Выбрать главу

POWRÓT CUSTERA: INDIAŃSKA ZASADZKA NA TRUMBALL ENTERPRISES

NAWAHOWIE ZAGARNIAJĄ POZAZIEMSKI REZERWAT

Przewodnicząca Międzynarodowego Urzędu Astronautycznego czuła się chyba nieswojo. Darryl C. Trumball przywiózł ją do Bostonu prywatnym odrzutowcem, umieścił w najlepszym hotelu z widokiem na zatokę i oddelegował swoją prywatną limuzynę z kierowcą do jej dyspozycji.

Była jednak zdenerwowana i czuła się niezręcznie, siedząc przy wielkim biurku Trumballa, szczupła kobieta o posiwiałych włosach i ostrych rysach kogoś, kto musiał wywalczyć sobie obecną pozycję.

Zmiana strefy czasowej, powiedział sobie Trumball. Zmieniła strefę czasową i czuje się kiepsko. Tak naprawdę jednak wcale w to nie wierzył; wyglądała na niezadowoloną, prawie rozzłoszczoną, że ją tam ściągnął.

— Jeśli chce pan rozmawiać o wniosku Nawahów — zaczęła bez wstępów, jeśli nie liczyć chłodnego „dzień dobry” — to wydaje się on mieć absolutnie poprawną formę i jest całkowicie ważny.

Trumball opadł na swoje wąskie skórzane krzesło i zaplótł palce.

— Za dwa dni mam wyruszać z misją dodatkową na Marsa — powiedział spokojnie. — Jeśli ten wniosek Nawahów jest ważny, będzie to pozbawione sensu.

— Nie jestem w stanie znaleźć niczego niewłaściwego w ich wniosku — rzekła przewodnicząca MUA. Trumball miał problem z identyfikacjąjej akcentu. Może Niemka. Nie miał pojęcia, kim była, po prostu kazał ściągnąć do biura szefową MUA.

— Zatem ich roszczenie może zostać uznane? Uniosła brwi.

— Musi się zebrać komitet w pełnym składzie i formalnie zatwierdzić wniosek, ale nie widzę żadnego problemu. Obowiązują nas przepisy prawa międzynarodowego i traktaty ratyfikowane przez różne rządy, aż do roku 1967.

— Rozumiem — odparł.

— Sugerowałabym — rzekła sztywno — żeby pan zrezygnował z tej podróży a dołączył do ekipy jeszcze jednego archeologa.

Trumball skinął głową.

— To wygląda na rozsądną radę.

Zapadło długie milczenie. Czeka, aż jej coś zaproponuję, pomyślał. Albo zacznę grozić. Wywierać naciski. Patrzył na jej szczupłą, bladą twarz i widział w niej wrogość. Nie przepada za mną. Nie przepada za amerykańskimi miliarderami, którzy rozrzucają forsę na prawo i lewo. Ale moje pieniądze polubi. I dlatego zgodziła się na to spotkanie.

— Panie Trumball — odezwała się w końcu, nieco chrypliwie.

— Tak?

— Wiem, że jest pan rozczarowany takim obrotem sprawy. Skinął głową.

— Mam jednak nadzieją, że nie wpłynie to na pańską decyzję o finansowaniu trzeciej wyprawy na Marsa.

— Sądzi pani, że nie powinno? — warknął.

— Tak, gdyż eksploracja Marsa jest o wiele ważniejsza niż pańskie… plany zarabiania pieniędzy.

Aha. Gramy w otwarte karty. To jakaś pieprzona socjalistka, jak wszyscy ci biurokraci.

Mówił jednak powoli i z opanowaniem.

— Zapewne dla pani. Ale nie dla mnie. Spojrzała mu prosto w oczy.

— Chce pan powiedzieć, że nie sfinansuje pan trzeciej wyprawy na Marsa, jeśli uznamy roszczenia Nawahów co do praw użytkowania?

— Dokładnie to chciałem pani powiedzieć.

— Wyjaśniłam już panu, że nie mamy wyboru. Roszczenie jest legalne i musimy je uznać.

— To będziecie musieli poszukać pieniędzy gdzie indziej — odparł.

Prezes MUA wstała gwałtownie.

— Dokładnie tego się po panu spodziewałam. Trumball również wstał, powoli.

— W takim razie pani nie rozczarowałem. Cieszę się. — Wskazał na drzwi. — A teraz życzę miłego dnia.

Gdy wyszła, Trumball usiadł i odwrócił fotel tak, by patrzeć na miasto i zatokę, daleko pod nim.

