Praca zajęła mu prawie cały dzień, ale w końcu Jamie zdobył właściwy adres i wysłał wiadomość. Potem zostało mu już tylko czekanie na odpowiedź. Jamie pamiętał wakacje spędzane u dziadka w Nowym Meksyku, pamiętał, jak Al zabierał go do puebli w rezerwacie, gdzie kupował koce i ceramikę, które potem sprzedawał turystom w sklepie w Santa Fe.
To może zająć parę dni, uświadomił sobie. Nie odpowiedzą mi od razu.
Ku jemu zaskoczeniu, odpowiedź czekała na niego, gdy tylko włączył komputer następnego ranka. Palce drżały mu lekko, gdy wyświetlał wiadomość.
Z ekranu uśmiechał się wódz narodu Nawaho.
— Ya’aa’tey — powiedział. Był dość otyły, oczy miał jasne i roztańczone, jakby rozmawianie z Jamiem było wielką przyjemnością, nawet w taki sposób, z opóźnieniem wymuszonym odległością między planetami.
— Twoja wiadomość nieco mnie zaskoczyła — mówił dalej — ale sprawiła mi dużą przyjemność. Znałem twojego dziadka i widziałem w telewizji, jak wylądowałeś na Marsie po raz pierwszy. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się twarzą w twarz.
Potem przeszedł do poważniejszych spraw. Jego uśmiech zbladł, ale nie zniknął całkiem.
— Twoja propozycja zabiła nam niezłego klina. Podoba mi się, ale nie mogę sam podjąć takiej decyzji. Zwołałem już spotkanie rady i zagonimy naszych prawników, żeby się temu przyjrzeli, to jasne. Pomysł mi się podoba i zrobię wszystko, żeby go wcielić w życie.
Zawahał się, po czym całkiem spoważniał i rzekł:
— Chcesz nas obarczyć wielką odpowiedzialnością. Nie wiem czy zdołamy ją udźwignąć. — Uśmiech powrócił w pełnej mocy. — Ale na pewno chciałbym spróbować!
Jamie wysłuchał reszty wiadomości, po czym wysłał potwierdzenie.
— Wodzu, dziękuję za dobre słowo. Poczekam na oficjalną odpowiedź narodu. Jeszcze raz dziękuję.
Następnie zadzwonił do Dexa Trumballa.
Dex właśnie jadł śniadanie, gdy Dezhurova zawołała go do centrum łączności. Opadł na puste krzesło obok niej i zobaczył stanowczą, niewzruszoną twarz Jamiego na ekranie. Obok niego Stacy przeglądała na ekranie listy zapasów magazynowych.
— Co jest, wodzu? — spytał Dex niedbale.
— Zaoferowałem Marsa narodowi Nawaho — odparł Jamie. Dex prawie wyskoczył z krzesła.
— Co zrobiłeś?
— Zapytałem wodza narodu Nawaho, czy jego ludzie mogą złożyć formalny wniosek o prawo wykorzystania tych obszarów Marsa, które dotąd eksplorowaliśmy.
— Przecież oni są w Arizonie!
— Ale ja jestem tutaj — odparł twardo Jamie. — Reprezentują Nawaho.
— Jezu Chryste — mruknął Dcx.
Stacy przestała patrzeć na ekran. Gapiła się na Dexa i Jamiego.
— Jak rozumiem — mówił Jamie — jeśli Nawahowie roszczą sobie prawa do użytkowania tego terenu, twój ojciec nie może go zagarnąć.
— Zgadza się — rzekł Dex i na jego twarz wypełzł powoli uśmieszek. — Musiałby tu być, fizycznie obecny, żeby rościć sobie prawo użytkowania.
— A my tu już jesteśmy. Więc mam zamiar złożyć wniosek, gdy tylko dostanę oficjalną zgodę narodu Nawaho.
— Jezu Chryste na skuterze! — śmiał się Dex. — Przecież mojemu ojcu trzasną wszystkie tętnice, jak o tym usłyszy! Indianie zabierają ziemię białym ludziom! Rewelacja!
— Sądzisz, że to może powstrzymać twojego ojca?
— Pozwoli na utrzymanie go z daleka od budowli, głównej kopuły, wulkanów zbadanych przez Mitsuo — tak, nie będzie mógł zacząć niczego, gdziekolwiek już byliśmy.
— I tak mu dużo zostanie.
— Tak, ale my mamy najlepsze kawałki! Dobra, twoi czerwonoskórzy kumple mają.
