Выбрать главу

Biorąc hèsotsan z jego futrzanego gniazdka, poczuł jak zawsze drobny lęk. Nieruchomy i żywy — czy też milczący i martwy? Pyszczek otworzył się, gdy go potarł, zęby chwyciły powoli kawałek mięsa. Kerrick chwyciwszy związane mięso, poszedł szukać swego syna.

Chłopców zawsze było łatwo znaleźć, wystarczyło posłuchać ich piskliwych krzyków. Byli teraz na brzegu niedaleko bagna, wrzeszczeli z radości. W jedną z ich pułapek złapał się duży ptak. Nie mógł uciec, bo do linki przywiązany był ciężki kloc, lecz ciągle syczał i bił wściekle skrzydłami. Dwaj chłopcy siedzieli na przewróconej do góry dnem łodzi, ssąc palce pokaleczone ząbkowanymi krawędziami dziobu ptaka. Arnwheet przywitał ojca krzykiem radości.

— Złapaliśmy go, atta, sami, gdy przyszedł paść się na trawie. Czy nie jest tłusty?

— Bardzo. Ale czy na pewno nie on was złapał? Wydaje się bardzo żywy.

— Zabij go, sammadarze — zawołał jeden z chłopców, a inni się przyłączyli. Ptak spojrzał na niego czerwonym okiem i znów syknął. Kerrick uniósł hèsotsan, ale używał go teraz wyłącznie do zabijania drapieżnych murgu. Wręczył broń Arnwheetowi, który wziął ją z dumą.

— Trzymaj tak, jak ci pokazałem, i nie dotykaj tego miejsca.

— Wiem, wiem.

Chłopiec wypiął pierś, inni przyglądali mu się z radością, podczas gdy Kerrick wyciągnął nóż i ostrożnie okrążył ptaka. Ten zwrócił się ku niemu z szeroko otwartym dziobem. Jeden z chłopców rzucił w niego kamieniem. Ptak odwrócił głowę, a Kerrick chwycił go za szyję i szybko podciął gardło. Zwierzę opadło, tworząc kupkę zakrwawionych piór. Chłopcy krzyknęli jeszcze głośniej i podbiegli do niego. Kerrick wziął hèsotsan od syna.

— Niosę to mięso dla Nadaske. Pójdziesz ze mną? Arnwheet skrzywił się i rozejrzał. Dobrze się tu bawił. Kerrick spojrzał na łódź chłopców.

— Pływałeś już w niej?

— Tylko po bagnie. Sammadarzy powiedzieli, że nie wolno nam wypływać dalej. Dwaj chłopcy nie posłuchali. Zostali tak zbici, że aż ryczeli.

— To bardzo dobrze, że twój ojciec jest sammadarem i nie musisz się martwić o lanie. Biegnij po swój łuk, popłyniemy łodzią na wyspę. Zapolujemy tam.

Teraz nie było już sprzeciwów. Kerrick położył ostrożnie hèsotsan na trawie, potem przewrócił łódkę. W środku była nierówna i siedziała na wodzie dziwnie skrzywiona. Najważniejsze, że pływała. Obok leżały dwa wiosełka, a raczej ledwo spłaszczone kawałki gałęzi, ale wystarczą im. Były tam też puste tykwy do wylewania wody, na pewno się przydadzą. Lepiej zrobią, jak będę się trzymać blisko brzegu. Zepchnął łódkę na głębszą wodę, wziął hèsotsan i wsiadł ostrożnie. Przesuwał się w niej tak długo, aż łódka unosiła się mniej więcej prosto.

— Czyż to nie wspaniała łódź? — zawołał nadbiegający Arnwheet. Wpadł do wody i omal nie spowodował wywrotki przy wsiadaniu. Kerrick szybko opanował sytuację i wskazał na tykwy.

— Nabrała wody. Wylej ją i staraj się zbytnio nie wiercić.

Musiał ostrożnie zanurzac wiosła, bo łódka była bardzo wywrotna. Arnwheet siedział dumnie na dziobie i wykrzykiwał niepotrzebne rady, gdy płynęli wzdłuż brzegu. Trzymał łuk w pogotowiu, lecz zwierzyna dawno już przed nim umknęła. Kerrick okrążył wyspę i przebył wąski kanał do mniejszej wysepki na oceanie. Arnwheet niemal ich wywrócił przy wyskakiwaniu na brzeg i Kerrick z wielką ulgą wślizgnął się do sięgającej pasa wody, trzymając hèsotsan wysoko nad głową. Wciągnęli łódkę na piach.

— Czy to nie dobra łódź? — spytał Arnwheet w marbaku. Kerrick odpowiedział mu w yilanè.

— Znakomicie wyrosłe-najmocniejsze drewno do jazdy na wodzie.

— Nie wyrosło. Wydrążyliśmy je ogniem.

— Wiem. Ale tak się mówi w yilanè.

— Nie lubię tak mówić.

