Выбрать главу

— A niby jak mamy to zrobić? — spytał dyrektor kosmodromu w Bajkonurze, ponury Rosjanin.

— Odsyłajcie wszystkich dziennikarzy do mnie — rzekł Connors. — Poradzę sobie z nimi.

— Serio? — spytała kobieta w Nowym Jorku. Connors odparł jej ze słodkim uśmieszkiem:

— Tak jest. Właśnie organizuję dużą konferencję prasową na naszej uroczej tropikalnej wysepce. Nie pozwólcie skurwielom wejść sobie na głowę i oddajcie ich mnie. Zabawimy ich pod szumiącymi palmami i oprowadzimy po budynkach kontroli lotów.

— Rozumiem — powiedział inżynier na stacji kosmicznej. — To nie sezon na turystów.

— Otóż to — wyszczerzył się Connors.

Pozbywszy się reporterów, Beverly Urey wróciła do pracy.

Hipoteza: Gigantyczny rój meteoroidów przemknął przez wewnętrzną część Układu Słonecznego w przybliżeniu sześćdziesiąt pięć milionów lat temu.

Dowody: Masowe wymieranie gatunków na Ziemi oraz na Marsie spowodowane upadkiem meteoroidów.

Pytanie 1: Na Ziemi znaleziono kratery po uderzeniach i powiązano je z wymieraniem na przełomie kredy i trzeciorzędu. Czy zdołamy znaleźć podobne kratery na Marsie i precyzyjnie je datować?

Pytanie 2: Księżyc również musiał ucierpieć. Czy zdołamy znaleźć na Księżycu kratery w podobnym wieku?

Pytanie 3: Czy można odnaleźć ten rój meteoroidów?

Westchnęła i zaczęła się zastanawiać nad ostatnim pytaniem. Sześćdziesiąt pięć milionów lat temu. Co by nie zostało z tego roju, jest już za daleko, żeby wykryły go teleskopy.

I nagle usiadła, otwierając szeroko oczy z przerażenia. O ile nie mają takiej orbity, że tu powrócą!

Ojciec DiNardo ukląkł w małym konfesjonale. Zwykle jego ciemne, ciasne wnętrze działało na niego kojąco, jak powrót do łona. Ale nic dziś.

Jego spowiednik po drugiej stronie kratki usiadł ciężko, drewniana ławka skrzypnęła. DiNardo wyczuł zapach jego płynu po goleniu; był silniejszy niż wszechobecny zapach kadzidła z ołtarza.

— Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem — rozpoczął spowiedź DiNardo.

Ksiądz czekał w milczeniu.

DiNardo przełknął z trudem ślinę. Wziął oddech, po czym wyszeptał z naciskiem:

— Zgrzeszyłem przeciwko pierwszemu przykazaniu.

— Pierwszemu przykazaniu?

— Boję się, że tracę wiarę — odparł z rozpaczą DiNardo.

— Nie rozumiem — rzekł spowiednik.

— To przez Marsjan.

— Marsjanie powodują, że tracisz wiarę? — wyszeptał zaskoczony, postawiony w stan gotowości spowiednik.

— Tak.

— W jaki sposób?

DiNardo zawahał się. Potem wyjaśnił:

— Jak sprawiedliwy i miłosierny Bóg mógłby stworzyć rasę rozumnych istot, a potem zgładzić je wszystkie?

— Skąd wiesz…

— Oni byli rozumną rasą! — wysyczał DiNardo. — Stawiali budynki. Wynaleźli pismo. Nie wierzę, że nie mieli duszy.

— Być może mieli.

— Więc jak Bóg mógłby zniszczyć własne dzieło?

— Nieprzeniknione są zamiary boskie.

— To nie fair — szeptał twardo DiNardo. — Zabić ich… zabić wszystkich…

Spowiednik milczał przez chwilę. Po czym wyszeptał:

— Na Marsie już nastąpił Dzień Sądu. DiNardo aż zatkało na taką myśl.

— Najwyraźniej — mówił dalej spowiednik — Bóg zdecydował zakończyć na Marsie próbę łez. Powołał Marsjan do siebie. Ich czas próby skończył się sześćdziesiąt pięć milionów lat temu.

— Dzień Sądu — mruknął DiNardo.

— Nie nam kwestionować dzieła Boże. Musimy zaakceptować Jego czyny.

— Dzień Sądu — powtórzył DiNardo.

— To może wydawać ci się brutalne, ale Marsjanie są już w niebie i spoglądają w twarz Pana. Czy to jest okrucieństwo?