— Czyli to może zadziałać.
— Tak, pewnie — rzekł Dex, nagle poważniejąc. — Jest jednak pewien problem.
— Jaki?
— Fundusze na następną ekspedycję.
Dex był zbyt podekscytowany, żeby zacząć jakąkolwiek pożyteczną pracę. Poszedł do laboratorium geologicznego, ale spędził cały czas na wysyłaniu histerycznych wiadomości na Ziemię, do prawników i profesorów międzynarodowego prawa. Wreszcie, po kilku godzinach, Wiley Craig uniósł wzrok znad mapy przepływów cieplnych, nad którą pracował i potrząsnął głową.
— Hej, chłopie, nie wiem, co tam robisz, ale na pewno nie ma tego w programie prac.
Dex uniósł wzrok znad komputera.
— Zbieram informacje, Wiley.
— Założę się, że nie na temat geologii.
— Oczywiście, że nie — Dex wstał i ruszył do drzwi laboratorium. — Muszę się dostać do drugiej kopuły. Porozmawiać z Jamiem twarzą w twarz.
Wiley potrząsnął głową i wrócił do pracy, mrucząc:
— Cóż, ktoś tu musi pracować.
Stacy nie była zaskoczona słysząc, że Dex chce dołączyć do Jamiego w kopule dwa. Zrozumienia jednak też nie wykazała.
— Macie tu robotę — rzekła twardo, stając pośrodku centrum łączności niczym niewzruszony bramkarz. — Przydziały zadań…
— Chcesz, żebym poszedł do kanionu — warknął Dex. — Muszę się tam dostać, Stacy. Forsa na następną ekspedycję jest ważna, na litość boską.
Oparła potężne pięści na udach.
— Chcesz zarobić dziesięć miliardów dolarów w kanionie? Dex obdarzył ją chłopięcym uśmieszkiem.
— Może tak, może nie. Jestem tylko pewien, że te dziesięć miliardów stracę, jeśli nie wymyślę jakiegoś sposobu na mojego ojca.
Dezhurova parsknęła. Zanim jednak odpowiedziała, Vijay wetknęła głowę przez otwarte drzwi centrum łączności.
— Czyja dobrze słyszałam, że chcecie pojechać łazikiem do kopuły dwa? — spytała. — Ja też chcę jechać.
— Po co? — dopytywała się Dezhurova.
— Muszą przeprowadzić badania medyczne i testy psychologiczne tych, którzy tam przebywają — odparła Vijay.
Kosmonautka podniosła oczy do nieba.
— Może powinniśmy tam wszyscy jechać, a tę kopułę zostawić pustą.
— Od miesięcy to powtarzam — odparł Dex ze złośliwym uśmiechem.
— Jedź! — warknęła Dezhurova, prawie krzycząc. — Zapomnij o pracy, jedź włóczyć się, gdzie tylko oczy poniosą.
— Nie bądź niemiła, Stacy — rzekł uspokajającym tonem Dex. — Gdyby to nie było naprawdę ważne, nie pojechałbym, przecież wiesz.
— Wiem, że zawsze robisz, co chcesz. Jedź! Weź stary łazik. Przynajmniej zostaw mi jedną z nowszych maszyn.
Noc zapadła, zanim pokonali ćwierć drogi do kopuły dwa, ale Dex jechał dalej — powoli, ale wciąż do przodu.
Siedząc obok niego w kokpicie Vijay dostrzegła, że ślady kół na pokrytym pyłem gruncie są doskonale widoczne w świetle reflektorów łazika.
— Jedziemy ubitą drogą — zauważyła.
— Tak jest łatwiej. Wiesz, że nie trafisz na żadne większe skały ani kratery.
— Czy pomysł Jamiego się sprawdzi? — spytała Vijay, przesuwając się w fotelu, by patrzeć prosto na Dexa. — Czy będziemy w stanie powstrzymać twojego ojca przed przejęciem tego terenu?
— Na to wygląda — rzekł Dex, patrząc uważnie na drogę przed sobą. — Jest jednak druga strona medalu: stracimy fundusze mojego ojca na następną ekspedycję.
Vijay pomyślała przez chwilę, po czym rzekła:
— To ty będziesz musiał zająć jego miejsce.
— Co? — Zaskoczony Dex spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
— Jeśli twój ojciec nie ma zamiaru zgromadzić funduszy na następną ekspedycję, ty będziesz musiał to zrobić.