Usłyszał swój głos, który brzmiał z takim opanowaniem, bez śladu emocji.
— Ja nie wracam.
Vijay zamknęła szafkę. Gdy się odwróciła, z jej świetlistych oczach widać było żal. — Wiem. Zaskoczyła go.
— Skąd wiedziałaś? Ja sam zrozumiałem to dopiero teraz. Uśmiechnęła się smutno.
— Zapomniałeś, że jestem psychologiem? I znam cię. Kiedy tylko Dex powiedział ci, że nasz odlot spowoduje unieważnienie wniosku Nawahów, wiedziałam, że zostaniesz.
— Czyli wiedziałaś jeszcze przede mną.
— Nie — odparła potrząsając głową. — Ty też wiedziałeś, ale musiałeś przejść przez wszystkie logiczne etapy. Musiałeś przemielić to parę razy w głowie i przekonać samego siebie, że możesz tu przeżyć sam jakieś cztery miesiące albo dłużej.
Z niechęcią skinął głową na zgodę.
— Chyba masz rację.
— Więc doszedłeś do wniosku, że możesz tego dokonać, tak?
— Chyba tak. Nie widzę powodu, dlaczego miałoby się nie udać.
— Sam?
Chciał powiedzieć: Nie, jeśli ty zostaniesz ze mną, ale wiedział, że nie może jej o to prosić. Ryzykowanie własną głową podczas samotnego pobytu na Marsie przez cztery miesiące albo dłużej to jedno, a proszenie jej, by dzieliła z nim to ryzyko, to drugie. To zbyt wiele znaczyło, było zbyt wiele komplikacji.
Więc tylko skinął szybko głową i rzekł:
— Tak, sam.
— Tylko ty i Mars? Wzruszył ramionami.
— Nie powinno to stanowić problemu. Ogród działa. Cały sprzęt funkcjonuje. Nie zagłodzę się i nie uduszę.
— Ale będziesz chciał pojechać do budynku i trochę tam poszperać?
— Nie — odparł zdecydowanie. — Zostanę tu i będę prowadził prace geologiczne, które powinny zakończyć się całe miesiące temu. — Po czym dodał: — I spróbuję zrobić ogniwa słoneczne z dostępnych na miejscu materiałów. Bardzo nam się przyda możliwość uzyskiwania energii słonecznej w takiej ilości, żeby zasilać całą kopułę.
— Sam — powtórzyła.
Zawahał się przez ułamek sekundy i potwierdził:
— Sam.
Twarzy Vijay była nieprzenikniona jak maska. Położyła mu rękę na ramieniu.
— Dobrze, w takim razie chodźmy i powiedzmy reszcie.
Reszta zebrała się w mesie na ostatnią kolację na Marsie, wszyscy z wyjątkiem Trudy, która była nadal przykuta do łóżka. Opa rzenia na jej twarzy będą wymagały kilku operacji plastycznych i mimo wszystkich zapewnień Rodrigueza, że wszystko będzie dobrze, pogrążała się w depresji.
Rodriguez próbował ją zabawiać, urządzając przedstawienie za każdym razem, gdy mógł pozbyć się jakiegoś bandaża. Stacy, Jamie, a nawet Fuchida, spędzali z Trudy długie godziny, zapewniając ją, że nikt się nie dowie o jej załamaniu, że nie będzie żadnych oskarżeń ani obwiniania. Ich zapewnienia najwyraźniej tylko pogłębiały jej stan.
Vijay wzięła tacę z kolacją dla Trudy, inni żuli swoje porcje, nie myśląc nawet o starannie zaplanowanych przez żywieniowców jadłospisach.
— Chętnie znowu zobaczę prawdziwy stek — oświadczył Fuchida całkiem serio.
— Z prawdziwym piwem — dodał Rodriguez.
Nie odzywając się ani słowem, Vijay ruszyła z tacą do kwatery Trudy. Usłyszała jeszcze głos Jamiego:
— Nie odlatuję z wami. Zostaję tutaj.
Otworzyła drzwi kwatery Trudy, weszła do środka i zamknęła je.
Trudy siedziała na pryczy, jej plecy wygoiły się na tyle, że mogła się opierać o wypełnioną wodą plastykową poduszkę. Wyciągając z magazynu ten gadżet, Vijay przypomniała sobie, że można było zrobić z niego łóżko wodne. Też mi pora na myślenie o takich rzeczach, skarciła się w duchu.
— Jak się czujesz? — spytała radośnie.