DiNardo prawie zaśmiał się na głos.

— Nie ojcze, masz rację. Patrzyłem na to wyłącznie ze świeckiego punktu widzenia.

— Jako pokutę, powinieneś odbyć odosobnienie. Odnowić siły duchowe, przyjacielu.

Odosobnienie? DiNardo aż zesztywniał na samą myśl. Spędzić tydzień albo więcej na modlitwie i medytacji, odcięty od reszty świata? Bez wieści z Marsa? To rzeczywiście byłaby pokuta, pomyślał.

KSIĘGA IV

Decyzja

Posłuchajcie mądrości Starych. Kojot zwodzi Lud i sprowadza na niego nieszczęście. Czasem jednak im pomaga. Nic nie może być całkiem złe. Ani dobre.

Soi 342: Popołudnie

— Rzecz piękna radością jest na wieki — rzekł Wiley Craig z prawdziwym uznaniem w głosie.

Osłona nowej kopuły ogrodowej była wreszcie ukończona, sześcienna konstrukcja ze szklanych cegieł zbudowanych wyłącznie z materiałów pochodzących z marsjańskiego piasku. Craig i Rodriguez stali przy wielkiej parabolicznej misie zwierciadła słonecznego, które ogrzewało piec, podziwiając swoją pracę.

Rodriguez skinął głową wewnątrz hełmu.

— I skończyliśmy ją w rekordowym czasie.

— Rekord do pobicia nie był specjalnie imponujący, Tom — zaśmiał się Craig. — No i tym razem nikt nie został ranny.

Poruszając swoją pokrytą bliznami dłonią, Rodriguez mruknął:

— Tak, zgadza się.

Nowa kopuła — ze szklarnią — została wzniesiona na brzegu klifu kanionu. Cztery fullerenowe liny biegły opadając obok niszy ze starożytnym budynkiem i ciągnęły się aż na dno kanionu.

Pracowali tam Hali i Fuchida, badając porosty w skałach, a nowy świder mruczał cicho, wyrzucając coraz to nowe próbki żyjących w głębi ziemi bakterii wykopanych poniżej poziomu wiecznej zmarzliny.

Nowa kopuła przyleciała bezzałogową misją z Ziemi, wyposażona w elastyczny tunel, który można było zdalnie podłączyć do śluzy łazika, sterując nim z kopuły lub łazika. Badacze mogli teraz przechodzić z kopuły do łazika lub odwrotnie, nie wkładając skafandrów.

Nowy ładownik przywiózł także podobny tunel dla starej kopuły, nadal wnoszącej się na na Lunae Planum. Stacy i Fuchida przymocowali go do klapy śluzy.

W ciągu ostatnich sześciu miesięcy badacze sporządzili mapą występowania porostów na całej powierzchni Marsa. Fuchida wrócił na Olympus Mons, by pobrać kolejne próbki Ares olympicus i z zachwytem graniczącym z delirium odkrył podobne szczepy bakterii pożerających skałę w dwóch pozostałych wulkanach tarczowych Tharsis.

Stacy była pilotem tylko podczas jednego z lotów z Fuchida, mimo jej niezaspokojonego uwielbienia dla latania. Obowiązki dyrektora misji dość jej ciążyły, zwłaszcza, że miłości do latania nic udało jej się pokonać. „Stanowisko wiąże się z pewnymi przywilejami”, rzekła twardo, ogłaszając swoją decyzję o pilotowaniu rakietoplanu.

Fuchida sam zrealizował wszystkie wyprawy do wulkanów. Planowano udział Trudy w niektórych z nich, ale para biologów ogłosiła, że Trudy woli pracować z porostami na dnie kanionu, zaś Fuchida załatwi sprawę wulkanów.

Gdy Dex drażnił się z Trudy, nabijając się z niej, że boi się latać, Rodriguez ruszył jej na pomoc.

— Sądzisz, że jazda tam i z powrotem po tej linie, cztery kilometry w dół, nie jest przerażająca? Chłopieją się czuję bezpieczniej w czymś, co przynajmniej ma skrzydła.

Stacy opracowała dla każdego z nich dokładny plan, który zakładał, że Jamie pracuje w nowej kopule przy kanionie, a sama Stacy większość czasu przebywa w starej bazie na Lunae Planum. Jamie zastanawiał się, jakim cudem udaje jej się trzymać Vijay z daleka, skoro on i Dex przebywali razem w jednym miejscu. Widywał Vijay, gdy nie było Dexa i wiedział, że Dexa zobaczy dopiero wtedy, jak Vijay zniknie.