— Tak, ale żeby to zrobić, musi mieć prawo do tego obszaru.
— Prawo?
— Tak. Żeby nikt inny nie mógł tu rozpocząć konkurencyjnej działalności.
— Przecież on nie może sobie rościć praw do Marsa. — Nie musi.
Jamie zatrzymał się i zwrócił w stronę młodszego mężczyzny. Widział tylko wizjer Dexa i odbicie swojego hełmu bez twarzy i ramion.
— Widzisz — wyjaśnił Dex — możesz rościć sobie prawo do wykorzystania regionu. Jak ludzie w Bazie Księżycowej i innych osiedlach księżycowych. Nie wolno im ubiegać się o prawo własności, ale mogą twierdzić, że korzystają z tego obszaru i Międzynarodowy Urząd Astronautyczny daje im prawo do wykorzystania.
Jamie miał wrażenie, że czegoś nie rozumie.
— Nie są właścicielami terenu…
— Ale mogą z niego korzystać i konkurencja nie ma do tego prawa.
— Takie jest prawo?
Wyczuł, że Dex w hełmie kiwa głową.
— Tak. Traktat o wykorzystywaniu przestrzeni kosmicznej. Ojciec mi wszystko wczoraj wytłumaczył.
— Brzmi dziwacznie.
— Cóż, prawniczy bełkot.
— Więc twój ojciec tu przyjeżdża, żeby zawłaszczyć prawo do tej części Marsa?
— Taki ma plan. Chce zagarnąć cały teren, na którym pracujemy, łącznie z tym miejscem, dnem kanionu, gdzie znajdują się porosty, a nawet Mons Olympus.
Jamie poczuł, że serce mu zamiera. W myślach zobaczył wyrastające wszędzie hotele, autobusy turystyczne, baseny wypełnione wrzeszczącymi dziećmi. Spełnił się jego najgorszy sen.
— Musimy go powstrzymać, Dex. Nie możemy pozwolić na taki precedens tutaj.
— Wiem.
— Wiem, że kiedyś były między nami różnice zdań… Dcx milczał.
Ale — Jamie zawahał się, szukając właściwego słowa — ale rozumiesz, Dex, że nie możemy tu wpuścić turystów?
Dex milczał przez dłuższą chwilę. Potem obrócił się powoli, jakby chłonął każdy zakątek pustej, starożytnej komory, w której stali.
— Nie tu — rzekł Dex poważnie i cicho. — Zniszczą to miejsce w tydzień.
— Nie na Marsa — rzekł Jamie. — Tylko nie na Marsa.
— Nie rozumiesz tego — mruknął Dex.
— Nie, nie możemy im pozwolić na przylatywanie na Marsa — upierał się Jamie. — Nie możemy do tego dopuścić. Musimy zbadać tę planetę, znaleźć inne budynki, dowiedzieć się, co się stało z mieszkańcami…
— Tak, tak! — Dex uniósł rękawicę. — Rozumiem, co czujesz, Jamie. Nawet się z tobą zgadzam. Musisz coś jednak zrozumieć: to wszystko moja wina.
— Twoja wina?
— Mój ojciec zdobył fundusze na tę wyprawę, bo ja go do tego namówiłem. Powiedziałem mu, że wyprawa może na siebie zarobić, a nawet przynieść zyski.
— Ze sprzedaży biletów dla turystów?
— Zgadza się — rzekł Dex. — Prowadząc tutaj działalność komercyjną, która przyciągnęłaby bogatych turystów na wycieczkę życia. Takich samych ludzi, jak ci, którzy latają do pałacu seksu na orbicie. Jak ci, których stać na to, żeby lecieć na Księżyc i postawić stopę w miejscu, gdzie nie zrobił tego nikt inny.
— Ale Księżyc jest martwy — rzekł Jamie. — Nie ma zagrożenia, że coś się tam zakłóci.
Dex zaśmiał się gorzko.
— Powiedz to geofizykom! Dostają piany, kiedy jakiś autobus turystów poruszy regolit.
— Rozumiem, co masz na myśli — rzekł Jamie. — Ale tu mamy żywe organizmy i pozostałości po rozumnej cywilizacji. Trzeba je chronić.
— Wiem. Teraz to rozumiem.
Stali tuż pod kwadratowym otworem w suficie, świetlikiem, przez który wpadało poranne światło, rozjaśniając pozbawioną okien komnatę.
— Co więc zrobimy, żeby to wszystko chronić? Jak powstrzymamy twojego ojca?
