— Cotygodniowa dostawa niezbędnych mikroelementów — powiedziała. Shektar osobiście wręczała suplementy witaminowe każdemu członkowi ekspedycji przez cały lot z Ziemi.
— Dzięki.
— Nic chcę, żebyś dostał szkorbutu — powiedziała, prawie figlarnie. Cały zespół naziemny pierwszej ekspedycji zachorował, kiedy doszło do skażenia zapasu witamin.
— Też nie — odparł. — Raz wystarczy.
— Masz ochotą na jednego przed snem czy idziesz już spać? Prawie warknął.
— Po tej imprezie, jaką urządziliście, masz jeszcze ochotę na jednego?
— Sok pomarańczowy, Jamie. Cukier we krwi.
— Wydawało mi się, że będzie ci potrzebna aspiryna.
— Nie martw się — odparła, ruszając w stronę mesy. — Nie wypiłam tyle, żeby mi zaszkodziło.
Kopuła była lekko oświetlona; ścianki działowe sypialni miały zaledwie osiem stóp wysokości, więc w nocy przygaszano światła.
— Gdzie nauczyłaś się takich piosenek? — spytał, idąc za nią po zacienionej podłodze.
— Korzyści z wyższego wykształcenia.
— Niezłe wykształcenie.
Vijay spojrzała na niego z zaciekawieniem.
— Nigdy na studiach się nie upiłeś i nie śpiewałeś sprośnych piosenek?
— Nie, chyba nie — odparł Jamie, zastanawiając się, ilu upitych Nawahów dotąd widział w rezerwatach.
— Nie musisz mieć takiej potępiającej miny — rzekła z uśmiechem.
— Nie wiedziałem, że mam taką.
— Masz minę jak przydeptany wąż.
— Jak co?
— Jeszcze całkiem nie zdewocieliśmy. Nikt na mnie nie naskoczył.
Ona nie jest pijana ani skacowana, uprzytomnił sobie Jamie. Jest psychologiem i lekarzem wyprawy. Te odwiedziny nie są prywatne, to wizyta zawodowa. Ona mnie sprawdza.
Czy pachnie jakimiś perfumami? Poczuł delikatny kwiatowy zapach. Może użyła perfum, żeby zagłuszyć własny zapach. Nie mamy wody z instalacji recyklującej, a wszyscy spocili się przez cały dzień spędzony na ciężkiej fizycznej pracy.
— Szkoda, że nie wszyscy przywieźli jakieś piwo — powiedziała Shektar, odkręcając kurek z sokiem pomarańczowym. Kiedy już uruchomią instalację wodną, będą mogli mieszać koncentrat z wodą i zaoszczędzą cenne zapasy na sytuacje awaryjne.
— Czemu piwo, skoro wolisz szampana? — spytał. Wzruszyła ramionami i ten ruch zrobił na nim wrażenie mimo obszernego swetra.
— Australijskie piwo jest o wiele lepsze niż szampan. Jamie poczuł chętkę na gorącą czekoladę, sięgnął po torebkę i zalał zawartość gorącą wodą.
— Stanowisko ma swoje przywileje — mruknęła Shektar, gdy usiedli przy stole.
Jamie zamrugał zdziwony.
— Zużywasz nasze rezerwowe zapasy wody — wyjaśniła.
— Ach, to. Jutro uruchomimy generator. Wody nie braknie. Rozsiadła się wygodnie, jakby siedzieli w przytulnej kafejce.
— Jeśli nam braknie, będziemy musieli wrócić na Ziemię, tak?
— Nie braknie.
— Jesteś pewien?
Jamie zmusił się do uśmiechu.
— To test psychologiczny? Odpowiedziała uśmiechem.
— Nie, nie całkiem. Chciałam tylko porozmawiać z tobą przez chwilę na osobności. Na statku nie było to łatwe.
— Tu jest.
— Tak, w kopule jest więcej przestrzeni.
— No i?
Shektar pociągnęła łyk soku, po czym odstawiła plastykowy kubek na stół. Pochylając się lekko w stronę Jamiego, oznajmiła:
— Niedługo dojdzie do wybuchu między tobą i Dexem, jeśli nie będziecie ostrożni.
Więc o to chodzi, pomyślał. Na głos powiedział jednak:
— Nie dopuszczę do tego.
— A jak masz zamiar temu zapobiec? Jamie zawahał się, po czym odpowiedział:
— Nie dopuszczę do tego, żebym stracił panowanie nad sobą. Wiem, co on czuje i nie dopuszczę do tego, żeby stało się to moim problemem.
