Выбрать главу

Odgłos pracującej pompy i lekkie syczenie powietrza ucichło, choć Jamie nadal czuł wibrująca pompę pod grubymi podeszwami butów. Minutę później i to zanikło, a światełko zmieniło kolor na czerwony. W śluzie panowała próżnia.

Ultrafioletowe światełko oczywiście było niewidoczne dla jego oczu, choć miał wrażenie, że czerwone paski na rękawach zaczynają się lekko jarzyć.

Jamie nacisnął przycisk sterujący i zewnętrzna klapa stanęła otworem. Zszedł ostrożnie po metalowej rampie na czerwony marsjański piasek.

Wiedział, że to nonsens, ale Jamie czuł się wolny i szczęśliwy, kiedy był na zewnątrz sam. Wszędzie dookoła niego rozciąga ły się jałowe czerwone piaski, aż do wystrzępionego, pofalowanego horyzontu, który był tak blisko, że odczuwało się pewien dyskomfort. Brzeg tego świata. Początek nieskończoności. Niebo nad horyzontem było żółtobeżowe, a im bliżej małego, dziwnie słabego słońca, tym bardziej przechodziło w błękit.

— Po lewej mamy niezły krater — powiedział do mikrofonu. — Wygląda na świeży, ma młode skały na obrzeżach.

Podróżowali szlakiem, który już przebyli podczas zaimprowizowanej wyprawy do Wielkiego Kanionu sześć lat wcześniej. Podczas tej wyprawy o mało nie zginęli. Ale to wtedy odkryto żywe marsjańskie porosty na dnie Tithonium Chasma.

Jamie był bliski wypatrywania śladów kół z tej wyprawy, ale miotany wiatrem piasek zakrył je całkowicie. Sześć lat temu nie zadali sobie trudu montowania stacji pomiarowych; za bardzo się śpieszyli. Teraz Jamie naprawiał to niedopatrzenie.

Wyciągnął tyczkę, rozkładając ją na pełną wysokość dwóch metrów i wetknął ją głęboko w czerwoną, pylistą glebę. To nie jest gleba, przypomniał sobie. Regolit. Gleba jest przetykana żywymi istotami: robakami, owadami, bakteriami. W rdzawych, żelazistych piaskach Marsa nie odkryto śladów życia. Pełno w nich było nadtlenków, jak w proszku do wybielania. Kiedy pierwsze zautomatyzowane ładowniki pobrały próbki z powierzchni, nie znaleziono w nich nawet śladu molekuł organicznych i nadzieje na znalezienie życia na Marsie spełzły na niczym.

Jamie uśmiechnął się do siebie w środku hełmu, wpychając tyczkę stacji pomiarowej jak najgłębiej w grunt. Mars nas zaskoczył, pomyślał. Znaleźliśmy życie. Ciekawe, co znajdziemy tym razem?

Pod warstwą nadtlenków mogą być kolonie bakterii, które nigdy nie oglądają światła słonecznego, bakterie żywiące się skałą i wodą z wiecznej zmarzliny. Geolodzy byli zaskoczeni, gdy znaleźli takie bakterie głęboko pod powierzchnią Ziemi. Opos Craig wiercił w poszukiwaniu takich organizmów na Marsie.

Jamie spocił się, zanim udało mu się osadzić tyczkę solidnie w ziemi. Sięgnął w górę i rozłożył baterie słoneczne stacji, a następnie włączył nadajnik radiowy stacji.

Śpiewaj swoją pieśń, powiedział cicho do stacji. Totem dla naukowców, uświadomił sobie. Instrumenty wbudowane w smukłą tyczkę będą cały czas mierzyć drgania gruntu, przepływ ciepła z wnętrza planety, prędkość wiatru i wilgotność. Z setek stacji geologicznych, jakie ustawili na planecie podczas pierwszego pobytu, ponad trzydzieści nadal funkcjonowało po sześciu latach. Jamie chciał znaleźć te, które się zepsuły i dowiedzieć się, co się stało.

Ale nie teraz, powiedział sobie. Nie dziś. Wrócił do łazika i wszedł do otwartej śluzy.

Odwrócił się i popatrzył na upstrzony skałami krajobraz, zanim zamknął klapę. Ten świeżo wyglądający krater kusił go, ale wiedział, że teraz nie mają czasu. Jeszcze nie teraz.

Jamie patrzył na Marsa. Jałowa, prawie pozbawiona powietrza planeta, zimniejsza niż Syberia, Grenlandia czy Biegun Południowy. Ale mimo to, dla niego wyglądała jak dom.

