Wycie alarmu wyrwało Rodrigueza ze wspomaganego snu Poczuł zastrzyk adrenaliny w arteriach, gdy zobaczył migające czerwone światełka na monitorach.
— Trudy! — wrzasnął. — Trudy!
Poderwał się z fotela i zataczając się, ruszył do drzwi centrum łączności.
Trzymając Rodrigueza za ramiona, Jamie dopytywał się:
— Co się stało?
— Nie wiem — odparł niewyraźnie astronauta. — Trudy…
— Jezu Chryste! — zawył Dex za nimi. — Pożar w szklarni!
— Tam jest Trudy — wybełkotał Rodriguez.
Obracając się w kierunku dymiącej klapy, Jamie zobaczył, że inni biegną w jego stroną.
— Stacy, przejmij centrum łączności — krzyknął ruszając w stronę klapy.
Rodriguez biegł za nim, dygocząc, zaraz za nimi trzymał się Dex. Jamie usłyszał okrzyk Craiga:
— Zamknijcie klapę i odetnijcie dopływ tlenu!
— Nie! — odwrzasnął Rodriguez. — Tam jest Trudy!
Jamie dobiegł do klapy, ale żar i oślepiający dym nie pozwoliły mu wejść do środka. Kaszlał i przecierał oczy. Rodriguez przepchnął się obok niego i zanurkował pod klapą.
— Czekaj! — krzyknął Jamie, ale było już za późno. Rodriguez zniknął w kłębach dymu.
— Masz — Jamie odwrócił się i zobaczył Vijay, która wręczyła mu maskę tlenową.
— Szybko myślisz — rzekł, nakładając plastykową maskę na usta i nos.
Vijay przymocowała mu zbiornik z tlenem na plecach.
— Wszystko gra! — wrzasnęła, przekrzykując trzask płomieni. Jamie poczuł chłodny metaliczny posmak tlenu w ustach.
— Zamknijcie za mną klapę — rzekł.
— Nie! — krzyknęła Vijay.
— Zamknijcie! — rozkazał.
— Ja to zrobię — rzekł Dex. — Jak będziesz chciał wyjść, zastukaj, otworzę.
Kiwając głową, Jamie zanurkował w tunelu. Oczy zaczęły mu natychmiast łzawić. W tunelu panował żar, Jamie czuł się, jakby wchodził do pieca. Mrugając i kurcząc się w sobie na samą myśl o płomieniach, jakie widział przez sobą, Jamie powoli posuwał się do przodu. Nagle poczuł, jak ktoś oblał go zimną wodą.
Dex szedł obok niego, uśmiechając się przez plastikową maskę. W obu rękach niósł pojemniki, z których wylewała się woda.
— Pomysł Fuchidy — wyjaśnił. Jamie pokiwał głową.
— Siebie też namocz.
Przez otwartą klapę dostrzegł, że szklarnia jest jednym kłębowiskiem płomieni i dymu. Nic nie mogło tam przeżyć, zawył jakiś głos w jego głowie. Nie ma tam już niczego żywego.
Mimo to Jamie szedł dalej, czując żar płomieni na twarzy, a Dex nie odstępował go ani na krok.
Przy drugiej klapie zobaczył dwa ciała rozciągnięte na podłodze: Trudy i na niej Rodriguez, oboje poczerniali, w pęcherzach.
Dex chlapnął na nich resztą wody, a następnie rzucił gdzieś pojemnik i pochylił się, by pomóc Jamiemu odciągnąć rannych do klapy.
— Powiedz im, żeby zamknęli wewnętrzną klapę — zarządził Jamie. Dex odwrócił się i ruszył do tunelu. Jamie wyobraził sobie, że jego ściany muszą być gorące od żaru.
Klapa zamknęła się i żar znikł. Jamie przypadł do podłogi. Ceramiczne płytki parzyły nawet przez kombinezon. Dym zaczął się rozpraszać. Pojawili się Dex, Fuchida i Craig.
— Nie żyją?
— Nie wiem — odparł Jamie. — Tomas chyba oddycha. Ostrożnie unieśli poparzone ciała i zanieśli rannych do głównej kopuły. Vijay zaczęła rozcinać ich kombinezony małymi nożyczkami chirurgicznymi, gdy tylko położono ich na podłodze. Rodriguez jęknął i lekko poruszył nogami.
Stacy wynurzyła się z centrum łączności, całkowicie spokojna i opanowana.
— Ogień zgasł. Wypompowałam powietrze, jak tylko zamknęliście wewnętrzną klapę.
— Oboje żyją — ogłosiła Vijay. — Zanieście ich do gabinetu. Nie, tam jest tylko jedno łóżko. Trudy do gabinetu, ona jest w gorszym stanie, Tommy’ego do sypialni.
