Nacisnął pedał hamulca i zatrzymał łazik. Powoli, metodycznie wyłączał wszystkie silniki.
— Będę musiał to zrobić — mruknął.
— Kto jeszcze?
Dex wyglądał na zatopionego w myślach, gdy poszli do kuchenki i podgrzali sobie kolację. Zjedli prawie w milczeniu. Vijay widziała, że Dex jest setki milionów kilometrów od niej.
— Problem w tym — oznajmił, gdy sprzątnęli ze stołu — że nigdy nie sprzeciwiłem się mojemu ojcu. Zawsze musiałem robić wszystko, jak mi kazał — chyba że zakręciłem się wokół niego i wmówiłem mu, że to, czego chcę, to jego pomysł.
— A teraz musisz wystąpić przeciwko niemu. Dex pokiwał powoli głową.
— Nie wiem, czy potrafię.
— Nie sądzisz, że najwyższy czas, żeby się o tym przekonać?
Stali przy zlewozmywaku kuchenki, między kuchenką mikrofalową a stojakiem na skafandry. Dex ujął Vijay za ramię i przyciągnął ją do siebie.
Położyła mu drugą rękę na piersi.
— Nie, Dex.
— Nie?
— Na Ziemi czeka na ciebie parę milionów kobiet. Masz z czego wybierać.
— Na Ziemi będzie później — odparł. — Teraz jest teraz.
— Obawiam się, że nie. Westchnął.
— Jamie?
— Jamie. — Tym razem ona westchnęła. — Szkoda, że o tym nie wie.
Dex wyglądał na zaskoczonego.
— On jest zakochany w Marsie — wyjaśniła Vijay. — Moją rywalką jest cała ta pieprzona planeta.
Konferencja prasowa
Darryl C. Trumball nie był przyzwyczajony do wystąpień publicznych. Wolał pozostawać w cieniu, a na pastwę publiki wydawać swoich najemników i marionetki.
Jako pierwsza „cywilna” osoba, która miała polecieć na Marsa, stał się jednak znaną osobistością. A teraz, ledwo cztery dni przez startem dodatkowej misji z Cape Canaveral, musiał wraz z czterema młodymi archeologami i dwoma astronautami stanąć twarzą w twarz z całym morzem dziennikarzy i fotoreporterów, którzy wypełnili audytorium.
Podobnie jak pozostali członkowie załogi, Trumball miał na sobie kombinezon barwy koralowej z eleganckim logo drugiej wyprawy na Marsa na piersi. Był oczywiście starszy od każdego z nich z osobna, a nawet od dowolnej dwójki razem. Był jednak szczupły, twardy i wysportowany. Nikt nie wiedział, że strach prawie ścina mu krew; nikt nie słyszał łomotania jego serca na samą myśl o wejściu do latającej bomby i pokonaniu całej drogi na odległego, mroźnego i niebezpiecznego Marsa.
— Dlaczego ta misja nie jest zwana trzecią wyprawą na Marsa? — wykrzyczał z dołu jakiś reporter.
— Jest to misja dodatkowa drugiej wyprawy na Marsa — wyjaśnił starszy astronauta, mający wprawą w radzeniu sobie z niedorzecznymi pytaniami.
— Mamy zamiar w szczególności zbadać starożytny budynek, który odkryto na klifie Wielkiego Kanionu — wyjaśnił główny archeolog, dobiegający czterdziestki.
— A trzecia wyprawa? — zapytał inny dziennikarz. — Czy będzie trzecia wyprawa?
Wszyscy przy stole zwrócili się w stronę Trumballa.
— Tak — zapewnił wszystkich bez wahania. — Będzie trzecia wyprawa na Marsa.
— Ale kiedy?
— Jak prędko?
— Pracujemy nad szczegółami — wyjaśnił Trumball.
— A inne rodzaje lotów na Marsa? — zapytała jakaś kobieta. — Kiedy będzie można polecieć tam na wakacje?
Lekki śmiech przetoczył się przez salę. Trumball odpowiedział jednak na to pytanie.
— Dlatego właśnie lecę tam z naukowcami. Chcę pokazać światu, że zwykli ludzie mogą latać na Marsa, mogą na własne oczy oglądać chwałę zaginionej marsjańskiej cywilizacji, chodzić, gdzie przechadzali się Marsjanie, dotrzeć na szczyt najwyższej góry w Układzie Słonecznym, zbadać najdłuższy, najszerszy i najgłębszy kanion.