Zapis w dzienniku

Nikt z nich chyba nie rozumie, jakie niebezpieczeństwo nam grozi. To jest obcy świat, a my wszyscy musimy chronić się cienką skorupą z plastyku albo metalu. Jeśli tę skorupę coś przebije, a wystarczy małe ukłucie, wszyscy umrzemy w cierpieniach. Jaką głupotą było przybycie tutaj — wszyscy oni są jeszcze większymi głupcami ode mnie. Jesteśmy o włos od śmierci, a oni się zachowują, jakby o tym nie wiedzieli. Albo ich to nie obchodziło. Co za głupcy!

Soi 6/7: Noc

— Tak naprawdę — rzekła Trudy Hali — to większość pracy naukowej jest strasznie nudna.

Cała czwórka siedziała na dolnych pryczach w środkowej części modułu, mając przed sobą składany stolik i resztki kolacji. Dwie kobiety siedziały po jednej stronie stołu, Trumball i Jamie po drugiej.

— Większość każdej pracy jest nudna — powiedział Trumball, sięgając po szklankę z wodą. — Kiedy byłem mały, pracowałem z moim starym w biurze. I wy mi mówicie o nudzie!

— To samo mówią o lataniu w siłach powietrznych — dodała Dezhurova z powagą. — Długie godziny nudy, przerywane chwilami autentycznego przerażenia.

Zaśmiali się.

— Wiem, że poruszalibyśmy się znacznie szybkiej, gdybyśmy nie instalowali tych stacji pomiarowych — powiedział Jamie — ale one są ważne, bo…

— Och, nie bądź taki na serio! — odparł Hali, nieco zdumiona. — Przecież nic nie mówię. Ja tylko poczyniłam filozoficzną uwagę.

— Anglicy to taki poważny naród — Trumball wyszczerzył się do niej z drugiej strony stołu. — Rozumiecie, filozofia, te sprawy.

— Zgadza się — przytaknęła Hali. Jamie uśmiechnął się do nich.

— Idzie nam całkiem nieźle — powiedziała Dezhurova. — Dotrzemy w pobliże brzegu kanionu jutro o zachodzie słońca.

— Moglibyśmy dotrzeć do samego brzegu, gdybyśmy rozstawiali stacje trochę rzadziej — zaproponował Trumball. — Powiedzmy, co pięćdziesiąt kilometrów, a nie co trzydzieści.

Jamie poczuł, jak marszczy czoło.

— Trzydzieści kilometrów oznacza, że zatrzymujemy się mniejwięcej co godzinę.

Trumball odwrócił się w stronę Jamiego z pewnym siebie uśmieszkiem.

— Tak, ale jeśli będziemy się zatrzymywać co półtorej godziny, jutro zaliczymy sześć albo siedem przystanków. Sprawdziłem na komputerze. Będziemy mieli znacznie lepszy czas.

Na twarzy Hali pojawił się wyraz namysłu.

— Jaki to będzie miało wpływ na strumień danych? Trumball wzruszył ramionami.

— Niewielki. Trzydzieści kilometrów zostało wybranych na wyczucie, prawda? Jeśli będziemy zatrzymywać się co godzinę, maksymalna prędkość nie wyniesie więcej niż trzydzieści kilometrów na godzinę, tak?

— Jeśli więc będziemy rozstawiać stacje co pięćdziesiąt kilometrów, to nadal otrzymamy dane, które chcemy? — spytała Hali.

Jamie przyjrzał się jej twarzy po przeciwnej stronie wąskiego stołu. Szaroniebieskie oczy utkwiła w Trumballu. Miała lekko wystający podbródek, kości policzkowe prawie jak u modelki. Na Ziemi była zapaloną biegaczką; nawet podczas długiego lotu na Marsa biegała w wolnym czasie całymi godzinami po zewnętrznym korytarzu statku.

Trumball machnął ręką.

— Pewnie. Trzydzieści kilosów, pięćdziesiąt kilosów, co za różnica? — Twarz miał zwróconą w stronę Hali, ale patrzył w bok na Jamiego.

Biorąc głęboki oddech, by dać sobie czas do namysłu, Jamie odparł:

— Może masz rację, Dex. Ustawianie stacji trochę rzadziej, nie powinno im zaszkodzić.

Oczy Trumballa rozszerzyły się. Dodał szybko:

— I szybciej dotrzemy do Wielkiego Kanionu. Jamie pokiwał głową.

— Czemu nie? Dobry pomysł.

Uśmiech Trumballa wyrażał raczej triumf niż wdzięczność.