Nie powinienem mieć żalu do Indian. Waterman nigdy by na to nie wpadł. To Dex. Dex wyrolował mnie z całej planety. Mały skurwiel mi dokopał.

Ku swemu zdziwieniu uśmiechnął się.

Jamie spędzał jak najwięcej czasu na zewnątrz, pobierając próbki z różnych warstw ściany klifu, zjeżdżając na samo dno kanionu, by pomóc Trudy i Fuchidzie, spacerując samotnie po cichej i pustej marsjańskiej budowli.

W końcu musiał wracać do kopuły. Czoło klifu pociemniało w cieniu, gdy słońce schowało się za zachodnim horyzontem. Fu chida i Hali przejechali już koło niszy, wracając do kopuły. Vijay w centrum łączności powiedziała mu, że słońce już prawie zaszło i ma wracać.

Gdy tylko Jamie wkroczył do wewnętrznej śluzy kopuły, zobaczył, że Dex prawie skacze z zachwytu.

— Połowa mediów z całego świata chce z tobą gadać, chłopie — wykrzyknął, gdy tylko Jamie zdjął hełm. — Wszyscy tam powariowali!

— Jakieś wieści od twojego ojca?

— Nic. Ale Pete Connors dał znać, że kochany tatuś odwołał przylot.

Zdejmując górną część skafandra, Jamie dostrzegł biegnącą w ich stronę Vijay.

— To oznacza, że on nie będzie finansował trzeciej wyprawy, prawda? — rzekł Jamie.

— I co z tego? — warknął Dex. — Zajmę się tym, jak wrócimy do domu.

Vijay wyglądała na przerażoną.

— Chodźcie szybko do centrum łączności. Zdarzył się wypadek!

Soi 370: Wieczór

Na umięśnionej twarzy Stacy widać było smugi brudu i krople potu. Wyglądała na wściekłą.

— Totalna awaria głównej instalacji elektrycznej — wyjaśniła Jamiemu. — Ciągniemy na ogniwach paliwowych, ale nawet przy minimalnym poborze mocy na noc nam nie wystarczy.

— Co się stało? — spytał Jamie. Stacy potrząsnęła głową.

— Zasilanie padło. Włączył się natychmiast system awaryjny, ale jeśli nie uruchomimy głównego systemu przed nocą, będziemy musieli spędzić… Ale to już Opos, eee, Wiley ci powie.

Jamie siedział przy głównej konsoli łączności, Vijay przy nim, Trudy, Fuchida, Dex i Rodriguez stłoczyli się za nimi.

Craig wyglądał jeszcze gorzej niż Dezhunwa. Opadł na krzesło obok kosmonautki.

— Reaktor szlag trafił — oznajmił. — A mój skafander został nieźle napromieniowany.

— Co?

— Jakiś skurwiel wywiercił dziurę do reaktora i wlał tam jakiś kwas — Craig wyglądał, jakby nie wierzył własnym słowom.

Fuchida, stojąc przy Jamiem, wysyczał:

— Sabotaż.

Głos Jamiego brzmiał martwo.

— Chcesz powiedzieć, że jedno z nas celowo… — słowa uwięzły mu w gardle. Nie mógł ich wymówić.

Craig potrząsał głową. — Nie, to nie był nikt z nas. A w każdym razie niekoniecznie. Dziura musiała zostać wykopana tydzień temu albo jeszcze wcześniej. Pieprzony kwas musiał przenikać do generatora co najmniej tak długo. Musiał przeżreć osłony, zanim wyrządził jakąś rzeczywistą szkodą.

Wszyscy w centrum łączności zamilkli. Wydawało się, że nawet cała instalacja szumi jakoś ciszej.

— Coś wam jednak powiem — podsumował ponuro Craig. — Ktoś to zrobił celowo.

Przez długą chwilę nikt nic wypowiedział ani słowa. Jamie miał wrażenie, że głowa pęka mu od natłoku myśli. Sabotażysta. Mamy wśród nas sabotażystę. Albo sabotażystkę. Kogoś szalonego.

— Dobrze — rzeki wolno. — Wsiadajcie w łazik i przyjeżdżajcie jak najszybciej.

— Muszę zamknąć tu wszystkie systemy — rzekła Stacy. Dex wetknął głowę między Jamiego i Vijay.

— Zrzućcie wszystkie dane z komputerów. Chyba mamy wszystko do dzisiejszego popołudnia, ale wolałbym być całkiem pewien.