Выбрать главу

— Wrócimy do strumienia, przez który ostatnio przechodziliśmy. Wyrzucimy torbę z mięsem i znów się umyjemy.

— Wpierw zjemy jak najwięcej.

— Oczywiście. Ruszamy dalej po południu. — Harl skrzywił się na to niezadowolony. — Mamy ważny powód do zaczekania. Murgu miasta nie chodzą po nocy. Jeśli będą jakieś przy stawach ze śmiercio-kijami, opuszczą je wtedy, by jeszcze przed zmrokiem znaleźć się w mieście. Wróciwszy tu o szarówce, zdołamy zabrać śmiercio-kije i wycofać się, choćby było już po zmierzchu. Czy to możliwe?

— Jeśli zobaczę szlak za dnia, odnajdę go i w nocy. Będzie tak, jak powiedziałeś, sammadarze.

Przed wieczorem, w mokrych i zimnych strojach ze skóry, znaleźli się przy zewnętrznej granicy miasta. Kerrick szedł pierwszy, ścinając i odsuwając trujące rośliny i ciernie. Po minięciu zapory powiedział szeptem Hartowi, co ma robić dalej. Szli coraz wolniej, ostatni odcinek do ziemnego wału wokół stawu pokonali pełzając. Harl wszedł pierwszy i skinął na Kerricka.

— Nikogo tu nie ma, od ostatniego deszczu nie widać żadnych śladów.

— Chcę pozostać w ukryciu, aż się ściemni. Możemy z tych pnączy spleść sieci do niesienia śmiercio-kijów.

Przed samym zmierzchem Harl wszedł na ziemny wał, rozejrzał się i skinął na Kerricka. Pod nimi, w płytkiej wodzie i na piaszczystym brzegu roiło się od hesotsanów. Kerrick wrzucił pecyny ziemi, by odpędzić te mogące chodzić i wskoczył do wody. Blisko niego na piasku hèsotsany słabo poruszały nogami, niezdolne do ucieczki.

— Takich nam trzeba — powiedział. — Dam je tobie.

Wziął tyle, ile mogli łatwo unieść, potem wyciągnął rękę do Harla i wyszedł ze stawu. Hesotsany syczały cicho przy wiązaniu, próbowały kąsać ich w palce. Robota poszła szybko. Zarzucili na ramiona pakunki owiniętych stworzeń i chwycili za broń.

— Udało się nam! — powiedział Kerrick, czując, jak opuszcza go napięcie. — Teraz chodźmy stąd.

Harl szedł pierwszy po łagodnym stoku, wracając na drogę, którą przyszli do miasta.

Gdy minął szczyt wału, rozległ się ostry trzask hèsotsanu i chłopiec upadł. Zmarł, nim jeszcze dosięgnął ziemi.

ROZDZIAŁ XXVII

Kerrick zatrzymał się, cofnął, skrył szybko pod wałem. Harl leżał tuż obok. Miał otwarte usta, nic nie widzące oczy skierowane były w niebo. Na jego piersiach leżała wiązka hesotsanów, stworzenia powoli wierciły się w więzach.

Harl nie żyje. Zabity hesotsanem. Yilanè, musiała to być Yilanè, leżąca tam, w zasadzce. Pułapka została dobrze zastawiona. Nie ma z niej wyjścia. Ruszając się czy próbując uciekać, pozbawi się osłony. Nie może iść naprzód — ani się cofnąć. Zaczną strzelać, gdy tylko go zobaczą.

Musi więc znów stać się Yilanè.

— Uwaga na mówienie! — zawołał i dodał: — Śmierć… przeczenie! — Nie miało to większego sensu, ale chciał, by czekające na zewnątrz zawahały się przed strzelaniem. Odsunął na bok paczkę hesotsanów i powoli wstał, a potem wyszedł z ukrycia, wołając przy tym głośno i trzymając ręce w geście poddania.

— Nie mam broni. Nie zabijaj mnie — powiedział, jak tylko mógł najmocniej i najwyraźniej. Skóra mu drżała, oczekując na strzałkę przynoszącą natychmiastową śmierć. Yilanè stała tuż przed nim w gęstych krzakach. Wyszła spod osłony drzew. Celowała hesotsanem wprost w Kerricka. Była sama. Mógł tylko stać nieruchomo w geście poddania.

Intèpelei patrzyła na niego, nie poruszając bronią. Nie strzelała.

— Jesteś ustuzou będącym Yilanè. Słyszałam o tobie.

— Jestem Kerrick, Yilanè.

— A więc musisz być tym, który przybył do Ikhalmenetsu i zabił uruketo naszego miasta. Jesteś nim?

Kerrick zastanawiał się nad kłamstwem, ale nie miało ono sensu.

