Jamie nie przejmował się więc tym, że jako dyrektor misji będzie przez tydzień z dala od bazy. Miał pozostawać w kontakcie z bazą i Ziemią dzięki satelitom telekomunikacyjnym.
Ubierając skafander w celu wykonania dziesięciometrowego spaceru do łazika, zobaczył Vijay Shektar wchodzącą do śluzy i zdejmującą hełm. Potrząsnęła głową, żeby poprawić włosy i uśmiechnęła się do Jamiego.
— Sprawdziłam dwa razy wszystkie zapasy — powiedziała.
— Wszystko na miejscu.
— No to jedziemy na wycieczkę — rzekł Jamie. — Tak.
Usiadła przy nim na ławce biegnącej na całej długości szafek ze skafandrami i z westchnieniem zaczęła ściągać rękawice.
— Cholerny skafander ociera mnie na łokciu do krwi — poskarżyła się.
— Włóż kawałek gąbki — poradził Jamie. Bez względu na to, jak dobrze dopasowano skafandry, zawsze odczuwano pewien dyskomfort. Jego skafander był straszliwie sztywny. Nie dałoby się w nim biegać.
Jamie włożył już spodnie i buty, co było najtrudniejszym elementem wkładania kombinezonu. Wstał i sięgnął po górną część.
— To przypomina wkładanie rycerskiej zbroi — rzekła Shektar.
— Wyruszanie do walki ze smokami.
— Smokami? To by była sensacja!
— Prawdziwymi smokami — odparł. — Niewiedzą, nieznanym.
— Ach, tak. Prawdziwymi smokami Zgadza się.
— I strachem.
— Strachem? Boisz się?
— Wychodzenia na zewnątrz nie — wyjaśnił szybko Jamie.
— Nic boję się Marsa. Ten świat może być niebezpieczny, ale nie jest złowieszczy.
Siedziała tam odziana w kombinezon jak kobieta pożerana przez metalicznego potwora i uśmiechała się do niego.
— To czego się boisz?
— Nie boję się — ale inni tak. Boją się znaleźć coś, co ich przerazi.
— Życie?
— Inteligentne życie.
Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.
— To dlatego upierałeś się przy tej wyprawie. Budynek na klifie. Jamie z powagą skinął głową.
— Naprawdę sądzisz, że go znajdziemy?
— Mógłbym tam iść pieszo, gdybym musiał.
— I naprawdę wierzysz, że to artefakt, zbudowany przez inteligentnych Marsjan?
Dex Trumball wszedł do śluzy i podniósł wizjer.
— Jesteśmy gotowi i możemy ruszać, jak tylko dyrektor misji znajdzie się na pokładzie.
— Dwie minuty — rzekł Jamie. Po czym, patrząc w pytające oczy Vijay, dodał: — Niedługo się dowiemy, prawda?
Soi 6: Pierwsza wyprawa
Ekspedycja składała się z dwóch dużych segmentowanych łazików służących do przejażdżek w terenie. Łaziki były dokładnie takie jak te, z których korzystała pierwsza ekspedycja: każdy stanowił trio cylindrycznych aluminiowych modułów, zamontowanych na sprężystych, luźno zamocowanych kołach, które mogły przejeżdżać nawet po sporych głazach, nie powodując kołysania wnętrza pojazdu. Dawały ekspedycji znaczące oszczędności finansowe: koszty opracowania i testowania poniosła pierwsza ekspedycja. Druga musiała już tylko zamówić dwa kolejne egzemplarze.
Jeden z cylindrycznych modułów stanowił zbiornik paliwa, który był na tyle duży, że wystarczał na utrzymanie pojazdu w ruchu przez dwa tygodnie. W środkowym segmencie zwykle mieścił się sprzęt i zapasy, w razie potrzeby można było tam zainstalować małe ruchome laboratorium. Część przednia, największa, miała rozmiary miejskiego autobusu. Była hermetyczna, więc ludzie mogli w niej przebywać bez skafandrów. Z tyłu znajdowała się śluza — tam było połączenie z drugim modułem. Z samego przodu znajdowała się bąblowata przezroczysta czasza, która nadawała całemu pojazdowi wygląd olbrzymiej, metalowej gąsienicy.
Każdy łazik był zaprojektowany tak, by mógł pomieścić wygodnie cztery osoby, a w sytuacji awaryjnej dało się tam wcisnąć ich osiem.
