krzemienny nóż, zebrał zakrwawione kawałki skóry i zaniósł je do jamy pod drzewami. Muchy wzbiły się chmarą, gdy dorzucił skóry do kości i innych odpadków. Odpędził owady i poszedł wymyć ręce w pobliskim strumieniu.
Gdy doszedł do namiotu, zobaczył, że jest nadal pusty. Armun nie wróciła jeszcze z dzieckiem. Zaniepokoiło go, że przyjął to z ulgą. Jeśli chce odwiedzić Nadaske, to innym nic do tego. Oczywiście, tak nie było. Armun nie sprzeciwiała się już głośno tym wizytom, ale jej milczenie było równie wymowne, jak słowa. Bardziej wymowne i dłuższe, gdy zabierał z sobą Arnwheeta. Nie robił tego od bardzo dawna, może ze względu na to, co to ze sobą pociągało. Dzisiaj go weźmie. Chłopiec bardzo dobrze strzelał z łuku; może coś upoluje. Sam weźmie jedynie hèsotsan dla obrony przed drapieżnikami i zostawi całe łowy Arnwheetowi. To ósme lato chłopca; wkrótce dostanie większy łuk.