Kilku archeologów miało niepewne miny, ale żaden nie ośmielił się sprzeciwić Trumballowi.
— Dlaczego pan? — spytał łysy, korpulentny reporter z ostatniego rzędu. — Dlaczego chce pan lecieć sam. Czy nie mógłby tam lecieć ktoś… hm… mniej ważny, zamiast pana?
Trumball cierpliwie się uśmiechnął.
— Chce pan wiedzieć, czemu taki stary pierdziel chciałby tam polecieć?
Wszyscy zaśmiali się.
— Chcę pokazać, że nawet ktoś w moim wieku może bez problemu polecieć na Marsa i dobrze się bawić. — Zamilkł na chwilę, upewnił się, że dziennikarze czekają na jego następne słowa, po czym mówił dalej: — Państwo jednak pamiętają, że w kosmos latały osoby starsze ode mnie, poczynając od senatora Glenna, prawie czterdzieści lat temu.
— Ale żeby aż na Marsa?
— Tak — odparł Trumball, nie przestając się uśmiechać. — Aż na Marsa. Będę pierwszym z milionów zwykłych ludzi, którzy tam polecą.
Poza tym, dodał w duchu, można na tym zrobić pieniądze, a ja muszę dopilnować, żeby nikt mnie stamtąd nie wyrolował.
Soi 368: Popołudnie
Jamie wisiał na ścianie, zdrapując próbki skał z czoła klifu, kiedy nadeszła wiadomość.
— Udało ci się! — w słuchawkach rozległ się triumfujący głos Dexa. — Posłuchaj tylko!
Była to wiadomość od wodza narodu Nawaho, wiadomość, na którą czekał. Jamie nie widział twarzy mężczyzny, ale słowa wystarczyły, by zapłonął z dumy i wdzięczności.
— Lud Nawaho przyjmuje odpowiedzialność związaną z roszczeniem praw do wykorzystania terenów Marsa eksplorowanych przez drugą wyprawę na Marsa — wódz mówił powoli, jakby czytał przygotowany tekst. — Naszym zamiarem jest powierzenie ich wszystkim narodom Ziemi i zachęcanie do prowadzenia gruntownych badań planety Mars oraz wszystkich jej form życia, dawnych i obecnych.
— Uznajemy doktora Jamesa Watermana, którego ojciec był półkrwi Nawaho, za przedstawiciela naszego narodu na Marsie podczas oficjalnego składania niniejszego wniosku w Międzynarodowym Urzędzie Astronautycznym.
Było tego więcej i Jamie wysłuchał cierpliwie całości, wisząc dwa kilometry nad dnem kanionu. Słuchał jednak niezbyt uważnie, gdyż jakiś głos powtarzał mu: dokonałeś tego. Teraz Trumball nie może rościć sobie praw do wykorzystania tego gruntu. Teraz możemy zachować to wszystko z dala od jego łap, z dala od pazernych łap handlarzy nieruchomościami i eksploatatorów. Możemy zachować Marsa w czystości, wyłącznie do celów naukowych.
Kiedy wiadomość od wodza zakończyła się. Dex wrócił z radosną paplaniną:
— Szkoda, że nie mogę zobaczyć twarzy mojego ojca, kiedy o tym usłyszy! Chyba wystartuje na orbitę! Ma wszystko przygotowane, żeby tu przylecieć, i wszystko na nic. Nie może dotknąć tu głupiego kamienia! Założę się…
Jamie wyłączył radio w skafandrze. Wisiał w uprzęży, w błogosławionej ciszy, kołysząc się lekko na linie, słysząc tylko delikatny szum wentylatorów i bicie własnego serca.
Zaparł się butami o ścianę klifu i odepchnął się tak mocno, jak tylko umiał, dyndając na linie w tańcu czystej radości.
Na konferencji prasowej wodza narodu Nawaho pojawiła się tylko czwórka reporterów, ale wieść, że naród Nawaho, za pośrednictwem Jamiego Watermana, rości sobie prawa do użytkowania Marsa, obiegła media z prędkością błyskawicy.
Następnego dnia rano biuro wodza w Window Rock oblegała cała armia wozów reporterskich i dziennikarzy. Nagłówki na całym świecie krzyczały:
INDIANIE ROSZCZĄ SOBIE PRAWA DO MARSA
NARÓD NAWAHO ZAGARNIA CZERWONĄ PLANETĘ