Choć wtłoczony do niewygodnego, twardego skafandra, usadowiony z prawej strony kokpitu łazika, Jamie czuł się wolny.
Patrzył na marsjański krajobraz przesuwający się za oknem, a widział go jakby podwójnie: jego wyszkolone oko geologa katalogowało formy skalne, głazy i kratery oraz wyrzeźbione przez wiatr wydmy; jego umysł Nawaho rozpoznawał terytorium, które kiedyś mogło należeć do Ludu.
Jak bardzo to przypomina ojczystą pustynię Ludu, pomyślał. Rdzawy piasek i czerwone skały, strome płaskowyże na horyzoncie. Chwilami wydawało mu się, że zaraz zobaczy odciski stóp przodków.
Bzdura! — skarcił go jego anglosaski umysł. W promieniu setek milionów kilometrów nie ma tu nawet źdźbła trawy. Temperatura na zewnątrz jest ujemna, a w nocy spadnie setki stopni poniżej zera. Tym powietrzem nie da się oddychać.
A mimo to Jamie czuł się, jakby wrócił do domu.
Daleko stąd, na ścianie potężnego klifu Wielkiego Kanionu, czekały na niego ruiny starożytnego miasta. Jamie był tego pewien. Bez względu na to, co mówili inni, bez względu na to, przy czym upierała się racjonalna część jego umysłu, głęboko w duszy wiedział, że to, co zobaczył podczas pierwszej ekspedycji, zostało zbudowane przez istoty inteligentne.
— Trzydzieści kilometrów — odezwała się Stacy Dezhurova. Siedziała obok Jamiego w fotelu kierowcy, zapakowana w sztywny, pękaty kombinezon, nie włożyła tylko hełmu. Ze swoją brudnoblond fryzurą na pazia wyglądała jak Holenderka pożerana żywcem przez robota.
Jamie skinął głową i wysunął się niezgrabnie z fotela. Musiał się lekko schylić, żeby nie zahaczyć głową o szkło kokpitu.
Przecisnął się koło Trudy Hali, odzianej w beżowy kombinezon, siedzącej w środkowej części łazika. Uśmiechnęła się do niego.
Łazik zatrzymał się powoli. Jamie ledwo to poczuł. Dezhurova była znakomitym kierowcą.
Trumball stał koło śluzy z tyczką stacji pomiarowej w ręce. Dex miał potem wyjść i pracować na zewnątrz, ale Jamie chciał wyjść pierwszy.
— Lista kontrolna — odezwał się Trumball i podał radiolatarnię Jamiemu.
Jamie skinął głową i opuścił wizjer hełmu. Trumball szybko lecz starannie przebiegł przez wszystkie punkty listy kontrolnej, upewniając się, że skafander Jamiego jest właściwie uszczelniony, a całe wyposażenie działa poprawnie.
— Dobra, chłopie — rzekł, klepiąc Jamiego po tylnej części hełmu. Jego głos tłumiła warstwa izolacyjna skafandra.
— Idę do śluzy — powiedział Jamie do mikrofonu wbudowanego w hełm, pomiędzy wizjerem a pierścieniem szyjnym.
— Zrozumiałam — usłyszał potwierdzający komunikat Dezhurovej. — Czekaj. Mam żółte światełko na module ultrafioletu.
Na suficie śluzy znajdowała się bateria ultrafioletowych lamp, które włączały się automatycznie, kiedy w śluzie panowała próżnia. Światło ultrafioletowe miało sterylizować zewnętrzną powierzchnię skafandrów, zabijając wszelkie mikroby, jakie mogły przyczepić się do ich powierzchni, by badacze nie skazili planety na zewnątrz mikroskopijnymi żyjątkami z Ziemi. Ponadto ultrafiolet miał zabijać wszelkie miejscowe mikroorganizmy na skafandrach, kiedy badacze wracali.
— Zapasowe świeci na zielono — głos Dezhurowej przerywany trzeszczeniem odezwał się w słuchawkach. — Sprawdzę główny obwód, jak będziesz w środku.
— Dobra. Wchodzę do śluzy.
Śluza nie była większa od budki telefonicznej, człowiek w skafandrze ledwo się w niej mieścił. Ściskając tyczkę geologiczno-meteorologicznej stacji pomiarowej w jednej ręce, drugą Jamie wcisnął klawisz zewnętrznej klapy. Usłyszał, jak pompa budzi się do życia, a światełko na panelu zmienia kolor z zielonego na żółty.