— To już jest twój problem. To oczywiste.
— Posłuchaj — odparł. — Wiem, że ojciec Dexa był główną siłą napędową przy zdobywaniu funduszy na ekspedycję. Ale teraz jesteśmy daleko od jego tatusia. Dex musi sam to zrozumieć. Tu, na Marsie, nie liczy się, co się stało na Ziemi ani kto jest czyim ojcem. Liczy się tylko to, co można osiągnąć.
— Ładna teoria, ale…
— Nie zamierzam dopuścić do tego, żeby zalazł mi za skórę — podkreślił Jamie, walcząc z chęcią zaciśnięcia pięści. — To, co mamy tu zrobić, jest zbyt ważne, żeby brały górę osobiste animozje.
— Naprawdę uważasz, że możecie tu spędzić półtora roku bez konfrontacji między wami? — twarz Shektar była śmiertelnie poważna, oczy utkwione prosto w twarzy Jamiego.
— Tak — odparł. Nie był w stanie odwrócić wzroku od tych ciemnych, głębokich, lśniących i poważnych oczu. Włosy czarne jak noc upięła z tyłu głowy. Jamie zastanawiał się, co by zrobiła, gdyby sięgnął, rozpiął je i pozwolił im opaść na ramiona. Przypomniał sobie, że minął już rok, odkąd kochał się z kobietą.
Shektar chyba coś wyczuła. Odwróciła wzrok.
— Potrafię do tego nie dopuścić — zapewnił ją Jamie, starając się, by jego głos brzmiał lekko i swobodnie. — Nie pozwolę, żeby się mnie czepiał.
— Stoicki Indianin, co? — spytała poważnie. — Wrogowie mogą spalić cię na stosie, a ty nawet nie piśniesz?
Jamie chwycił jej szczupły nadgarstek.
— Nikt mnie nie będzie palił na stosie i nikt nie będzie tu umierał. Zbadamy tę planetę, tak dogłębnie, jak tylko się da, a Dex nauczy się, że tutaj jest tylko członkiem zespołu, nie dyrektorem misji.
— To samiec alfa, wiesz. Tak jak ty.
— Co to znaczy?
Shektar spojrzała mu prosto w oczy.
— Obaj jesteście naturalnymi przywódcami. Obaj musicie być przewodnikami stada. To prosty przepis na kłopoty. Może katastrofę.
Rozdrażniony, prawie rozzłoszczony, Jamie spytał:
— W jakie sposób wy, psychologowie, dopuściliście do tego, żeby nasza dwójka znalazła się w tym zespole?
— Ponieważ — odparła — Dex był na tyle sprytny, że zdołał to ukryć. Wiedział, czego szukają psychologowie i zrobił ich w balona.
— Ciebie też?
— Mnie również — przyznała. — Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy, gdy zaczęliście się kłócić podczas lotu. Uświadomiłam sobie, że popełniliśmy błąd.
— Chcesz powiedzieć, że mam taki sam profil psychologiczny jak on?
— Obaj jesteście samcami alfa, to jasne jak słońce. Jesteście naturalnymi współzawodnikami.
Jamie potrząsnął głową, bardziej w zadumie niż ze zdumieniem. Błędnie zinterpretowała ten gest.
— Przyjrzyj się wszystkiemu, co robiłeś podczas pierwszej ekspedycji. Przejąłeś dowodzenie, prawda? Pokonałeś rosyjskiego kosmonautę, który miał być dowódca grupy naziemnej, a potem zmusiłeś dyrektora misji, żeby pozwolił ci na wyprawę do Wielkiego Kanionu, prawda?
— Cóż… rzeczywiście.
— To jest właśnie zachowanie samca alfa, Jamie. Przewodnik stada. Szef kurnika. Król pustyni.
— I mówisz, że Dex jest podobny do mnie?
— Taki sam profil. Osobowości macie różne, na wiele sposobów, ale takie same diabełki sterują jego i twoim zachowaniem.
Jamie odetchnął. Po czym spytał:
— Czy z nim też już rozmawiałaś?
— Jeszcze nie. Chciałam najpierw porozmawiać z tobą.
— Sądzisz, że to coś pomoże?
— Sądzę, że nie. — Hm.
— On nie jest w stanie zmienić podstawowych cech swojej osobowości, nie bardziej niż ty. Nie możesz zmienić samego sie bie. Jedynym powodem, dla którego to wyciągnęłam jest to, że jesteś dyrektorem misji i musisz wiedzieć, na co się porywasz.