Выбрать главу

— Co to ma znaczyć? Co tu się stało?

— To bardzo proste — odparła Muruspe, wyrażając ogromny wstręt. — Intèpelei otrzymała ostrzeżenie o wtargnięciu ustuzou, przyszła tu sama, zmarła przez swą śmiałość. Musiała zabić jednego ustuzou, inne zabiły ją. Jesteś Yilanè nauki, pomocnicą Ukhereb. Czy moższ mi powiedzieć, kiedy to się stało?

Anatempè przykucnęła i dotknęła skóry obu ciał. Wyraziła niepewność wniosku.

— Nie rano. Może w nocy, prawdopodobnie wczoraj wieczorem.

— Prawdopodobnie. Ukryte tu wczoraj fargi powiedziały, że widziały dwa ustuzou. Jedno leży tu martwe, drugie uciekło. Co tu robiły? Po co przyszły?

Anatempè spojrzała na wał otaczający staw hesotsanów. Muruspe również tam popatrzyła.

— Czy ma to coś wspólnego z hèesotsanami?

— Alpèasak to wielkie miasto. Dwa razy zabójcze ustuzou się do niego dostały. Dwa razy w stawie hesotsanów znalazły się trupy.

— A ustuzou używają hesotsanów tak samo jak my. — Muruspe zamilkła, zatopiona w myślach, potem nakazała uważać na rozkazy. — Zaniesiemy ciała do ambesed. To sprawa dla Eistai.

Przechodząca miastem smutna kolumna spotykała się z oznakami bólu i wstrętu. Fargi uciekały od niej, przestraszone śmiercią Yilanè, widokiem martwego ustuzou. Oba ciała złożono na ziemi i Muruspe poszła zawiadomić eistaę.

Lanefenuu patrzyła na leżące przed nią martwe ciała, milczała zamyślona. Milczenie wypełniało całe ambesed, nikt nie ośmielał się go przerwać. Obie uczone, Ukhereb i Akotolp, zbadały już ciała i zgadzały się z prawdopodobnym przebiegiem wypadków.

Ustuzou zabiła strzałka z hesotsanu, niewątpliwie z broni Intèpelei. Łowczyni została następnie zabita kamiennym-zębem ustuzou, na jej karku i plecach znajdowały się śmiertelne rany.

— Po co to ustuzou przyszło do mego miasta? — odezwała się wreszcie Lanefenuu, patrząc po kręgu swych doradczyń. — Zabijanie ustuzou dobiegło końca. Ja je zakończyłam. Vaintè odeszła. Trzymamy się naszego miasta, lecz one nie trzymają się swojego.

Znasz te istoty, Akotolp. Poznałaś je, gdy po raz pierwszy przybyłaś do Alpèasku, nim uciekałaś po jego zniszczeniu, nim tu wróciłaś. Czemu są tutaj?

— Mogę jedynie zgadywać.

— To zgaduj. Bez wiadomości tylko to nam pozostaje.

— Myślę, że… przyszły po hèsotsany. Mają do zabijania swoje kamienne-zęby, lecz lubią też robić to hèsotsanami. Przyszły je nam ukraść.

— Również tak sądzę. Musimy dowiedzieć się czegoś więcej. Trzy łowczynie zniknęły na północy, trzy Yilanè zostały zabite w moim mieście. Miałaś ich szukać, Akotolp. Co znalazłaś?

— Nic. W pobliżu miasta nie ma żadnych śladów ustuzou — aż do leżącego daleko na pomocy okrągłego jeziora. Ptaki latają i przynoszą obrazy.

— No to wyślij je dalej. Te paskudne stworzenia są tam, chcę wiedzieć gdzie. Znajdź je. Czy mam wysłać łowczynie na poszukiwania?

— Byłoby to nierozsądne, ponieważ ustuzou są sprytniejsze od wszystkich innych zwierząt. Łapały w zasadzki i zabijały nasze łowczynie. Gdy kryły się przed ptakami, robiłyśmy coś jeszcze. W nocy mogą latać sowy, używałyśmy już tych widzących w mroku stworzeń.

— Teraz zrób to samo. Muszą być odnalezione.

— Czy znalazłyście te, których szukamy? — spytała Fafnepto po wejściu na grzbiet uruketo. Kapała z niej morska woda, gdy uważnie wycierała nozdrza hesotsanu, upewniając się, że może swobodnie oddychać.

— Nie ma ich na wybrzeżu tej wyspy — odparła Vaintè. — Choć mogły tu przybyć, dobrze, że ich tu szukałyśmy. To bogate, żyzne miejsce.

— Dobrze też się tu poluje. Znalazłam te małe, rogate ustuzou, o których mi mówiłaś, zabiłam kilka. Ich mięso jest bardzo słodkie. — Skinęła na Gunugul słuchającą ich z wierzchołka płetwy. — Na brzegu jest dla was świeże mięso. Czy można je tu przynieść?