— Co oznacza to „powstrzymamy”, czerwonoskóry?
— To jest twój ojciec, Dex.
— No i?
— To ty musisz go powstrzymać.
— Jak? Chyba żartujesz. W życiu mnie nie słuchał.
— To przynajmniej musisz mi pomóc. — Jak?
Jamie me miał gotowej odpowiedzi.
— Nie wiem — przyznał.
— Cóż — rzekł Dex, sięgając do otworu. — Jak będziesz wiedział, to mi powiedz.
Podciągnął się do góry. Jamie poszedł w jego ślady. Musi być jakiś sposób powstrzymania Trumballa. Coś, co sprawi, że zobaczy, zrozumie. Ale co?
Spędzili cały ranek na przydzielonych im zajęciach, ostrożnie odłupując kolejne próbki skał od losowych bloków na trzech różnych piętrach. Następnie wrócili na parter i pobrali kolejne próbki z zewnętrznej ściany.
— A może jakieś próbki z kamieniołomu? — zapytał Dex.
— Nic o tym nie mówili.
— To może zabierz te próbki do łazika, a ja odłupię trochę w kamieniołomie, tak na wszelki wypadek.
Jamie wiedział, że próbki z kamieniołomu pozwolą im datować nietkniętą skałę. Może Dex do czegoś zmierza, pomyślał. Może próbki z budynku będą wykazy wały inny poziom promieniowania z opadających kosmicznych cząstek: jakieś subatomowe wietrzenie, które pozwoli nam ustalić wiek budynku.
Tylko że my nie znamy tempa wietrzenia. Nie mamy o tym pojęcia. Wszystkie dane, jakie zebraliśmy, nic nie znaczą, bo nie wiemy, jak szybko następuje wietrzenie.
Jeszcze nie wiemy, powiedział sobie. Geolodzy na Ziemi mają o wiele bardziej zaawansowany sprzęt niż my. Jeśli ustalą wskaźniki, może będziemy w stanie określić wiek tego budynku.
— Dobrze — rzekł do Dexa. — Pobierz jeszcze próbki z kamieniołomu. Do zobaczenia w łaziku.
— Nie zaczynaj jeść beze mnie — zawołał Dex, gdy Jamie ruszył w stronę uprzęży.
Po dotarciu do modułu mieszkalnego Jamie sprawdził, co się dzieje z Fuchidą i Hali na dnie kanionu, po czym zaczął sprawdzać poranne próbki. Im szybciej dane dotrą na Ziemię, tym lepiej, pomyślał. Damy im tyle danych, ile tylko zdołamy.
Zgłosiła się Dezhurova; jeśli utrzyma bieżącą prędkość, będzie na miejscu przed zmrokiem. Dobrze.
Jamie pochylił się nad ekranem komputera w prowizorycznym laboratorium, które zmontowali z Dexem, gdy usłyszał, jak Dex wtacza się przez śluzę poniżej. Jamie słyszał szum ręcznego odkurzacza, gdy tamten czyścił swój skafander.
Skończył analizę i przesiał dane na Ziemię, a następnie zanurkował przez klapę do mesy. Dexa tam nie było. Jamie znalazł go przy konsoli łączności, najwyraźniej rozmawiającego z Tarawą. Jamie nie znał człowieka, z którym Dex rozmawiał, ale tło niewątpliwie należało do wyspy Morza Południowego.
— Gotowy do lunchu? — spytał Jamie.
Dex szybko rozłączył się i obrócił w fotelu. Jamie widział, że twarz ma białą, a oczy szeroko otwarte i wpatrzone w przestrzeń.
— Co jest? — spytał. — Co się stało?
— Udało im się wstępnie ustalić datowanie budynku — rzekł Dex drżącym głosem.
— Tarawą?
— Nie chodziło o to, że geolodzy i archeolodzy spierają się ze sobą. Po prostu nie wierzyli, że to możliwe, więc sprawdzili wyniki po parę razy, aż doszli do wniosku, że nie może być inaczej.
Jamie poczuł niepokój, gryzący go gdzieś w środku.
— Nie mogli uwierzyć w datę, jaką otrzymali?
— To przybliżona liczba. Bardzo przybliżona.
— Jaka? — Jamiemu przemknęło przez myśl, że zna odpowiedź.
— O ile mogą to ustalić, budynek wzniesiono sześćdziesiąt pięć milionów lat temu.
— Sześćdziesiąt pięć milionów? — Głos Jamiego brzmiał pusto, jakby z daleka, nawet dla niego samego.
Dex ponuro skinął głową.