— Odlatujemy jutro? — spytała Trudy. Zdjęto jej już bandaże z twarzy; skórę miała świeżą i różową. Zanim dolecą do Ziemi, pojawią się blizny i stwardnienia. Nie miała brwi ani rzęs. Ma szczęście, że nie straciła wzroku, pomyślała Vijay, po czym zastanowiła się, czy to takie szczęście móc spojrzeć w lustro przy tak paskudnie poparzonej twarzy.
— Tak — odparła, starając się utrzymać radosny ton głosu. — Jutro.
Trudy spojrzała na tacę, która Vijay położyła jej na kolanach i mruknęła:
— Chyba narobiłam niezłego bałaganu.
— Sądzę, że można to tak nazwać — odparła cicho Vijay.
— Mogłam zabić Tommy’ego. Nigdy bym nie pomyślała, że sprowadzam na niego niebezpieczeństwo.
Vijay chciała powiedzieć, że sprowadziła niebezpieczeństwo na nich wszystkich, ale ugryzła się w język. Trudy Hali będzie cudownym obiektem badań psychologicznych, pomyślała. Mam pięć miesięcy podróży powrotnej na badanie jej, analizę jej motywów…
— Kocham go — oświadczyła Trudy ze łzami w oczach. — Chciałam go sprowadzić z powrotem na Ziemię, gdzie bylibyśmy bezpieczni, gdzie wszyscy bylibyśmy bezpieczni.
— Rozumiem.
Trudy spojrzała na nią ze złością.
— Rozumiesz? Jak mogłabyś zrozumieć? Skąd mogłabyś wiedzieć, jak to jest kochać mężczyznę tak, że chciałoby się dla niego umrzeć?
Zaskoczona Vijay nie znalazła odpowiedzi.
— Och, przepraszam — wybuchła Trudy. — Tak mi strasznie przykro. Wszystko popsułam. Tommy nie będzie chciał nawet na mnie spojrzeć, kiedy wrócimy do domu. Ja go tak kocham, a on nawet nie będzie chciał na mnie spojrzeć.
Vijay nagle poczuła, że ma ochotę się rozpłakać.
— Nie możesz tu zostać sam — oznajmiła Dezhurova, gdy Jamie ogłosił swoją decyzję pozostałej piątce, która zebrała się przy stole w mesie.
— Ależ mogę — odparł Jamie, starając się, by zabrzmiało to zwyczajnie i naturalnie.
— To nie będzie łatwe — ostrzegł Craig. — Nawet jeśli będziesz tylko siedział i oglądał telewizję.
— Mam mnóstwo pracy — odparł Jamie. — Już samo porządkowanie danych, które nagromadziliście podczas wycieczki do Ares Vallis, zajmie mi cztery miesiące albo więcej.
— I masz zamiar spróbować zbudowania ogniw słonecznych? — spytał Dex.
— Tak, z pierwiastków występujących w glebie.
— Ktoś powinien z tobą zostać — rzekł Fuchida.
— Nie — odparł Jamie. — To nie jest konieczne. Nie mógłbym nikogo prosić o takie poświęcenie. Lecicie do domu! Ja tu sobie poradzę.
— Mitsuo ma rację — rzekł Rodriguez. — Ktoś powinien tu zostać z tobą.
— To nie jest konieczne — powtórzył Jamie.
— Nie zostajesz tu z powodu nauki — rzekła Stacy prawie oskarżycielskim tonem.
— Tak — przyznał Jamie. — Nie dlatego.
Dex wyglądał na zachwyconego i zaintrygowanego.
— Zostajesz, żeby dało się utrzymać wniosek Nawahów.
— Zgadza się — przyznał Jamie.
— Tak właśnie myślałem.
— Akurat. Cóż, ja też mam co robić.
— Na przykład?
— Mam taki plan — rzekł Dex ze swoim tradycyjnym, buńczucznym uśmieszkiem. — Wracam na Ziemię i zakładam fundację, organizację typu non-profit, której celem jest badanie Marsa. Nazwiemy ją Fundacją Badań Marsa.
Jamie zamrugał.
— W ten sposób będę zdobywał pieniądze przez cały czas, nieprzerwanie. Nie będziemy musieli chodzić z żebraczym kapeluszem przed każdą wyprawą. Badania na Marsie będą miały solidne podstawy finansowe. Zmusimy ludzi, żeby inwestowali przez cały czas, kupując akcje czy jakieś obligacje.