— Podziękowanie-radość z jedzenia. Załatwię to.

Załogantki popłynęły na brzeg, holując puste pęcherze do podtrzymywania ułożonych ciał martwych zwierząt. Fafnepto przeszła samą siebie i poczyniła spustoszenie wśród miejscowej zwierzyny. Czekając na dostarczenie mięsa, Gunugul rozłożyła mapy i wskazała kciukiem na ich położenie.

— Na północ od nas leży kontynent Gendasi*. To jest miasto Alpèasak. Wydaje się, że leży ono w pobliżu końca tego wielkiego półwyspu. Czy to prawda?

Vaintè skinęła potwierdzająco dłonią.

— Istotnie, jest tak, jak powiedziałaś. Pływałam na pomoc wschodnim wybrzeżem, lądowałyśmy tam i zabijałyśmy ustuzou. Dalej jednak staje się zimno, zawsze trwa tam zima.

— Czy mamy tam popłynąć?

— W pierwszym odruchu byłam przeciwna. Zgodnie z radą Fafnepto próbowałam myśleć jak te, których szukamy. Płynąc na pomoc musiałyby wpierw minąć Alpèasak ryzykując wykryciem, a potem im dalej by się znalazły, tym byłoby zimniej. Nie sądzę, by były na wschodzie. Na zachodzie jest ciepły ocean i ciepły ląd, lecz nie ma ich na twoich mapach. Pływałam tam na uruketo i wędrowałam lądem. Dalej jest wielka rzeka, którą pokonałyśmy, a wzdłuż wybrzeża leżą zatoczki, za którymi ciągną się lasy bogate w zwierzynę. Na pewno popłynęły tam.

— To i my tam popłyniemy — powiedziała Gunugul. — Z radością uzupełnię te mapy.

W ten sposób znalazły się przy brzegach Gendasi*, płynąc między złotymi wysepkami, aż dotarły do piaszczystych plaż. Alpèasak zniknął im z oczu na wschodzie i ruszyły na zachód wzdłuż brzegu. Letni sztorm zalewał drzewa deszczem, zasłaniając je i ukazując. Enteesenaty skakały wysoko, rade z różnorodności ryb, które mogły łapać w ciepłych płytkich wodach. Gunugul uzupełniała mapę, członkinie załogi zajadały się dostarczonym przez Fafnepto świeżym mięsem. Ożywiona Vaintè z nieskończoną cierpliwością przyglądała się brzegowi, wyczekując żarliwe śmierci tych wszystkich, którzy wystąpili przeciwko niej.

ROZDZIAŁ XXVIII

Arnwheet siedział w cieniu, dmąc wytrwale w gwizdek. Zrobili go dla niego Paramutanie, miał na końcu ruchomy pręt, jak jedna z ich pomp. Zamiast jednak czerpać wodę, gwizdek wydawał jedynie ostry, falujący dźwięk, rozpływający się w popołudniowym upale. Była połowa lata, dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze. Mało co można było robić w skwarne popołudnie, mało też było do robienia. Mieli mięso, owoce i wszystkie zielone rośliny rosnące w ziemi, także ryby i dzikie ptactwo. Minęły trzy pełne księżyce, odkąd Kerrick i Herilak wrócili z miasta z nowymi śmiercio-kijami. Szli szybko i nikt ich nie ścigał. Potem, o ile wiedzieli, murgu nie wychodziły z miasta. Starannie strzeżono szlaku prowadzącego na południe, lecz nikt nim nie przybywał. Wypadki się skończyły. Zachorowały wprawdzie i zdechły dwa starsze śmiercio-kije, lecz wszystkie nowe były zdrowe. Sam-mady były najedzone i żyły w spokoju, jakiego nie zaznały, odkąd zaczęły się długie zimy.

Ostry, falujący dźwięk wisiał w gorącym powietrzu. Kerrick podziwiał pilność chłopca. Boki namiotu były podciągnięte, wpuszczały do środka niewielki wietrzyk. Dziecko spało, a Armun czesała się grzebieniem wyciętym z rogu. Kerrik przyglądał się jej z wielką przyjemnością. Gwizdek umilkł nagle, potem znów odezwał się jeszcze przeraźliwiej. Kerrick przekręcił się i zobaczył, że obok Arnwheeta usiedli dwaj łowcy, przyglądając się gwizdkowi. Jeden z nich, Hanath, próbował na nim grać, jego policzki poczerwieniały z wysiłku. Podał gwizdek Morgilowi, który dął w niego tak długo, aż wydobył odgłos umierającego mastodonta. Arnwheet śmiał się z ich wysiłków. Kerrick wstał, przeciągnął się i ziewnął, potem podszedł do nich, mrużąc oczy w jaskrawym słońcu. Dyszący Morgil oddał gwizdek chłopcu.