Jamie przyznał sam przed sobą, że marnują czas. Nawet seanse VR nadawane na Ziemię straciły swój czar; klientami są głównie szkoły i muzea. Równie dobrze możemy się spakować i wrócić do domu.
I wtedy ujrzał Trumballa i jego budowniczych hoteli, i turystów, których chciał przywieźć na Marsa. Buldożery, autobusy i pasaże handlowe sprzedające plastykowe figurki Marsjan.
Z ponurą miną odwrócił się do swojego laptopa i włączył go, gotów do zapoznania się z planem na cały dzień.
Na ekranie pojawiła się rozradowana, czekoladowa twarz Pete’a Connorsa.
— Gratulacje! Dziś mija trzysta sześćdziesiąty piąty dzień waszego pobytu na Marsie. Przebywacie na powierzchni planety już cały rok. To prawdziwy kamień milowy.
Jamie zamrugał. To dopiero soi trzysta pięćdziesiąt osiem, jak dojrzał na linii daty na dole ekranu.
I wtedy, mimo nieciekawego nastroju, uśmiechnął się. No jasne, rzekł do siebie. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni ziemskich, nie marsjańskich dni. Pełny ziemski rok.
Jakoś nie miał ochoty na świętowanie.
W głównej kopule Vijay także myślała o kalendarzu.
— To wielkie osiągnięcie — powiedziała do Stacy. — Powinniśmy to jakoś uczcić.
Dwie kobiety znajdowały się w miniaturowym gabinecie Vijay. Dezhurova siedziała rozebrana do bielizny, z ciśnieniomierzem na lewym ramieniu i sześcioma czujnikami doczepionymi do jej umięśnionej piersi i pleców.
— Co masz na myśli? — spytała ostrożnie. Jako kosmonautka nie ufała medykom, zwłaszcza połączeniom lekarza z psychiatrą. Ich głównym zadaniem było uziemianie ludzi i tego się bała.
— Nie wiem — odparła Vijay, najwyraźniej nieświadoma niechęci swojej pacjentki. — Skoro mamy grupę rozdzieloną po dwóch kopułach, trudno będzie zebrać wszystkich na imprezę.
— Alkohol jest zakazany — rzekła bezbarwnie Dezhurova.
— Nie miałam na myśli popijawy — wyjaśniła szybko Vijay, patrząc na ekrany aparatury medycznej. Dezhurova wydawała się absolutnie zdrowa; ciśnienie krwi miała nieco niższe niż zwykle, ale w granicach normy.
— No to co w takim razie?
Vijay wzruszyła ramionami i zaczęła zdejmować rękaw ciśnieniomierza z umięśnionego ramienia kosmonautki. Dezhurova zaczęła ściągać czujniki drugą ręką.
— Coś by się przydało — rzekła Vijay. — Morale spada i to gwałtownie. Przez ostatnie miesiące nic tylko praca, praca, praca. Nic ciekawego. To nie jest dobre dla kondycji psychicznej.
— Trudy i Tom chyba są zadowoleni — rzekła Dezhurova, schodząc ze stołu i sięgając po kombinezon.
— Kiedy są razem, tak — zgodziła się Vijay. — Ale ona też bywa smutna, kiedy się ich rozdzieli.
Stacy potrząsnęła głową.
— Nie mogę dostosować całego planu pracy tak, by uwzględnić ich romans.
— Oczywiście, że nie. I szczerze mówiąc, Trudy bywa wdzięczna za to, że jest z dala od Tommy’ego.
— Sądzisz, że ona go nie kocha?
— Miłość nie ma z tym wiele wspólnego — rzekła Vijay, poważniejąc. — Tommy pewnie za nią szaleje, ale ona… Vijay zawiesiła głos.
— Tak? Co?
— Nie wiem — rzekła Vijay z zakłopotanym wyrazem twarzy. — Trudy lubi Toma, to jasne. Ale nie sądzę, żeby można to było nazwać miłością, po którejkolwiek ze stron.
— Czy to jest twoja zawodowa opinia? — spytała Dezhurova, dopinając rzepy skafandra.
— Nie całkiem.
Stacy postukała Vijay po ramieniu grubym, mocnym palcem.
— Czy to nie jest przypadkiem to, co wy, psychologowie, nazywacie projekcją?
— Projekcją?