Chłopiec lubił się sprzeczać, a Kerrick nie chciał go zmuszać. To dobrze, że ma silną wolę. Gdy dorośnie, będzie wydawał rozkazy, a nie wykonywał. Prowadził, a nie słuchał.

— Yilanè to dobra mowa. Możesz w nim rozmawiać z Nadaske, bo on w ogóle nie zna marbaku.

— Chłopcy się wyśmiewają. Widzieli, jak rozmawiałem z tobą, i mówią, że trząsłem się jak przestraszona dziewczynka.

— Nigdy nie słuchaj tych, którzy nie potrafią tego co ty. Nigdy nie będą tak mówić jak ty. To ważne, byś tego nie zapomniał.

— Dlaczego?

— Dlaczego? — Rzeczywiście, dlaczego? Jak odpowiedzieć na to proste pytanie? Kerrick usiadł na piasku i zaczął się zastanawiać.

— Usiądź obok. Odpoczniemy chwilę i powiem ci o wielu ważnych sprawach. Ważnych nie teraz, lecz kiedyś najważniejszych. Czy pamiętasz, jak marzłeś, gdy byliśmy w śniegach u Paramutanów?

— Lepiej jest w cieple.

— Lepiej — dlatego tu jesteśmy. Nie możemy już żyć na północy, bo śnieg tam nigdy nie topnieje. Ale na południu są murgu. Możemy je zabijać i jeść, zabijać, nim zdążą zjeść nas. — Arnwheet nie zauważył nawet, jak Kerrick przeszedł na yilanè. — Są tu też Yilanè, tacy jak Nadaske. Inaczej niż on, nie są efenselè, lecz starają się nas zabić. Z tego powodu musimy je poznawać, musimy się ich strzec. Kiedyś jako jedyny Tanu potrafiłem z nimi rozmawiać. Teraz jesteśmy dwaj. Któregoś dnia zostaniesz sammadarem i będziesz robił to, co ja teraz. Musimy znać Yilanè. Żeby żyć tutaj, potrzebujemy ich hesotsanów. To bardzo ważna rzecz, którą kiedyś będziesz musiał zrobić. Tylko ty będziesz do tego zdolny.

Arnwheet wiercił się niespokojnie i kopał stopą w piasku. Słyszał, co ojciec do niego mówi, lecz nie mógł w pełni pojąć znaczenia tych słów. Był jeszcze małym chłopcem.

Kerrick wstał i otrzepał nogi.

— Teraz odwiedzimy naszego przyjaciela Nadaske, zaniesiemy mu mięso, a on nam zaśpiewa. Po drodze silny łowca będzie szedł z naciągniątym łukiem i może coś upoluje.

Z okrzykiem zadowolenia Arnwheet chwycił za łuk i nałożył strzałę. Potem zmrużył oczy i naśladując łowców na szlaku, skulił się, by zniknąć cicho za porośniętym trawą wzgórkiem.

Kerrick poszedł za nim, zastanawiając się, czy chłopiec coś zrozumiał z jego słów. Jeśli nawet nie teraz, pojmie je któregoś dnia. Kiedyś Kerrick umrze i Arnwheet zostanie łowcą, sammadarem. Przejmie wtedy całą odpowiedzialność.

Nadaske stał na brzegu, wpatrując się w morze. Odwrócił się z gestami zadowolenia na krzyki Kerricka. Jeszcze większą radość okazał, gdy otrzymał mięso. Powąchał pakunek i dodał inny kontroler większego zakresu.

— Mały-mokry nie jest już mały ani mokry, efenselè Kerrick, mięso bardzo dobre. Zbyt długo już nie rozmawialiśmy.

— Jesteśmy teraz — odparł Kerrick, wiedząc, że minęło wiele czasu, i chcąc o tym rozmawiać. Odwrócił się, szukając krzewu na tyle gęstego, by rzucał duży cień. Piasek był bardzo ciepły i odgarnął górną warstwą, dokopując się do zimniejszej, potem wsadził tam hèsotsan. Nikt nie wiedział, jak choroba przenosi się z jednego stworzenia na drugie ani czy w ogóle się przenosi. Jednak na wszelki wypadek przestrzegali wszelkich środków ostrożności i nie pozwalali innym łowcom dotykać swych hesotsanów, nigdy też nie kładli jednej broni obok drugiej.

Arnwheet opowiadał Nadaske o udanych łowach na ptaka, a samiec bardzo zainteresował się pomysłem łapania zwierząt w pętlę. Kerrick nie wtrącał się, ani nie próbował pomagać chłopcu, gdy miał trudności z wyjaśnieniem w yilanè budowy i działania sideł. To Nadaske zadawał właściwe pytania, pomagał znaleźć prawidłowe odpowiedzi. Kerrick przyglądał się temu z zadowoleniem. Nadaske naprawdę ciekawiły wyniki, chciał wiedzieć, jak się je robi.