— To ja.

Intèpelei wyraziła radość z odkrycia, ciągle jednak trzymając hèsotsan wymierzony w pierś Kerricka.

— Muszę więc zabrać cię do Lanefenuu, która często mówi o ustuzou i swej do nich nienawiści. Zechce cię chyba zobaczyć, nim umrzesz. Czy zabiłeś trzy Yilanè i wrzuciłeś je do stawu z hèsotsanami?

— Nie zabiłem.

— Ale zrobił to twój rodzaj ustuzou?

— Tak.

— Domyślałam się, że to tłumaczy ich śmierć. Inne nie zgadzały się ze mną. Zrobiłam to, co było konieczne. Od tego dnia ukrywałam w pobliżu fargi. Miały zawiadamiać mnie o pojawieniu się ustuzou. Jedna przyszła do mnie dzisiaj. Teraz porozmawiamy z Lanefenuu.

— Już niemal ciemno.

— No to pośpiesz się, bo jeśli ściemni się, nim będziemy w ambesed, zabiję cię. Idź szybko.

Kerrick ruszył z wahaniem, szukał jakiegoś wyjścia, lecz nie znajdował żadnego. Ta Yilanè to łowczyni, zgadywał to, wiedział, że zabije go przy najmniejszej próbie ataku. Dała znak górnymi kciukami i ruszyła. Potem zadrżała i niemal upadła.

Strzała wbiła się jej głęboko w plecy.

Uniosła hèsotsan drżącymi rękoma i wycelowała w Kerricka. Szczęknął raz, strzałka chybiła. Uniosła broń wyżej.

Druga strzała trafiła ją w kark i Yilanè upadła. Herilak przybiegł cicho ścieżką, spojrzał na dwa ciała.

— Zobaczyłem maraga dopiero wtedy, gdy zabił chłopca. Nie mogłem strzelić, nim nie wyszedł na drogę.

— Śledziłeś nas.

— Tak. Nie miałem śmiercio-kija, ale szedłem za wami. wam dwóm groziło zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Musimy pozbyć się ciał. Do stawu…

— Nie trzeba — powiedział Kerrick słabo. — Rozmawiałem z nią, nim ją zabiłeś, słyszałeś. Rozstawiła strażniczki pilnujące tej drogi. Powiedziały jej, że przyszliśmy.

— Musimy szybko odejść.

— Nie, to łowczyni, przyszła tu sama. Jest teraz za ciemno, by dołączyły do niej inne. W mieście są jednak obserwatorki, które nas dostrzegły i powiedziały jej. Rano przyjdą tu inne. Nie zdołamy ukryć naszej obecności. Już o niej wiedzą. Nie chciałem zabijania. Myślałem, że lepiej będzie, jak pójdziemy bez ciebie, lecz i tak nas śledziłeś. Powinniśmy pochować Harla.

— Szkoda czasu. Jego tharm jest w gwiazdach i nie dba o pozostawione ciało. Wytnę strzały, zabierzemy hèsotsany i odejdziemy. Gdy przyjdą tu rano, będziemy już daleko na szlaku.

Kerrick poczuł wielkie osłabienie. Ukląkł przy martwym chłopcu i wziął wiązkę hesotsanów. Potem wyprostował kończyny Harla, zamknął mu oczy i powoli wstał.

— Zabiłem go — powiedział z goryczą. — Przyprowadziłem go tutaj.

— Zabił go marag. Mamy nowe śmiercio-kije. Zostaw go i przestań o nim myśleć. Był młodym, ale dobrym łowcą. Wezmę jego włócznię i łuk. Inny chłopiec, który pragnie być łowcą, otrzyma w nich wielką siłę.

Nic już nie pozostawało do powiedzenia. Mieli broń. Ruszyli na pomoc z wiązkami zwisającymi z ramion, szybko zniknęli z pola widzenia. Pod drzewami zrobiło się ciemno, cienie objęły dwa ciała, tak sobie obce, lecz teraz połączone niemożliwymi do zerwania więzami śmierci.

Wewnątrz miasta nie było dużych padlinożerców, ciała przetrwały więc noc bez zmian. Rano znalazły je wrony. Wylądowały ostrożnie i zbliżały się w podskokach, nieufnie podchodząc do tego wielkiego, niespodziewanego daru. Zaczęły rozrywać ciała, gdy spłoszyły je głośne krzyki. Ścieżką nadeszły pierwsze fargi, trzymając przed sobą hèsotsany. Rozproszyły się, przetrząsając las, przeszukując dalszy ciąg ścieżki. Porządek przywróciła dopiero Muruspe, przezornie trzymająca się z tyłu. Obok stanęła Anatempè, wyrażając szok i żal.