— Nie potrafisz się zaangażować w związek z Jamiem, więc wydaje ci się, że Trudy ma ten sam problem.
— Nie potrafię…? — Oczy Vijay otwarły się szeroko ze zdumienia. Odwróciła wzrok.
Ze złośliwym uśmiechem Stacy rzekła:
— Dex i Jamie są w drugiej kopule. Sądzę, że dobrze będzie trzymać cię od nich z daleka. Imprezy nie będzie.
I wyszła z gabinetu.
Zamiast urządzać przyjęcie, Dezhurova urządziła telekonferencję przy kolacji. Ustawiła wideofon na jednym końcu stołu w mesie kopuły jeden i kazała Jamietnu zrobić to samo w kopule dwa.
— Upamiętnijmy to ważne wydarzenie toastem na cześć wspólnoty i braterstwa — rzekła, siedząc na honorowym miejscu przy stole i wznosząc toast sokiem grejfrutowym.
— Za wspólnotę i braterstwo — powtórzył Jamie.
Patrząc na trzy pozostałe osoby przy stole, Jamie stwierdził, że toast to tylko puste słowa. Fuchida podejrzewał, że jeden z jego współtowarzyszy jest sabotażystą. Rodriguez siedział ponury, bo wolałby być z Trudy i wiedział, że kiedy zostanie przerzucony do kopuły jeden, Trudy przyjedzie do kopuły dwa. Tomas pewnie myśli że Stacy rozdziela ich celowo.
Przyglądając się Dexowi Jamie pomyślał, że przez ostatni rok Dex bardzo się zmienił. Zwłaszcza odkąd znaleźli budowlę. Teraz jest całkiem rozdarty wewnętrznie w związku ze sprawą ojca. A gdzieś głęboko i tak chce przekształcić Marsa w zyskowne przedsiębiorstwo.
Wspólnota i braterstwo, powtórzył Jamie w duchu. Marne szansę.
Jamie udał się po kolacji do centrum łączności, bardziej po to, żeby być sam niż z jakiegokolwiek innego powodu. Nie udało mu się jednak. Ledwo Jamie zaczął przeglądać przydziały zadań na następny dzień, Fuchida wpadł i bez słowa przyciągnął sobie krzesło.
— Co się dzieje, Mitsuo? — spytał, aż bojąc się odpowiedzi. Fuchida wyciągnął minidysk z kieszeni na piersi kombinezonu.
— Chyba już wiem, kto jest sabotażystą — rzekł na granicy szeptu.
Wbrew sobie, Jamie spytał:
— Kto?
Fuchida podał mu dysk.
— Rzuć na to okiem.
Wkładając dysk do stacji, Jamie spytał:
— Co to jest?
— Wykonałem korelację wszystkich tak zwanych „wypadków” z przydziałami prac każdego z nas — wyjaśnił biolog.
Jamie zobaczył na ekranie dziwaczny wykres: osiem wystrzępionych linii w różnych kolorach na tle siatki.
— Wygląda jak Alpy — mruknął.
Pochylając się niżej, Fuchida przesunął palcem wzdłuż jasno-błękitnej linii.
— Każda linia przedstawia jedno z nas. Ta to ja. — Przesunął palec na czerwoną linię. — A ta to ty.
— A osie?
— Oś x to oś czasu; oś y to pozycja każdego z nas. Widzisz? Tutaj jesteś ty na pierwszej wyprawie do kanionu, z Dexem, Trudy i Stacy.
Jamie pokiwał głową.
— Rozumiem.
— A teraz… — Fuchida pochylił się i postukał w klawiaturą. Przy kilku punktach zaczęły migać czerwone strzałki na dole wykresu.
— Strzałki pokazują, kiedy wydarzyły się „wypadki”. Na przykład ten — dotknął ekranu — to moment przebicia kopuły ogrodowej.
— Dobrze — rzekł Jamie.
Kilka następnych klepnięć w klawiaturę, po czym Fuchida oznajmił:
— Tutaj usunąłem wszystkie zbędne rzeczy, które mogłyby zaciemnić obraz.
Jamie zobaczył, że większość linii znikła z wykresu. Czerwone strzałki nadal jednak migały oskarżycielsko.
— Zauważ, że tylko jedna osoba była obecna przy każdym wypadku, jeśli chodzi o czas i miejsce.
— Żółta linia.
— Otóż to.
— Kto to jest?
— Stacy.