Jamie, Dex i Fuchida nieśli astronautę; górna część jego kombinezonu spłonęło, skóra na piersi poczerniała i łuszczyła się. Stacy i Craig wzięli Hali, a Vijay pobiegła przed nimi.
Gdy położyli Rodrigueza na jego pryczy, Jamie poczuł, że miękną mu nogi. Dex objął go ramieniem i rzekł cicho:
— Chodź, chłopie, strzelimy sobie po soku pomarańczowym, zasłużyliśmy.
Wyczerpany, Jamie usiadł przy stole w mesie i ujrzał Fuchidę stojącego obok z ponurą miną.
— Miałeś rację, Mitsuo — rzekł słabym głosem.
— Żałuję, że tak się stało — odparł biolog, potrząsając głową.
— Jak myślicie, które z nich? — zastanawiał się Dex, podając Jamiemu kubek z sokiem i siadając ciężko obok niego.
Jamie oparł się o fotel i zapatrzył się w cienie pod kopułą. Wszystko cuchnęło dymem. I potem. I strachem.
— To bez znaczenia — odparł.
— Tak sądzisz? Wzruszył ramionami.
— Najważniejsze, że to już koniec wyprawy. Nie możemy tu zostać. Zniszczenia są za duże. Pakujemy się i wracamy na Ziemię.
Soi 376: Poranek
Jamie nigdy nie widział tak zrozpaczonego Pete’a Connorsa.
— Zgadza się, totalne zniszczenie — mówił kontroler lotów.
— Macie szczęście, że żyjecie. Rada MKU zwołała specjalne zebranie. Jestem pewien, że ogłoszą, że to był wypadek i zatuszują całą sprawę. Nikt nie chce ogłaszać publicznie, że wysłaliśmy psychopatę na wyprawę.
Jamie skinął głową patrząc na ekran. Na zewnątrz centrum łączności rozpoczęto przygotowania do śniadania.
— A jeśli już mowa o harmonogramach — mówił dalej Connors. — Misja uzupełniająca wykonała manewr impulsowy na orbitę transferową jedenaście minut przed otrzymaniem waszej wiadomości. Są w drodze na Marsa. Będą tam w soi pięćset dwadzieścia dwa, za pięć miesięcy. Myśleli, że będziecie tam razem przez parę tygodni, wprowadzicie ich we wszystko, pomożecie im się urządzić, a tymczasem wylądują i będą musieli sobie radzić sami.
Connors gadał dalej, nie żeby miał coś konkretnego do powiedzenia, raczej po to, żeby poczuć, że coś robi niż z jakiegoś innego powodu, pomyślał Jamie. Katastrofa załamała go tak samo jak nas.
— Musicie dowiedzieć się, które z nich to zrobiło, które z nich jest sabotażystą. Nie pozwolimy, żeby jakieś wieści wydostały się na światło dzienne, o to się nie martwcie. Nikt się nie przyzna, że ktoś z naszych ludzi rozwalił całą ekspedycję. Musimy jednak wiedzieć, sprawdzić profil psychologiczny i całe dossier. Żeby uniknąć takich sytuacji w przyszłości, upewnić się, że nikt taki się nie załapie na przyszłe misje.
Przyszłe misje? — pomyślał Jamie. — Czy będą jakieś przyszłe misje? Nie będą w stanie ukryć tej historii przed mediami. Prędzej czy później ktoś się wygada. Już widział te nagłówki w gazetach: Naukowiec na Marsie próbuje zabić pod wpływem obłędu.
— Jeśli o mnie chodzi — mówił dalej Connors — jestem przekonany, że to była Hali. Nie mógłbym uwierzyć, że astronaucie, pilotowi, zdarzyłoby się coś takiego. To nie był Rodriguez i mogę się założyć o pieniądze.
Jamie pokiwał głową, wyrażając milczącą zgodę.
Skończywszy odsłuchiwać wiadomość od Connorsa, Jamie wstał i podszedł powoli do klapy szklarni. Nic się nie zmieniło. Rośliny znikły, z tac zostały tylko ramy w postaci strzępów poskręcanego metalu. Szklane cegły sufitu i jednej ściany były okopcone na czarno, podłogę zaścielał popiół, cuchnący goryczą i pleśnią, i Jamie stwierdził, że nie czuł tego zapachu od czasów, gdy jako dziecko chował się w nieużywanym kominku w domu rodziców. Nic nie było mokre. Nigdzie nie kapała woda. W szklarni nie było słychać żadnego odgłosu, wszystko było ciche jak grób. Chaos. Potworny, niszczący chaos.